The Valley of Oblivion
The Soundrops official forum

The Soundrops - Soundrops Top 60

Lodge - 2016-08-02, 12:24
Temat postu: Soundrops Top 60
Soundrops Top 60

Zanim nie wymyślę czegoś lepszego, przez pewien czas kontynuacją serii 40/40 będzie mały atlas dotychczasowych odkryć na polu songwriterskim. To niewątpliwe rozczarowanie osłodzić może jedynie fakt, że do niniejszej olimpiady przedostao się tylko 60 piosenek, a wiemy, że mogłoby ich być ze szejset... Zatem, hm, do dzieł (hehehe)! Utwory będą przedstawiane w kolejności chronologicznej.

1/60 - The Wastes of Loneliness
muzyka: 1992 (paf/ger); słowa: 1992; album: "Half"; nagranie: 2011/2016

Zespół The Round Triangle - w składzie opału Paf, Ad i Ger - miał pierwszą próbę we wtorek 24 marca 1992 (takich dni się nie zapomina). Dokładnie następnego dnia zaczęliśmy "prace" nad tym numerem - w Marii Magdalenie były rekolekcje szkolne, ale Adam miał napisać zaległy sprawdzian u Mixtackiej w sali 111, więc my z Pawłem sprytnie "sekundowaliśmy" mu, przechodząc z gitarami, w sali obok, należącej do naszej klasy IF, w której zostawiłem dużo serca i która w zamian przyniosła mi dużo wieczności. Właśnie tam Paweł pokazał mi jaką ostatnio wymyślił sekwencję akordów. Od razu zaczęliśmy razem wymyślać do tego melodię i pierwsze niezgrabne wersety i popłynęło... właśnie, jak to nadspodziewanie płynęło!

Oficjalnie, w "zeszycie z piosenkami", to był trzeci utwór naszego zespołu, choć ja już miałem w tym pięknym procederze dość mocną zaprawę. Pierwsze dwie piosenki wymyśliłem już w przedszkolu - miały tytuły "Hej 99" oraz "Dziewiątka" (hehe, mathematique!), co mam nadzieję świadczy na moją obronę, bo to były czyste znaleziska, radość i niezbyt ważna zabawa - cieszę się, że to właśnie było na początku, a nie jakaś autokreacja, autoterapia, czy zgoła autobus dalekobieżny. Gdzie tam, dziecko latało sobie po ogrodzie i wpadło mu do głowy coś. Potem był zespół The Bagers (Marcin Adler grał tu na "basie" i "klawiszach", ja na "gitarze" i zapewne "liderze zespołu"), do którego ułożyłem przez całą podstawówkę może pięćdziesiąt piosenek, które jednak nie miały tekstów. No to dobrze, teraz było liceum, nowe rozdanie, trochę umiałem grać na gitarze i śpiewać, niech będzie gruba kreska.

Ten wiosenny numer był pierwszym, przy którym miałem jakieś (przelotne oczywiście - kto by tam siebie wielce analizował w wieku 16 lat...) przeczucie, że coś w nim było większego niż zabawa w Beatlesów. Najpewniej chodzi o to, że udało się z Pawłem nam w niego nieświadomie wepchnąć jakąś prawdę o nas, która być może została na dłużej niż tamta historia o tym, że (oł noł!) wyjechała za granicę i (oł wery sed, noł!) co ja teraz zrobię.

Tekst był oczywiście szesnastoletni ("sunrise over mountains shows her picture in the sky" - brrr!), ale miał przynajmniej jakieś znamiona profesjonalizmu, a stało się to przez prosty myk: z drugiej zwrotki wzięłem jedno sformułowanie, powtórzyłem w ostatnim wersie, dałem do tytułu i zadowolony wróciłem do lustra - aaa, sense of completion! Oczywiście, ponieważ nasze moozy słuchały Doors, pojawił się obowiązkowy odnośnik - "night of stone" (z której to piosenki? kto powie bez googlowania?). Pamiętam jeszcze jak Adam (który z uwagi na doświadczenia w Chórze od zawsze u nas pełnił funkcję wyroczni) zmienił w linijce "I've nowhere to go and nobody to phone" ostatnie słowo na "call". Niby dobry ruch rozszerzający znaczenie, ale w końcu zmieniłem z powrotem na "phone" - niby w tej pierwszej klasie bujało sięw obłokach, ale podobał mi się ten konkret: wyjechała i nie mam do kogo zadzwonić. Oczywiście to wszystko nieprawda - gdybym nawet wtedy miał jej numer, na pewno nie miałbym odwagi.

Nie wiem czy to dziś się broni, na pewno ten numer zrobił dobre wrażenie na naszym słynnawym "koncercie o 17" w trzeciej klasie, gdy było już po wszystkim - zamiast sola gitary graliśmy wtedy z Adamem "polifoniczne" solówki na flecikach i bardzo to było jakieś kojące. Gdy skończyliśmy to śpiewać, przed oklaskami zawisła w powietrzu jakaś błogosławiona cisza, i to jeszcze wypełniona nie jakimś tanim podziwem, tylko pewnym rozrzewnieniem. Super, Paf, ja tak nie umiem, u mnie wszystko jest przerysowane, a tutaj udało się dobrać taki TON, że nic nie gryzło, ani niespecjalnie oryginalna melodia, ani słaby tekst, ani nawet to, że wszyscy wiedzieli o kim to, a jakoś nikomu nie przyszłoby do głowy to wyśmiewać. Wszystko nadspodziewanie płynęło. To był dobry czas.

Problem zrobił się wtedy gdy przyszło to nagrać w formie cyfrowej. Niniejsza wersja jest chyba szóstą, a i tak to nie to samo, co tamte drżące fałszujące głosiki na tle niezbyt nastrojonej gitary. Po pierwsze już nie śpiewamy z Pawłem tak równo jak wtedy gdy widzieliśmy się codziennie przez kilka godzin w szkole i poza nią, a po drugie - już tak nie płynie. Ale co tam, to tylko nieważne Soundrops, wszystko ujdzie, yo! :)

Cieszę się, że mój pierwszy ważny numer był kolaboracją. "Together we stand, divided we fall..." Przez następne lata stało się dla mnie jasne jak trudno jest usiąść z kimś i napisać razem kawałek, a wtedy dostaliśmy to ot tak, z nieba. Wszystko jest Łaską, hę?

The Wastes of Loneliness (mellotron mix)

otoKarbalcy - 2016-08-02, 13:57

Lodge napisał/a:
Together we stand, divided we fall

A z jakiego to utworu, nieguglując? Bo ja wię!

Pamiętam, jak się kurdę wstydziłem w ogóle Ci to zagrać, a potem ludziom. Dopiero parę lat temu to przeszuo. W sumie nie wiem, czemu się wstydziłem. Nie, że to takie super świetne, ale też wstydu nie ma ;)

Dla mnie to był zawsze jakiś taki numer bardzo the Beatles, ale nie poziomem, czy tam jakimiś nawiązaniami, tylko pewnie przez tą kolaborację. Zresztą, jak się zastanowić, to właśnie ta współpraca jest najfajniejsza w ogóle. Powiedział wielce doświadczon Wawrzon.

na zdrowie :)

Stój, Halina! - 2016-08-02, 16:21

Ej, ale super wątek! Niecierpliwie będę czekał na kontynuację!

otoKarbalcy napisał/a:
A z jakiego to utworu, nieguglując?


Hej, Ty, myślisz, że tylko Ty jesteś taki mądry, he?

otoKarbalcy - 2016-08-02, 17:13

No :) )
Crazy - 2016-08-02, 22:11

Ciekaw jestem, ile będę znał piosenek.

Tę znam i wyjątkowo wprost lubię. Czasem na początku kariery artysta zrobi coś, co do końca okazuje się być strzałem w dziesiątkę i myślę, że tak tu jest!

bobas - 2016-08-03, 08:13

otoKarbalcy napisał/a:
Dla mnie to był zawsze jakiś taki numer bardzo the Beatles, ale nie poziomem

Poziomem stanowczo nie - znalazłem na YT jakieś piosenki tego zespołu, o którym tu wspominasz i ta Wasza podoba mi się bardziej. I piszę to całkiem poważnie (no, przynajmniej drugą część zdania) i nie tylko po to, żeby kiedyś powołać się na te słowa, jak mnie ktoś będzie chciał z forum wywalić ;)

Lodge - 2016-08-03, 10:26

soundrops 2/60 - Calm Narrow Street
muzyka i słowa: sierpień 1992; album: "Half"; nagranie: chyba 2011

Calm Narrow Street leży i sapie w Poznaniu w pewnej dzielnicy willowej i jednego wakacyjnego dnia między pierwszą i drugą klasą dwaj utalentowani stalkerzy Ger i Paf wybrali się tam cali w strachu, że ktoś ich nakryje. Po złożeniu psychodelicznych kwiatów przed zamkiem, nieutrafieni, zadowoleni wrócili do swoich bezpiecznych urojeń, a tego samego wieczora, na fali zachwytu, wpadł mi do głowy otwierający temacik na dwie gitary.

Gdy doszła do tego zwrotka, od razu miałem poczucie, że jest to coś dużego, jakby przebicie się do nieznanych miejsc na mapie. Technicznie polegało to głównie na tym, że po raz pierwszy świadomie użyłem akordu z wtrąceniem (wcześniej takich unikałem, bo były za trudne ;) ) - w zwrotce pod słowem "streeet" biegnie coś co zawsze nazywałem "Cdelta7", hehe. Część środkowa powstawała za to w wielkich bólach, po raz pierwszy przy ekhm komponowaniu użyłem magnetofonu i tak doklejałem, linijka po linijce, bardzo uważając, żeby to było możliwie tak zwiewne jak ta zwrotka. Może się nawet udało, bo Paf mówił, że jego ulubionym momentem było to z tekstem "silent voice singing louder than mine".

Tekst nie jest może najwyższych lotów, wciąż przecież miałem 16 lat, ale prawdziwość hm przekazu sprawiła, że jakoś tam był w miarę zgrabny i jako jedyny z liceum przeszedł niemal nietknięty moment poprawiania twórczości, gdy już zacząłem studiować anglistykę. Musiałem zmienić tylko jedną literę, "s" na "r" we wspomnianym "singing" (tak po prawdzie, trzeba by kiedyś wyczyścić też przedimki, to już chyba w tym "Heaven" z ostatniej linijki). Najprawdopodobniej niezbyt fortunne słowo "prelude" wzięło się stąd, że tak się nazywała jedna składanka Moody Blues.

Patrząc po larach, interesujące jest dla mnie to, że tak naprawdę już wtedy, nie wiedząc o tym, próbowałem nakreślić jakiś obrazek z gatunku "magicznego realizmu", albo - korzystając z osobistej mitologii - przejąć jakiś obrazek z epoki i wprowadzić go do wieczności. Oczywiście dzisiaj bym to napisał zupełnie inaczej, nie byłoby tam żadnych zmyślonych dębów, z trzeciej zwrotki zniknęłoby prowadząca Doeniken metafora "strumienia" , a "lovely girl" miałaby ważniejsze rzeczy do robienia niż cokolwiek głupkowato szczerzyć się do chmur. No i zapewne jakakolwiek piosenka z dzisiaj na ten temat nie miałaby ani krzty tamtego uroku...

Koledzy z zespołu bardzo ucieszyli się na ten numer, który po królewsku zamykał moją pierwszą "solową kasetę" o znamionowym tytule "The Best of Psychedelic Tinges" (uhuhu). Adam wręcz zawyrokował: "to twoje Yesterday", co wbiło mnie w zasłużoną pychę na jakieś pół roku, a potem zaczęło uwierać, bo kolejne czysta numerów najwyraźniej się do tego nie umywao - the only thing you done was yesterday/and since you've gone you're just another day, hę? W każdym razie mieliśmy z tego wielką zabawę gdy odgrywaliśmy ten numer w Radiu Obywatelskim i pisaliśmy kontrmelodię na syntezatorową wiolonczelę. Od zawsze miało być tak, że ten początkowy temacik gitarowy miały później podejmować inne instrumenty, kłóciliśmy się o waltornię (a potem też żywą trąbkę), którą on chciał, a ja nie, ale w końcu - już na antenie, po drugim "endlessly", wypalił takim soundem kościelnych organów, że to "Heaven" naprawdę się na sekundę ukazało... Gdy do naszego zespołu doszła Wiolonczelistka w 1995, piosenka Calm Narrow Street była jedyną, w której wtedy ośmieliłem się jej zaproponować jej udział. Ćwiczyliśmy to po lekcjach w sali 12 i to było niesamowite piękno patrzeć jak z takiego instrumentu i spod takich palców wydobywa się niebiański Dźwięk (wtedy też zdaje się jedyny raz w życiu ja grałem na wiolonczeli - jakiś passus ze Strawberry Fields Forever - nawet mi dobrze poszło, beginner's luck, co nie, Joey?)

Oczywiście w wersji internetowej, nagranej po dwudziestu latach od tamtej wycieczki, zachowało się niewiele TAMTEJ aury, a w dodatku wokalista i mellotron nie do końca stroją. Ale to tylko Soundrops, jakie to ma znaczenie, skoro udało się wygrać bitwę pod Grunwaldem? hehehe

Calm Narrow Street (Mellotron Mix)

Witt - 2016-08-03, 10:28

Odpierdol się od szczerzenia do chmur 8-) .
Lodge - 2016-08-03, 10:36

dear lovely girl

po prostu ljeży sobie w trawie i pljuje na sateljity!

Witt - 2016-08-03, 10:38

Niech Gero się...! :D
Lodge - 2016-08-04, 09:31

soundrops 3/60 - North
muzyka (paf/ger): 1992/93; album: "August"; video (Piotrek B.): 2013

Ten numer rozpoczął się pewnego grudniowego poranka, kiedy przyszliśmy z Pawłem do naszej sali 112 o jedną lekcję za wcześnie. Jakoś tak wyszło, że usiedliśmy w przeciwległych rogach sali, on przy biurku nauczycielskim, ja przy drzwiach i w tych półcieniach nagle wyleciały mu te dwudźwięki, które ja z kolei punktowałem malutkimi dogrywkami na strunie E.

Wtedy jeszcze nikt na świecie nie operował pojęciem "minimal", a choć pojęcie "przestrzeni" pewnie gdzieś się nam obiło o uszy, w drugiej klasie liceum raczej się wszystko do cna zagaduje i wypełnia niż zostawia półotwartym. Daję nam więc za to otwarcie Żówik, Gong i Grenobl, bo do dzisiaj pamiętam co dokładnie się między tymi dźwiękami rozściełało - Romantyzm (wtedy jeszcze ten ogólnoświatowy metafizyczny, z motywami północnymi i przechodzeniem przez bramę - no właśnie, dzięki Rafał Szenrokowi po raz pierwszy dotarło do naszych tępych główek, że jest coś takiego jak metafizyka), Ocean Atlantycki, no i przeczucie Wielkich Rzeczy (niekoniecznie na zewnątrz), które były na wyciągnięcie... ducha. No i oczywiście ogromne słońce za oknem wschodzące między posępnymi bezlistnymi drzewami na boisku od kosza.

Ustaliło się naturalnie, że numer pozostanie instrumentalny. Paweł niespodziewanie jak na niego szypko przyniósł dwie kolejne części, które z wrodzoną nam erudycją nazwaliśmy "schodzeniem na h" i "schodzeniem na A" (które potem sprytnie przechodziło w "schodzenie na C"). Teraz wiadomo, że to były do cna wyeksploatowane w muzyce pop kadencje z dostawianiem/odstawianiem kolejnych dźwięków/palcy, ale wtedy - gdy głównie tępo rżnęliśmy podstawowe akordy bez wielkich tajemnic- wydawało się to nam świeże i oryginalne. Może zresztą trochę tak nawet było, bo tego "schodzenie w h" do dziś nie potrafię zagrać tak jak Paf, a jeszcze wydaje mi się, że to co grałem do niego w górze było w miarę pojemne.

Następnie wymieniliśmy się rolami i z kolei ja zaproponowałem dość banalny podkład z opadem o jeden ton (D>C), do którego Paweł miał grać solo. Na szczęście dwa kolejne akordy o tajemniczych (w sensie: do dziś nie wiem jakie to) nazwach dosyć ten fragment obroniły. A potem już był powrót do - jak to nazwała Agata Grenda, która tamtego ranka weszła do sali 112 jako jedna z pierwszych osób - "hinduskich" dwudźwięków, które później dodatkowo wywróciliśmy na drugą stronę i już.

W liceum uważaliśmy ten Utwór za jeden z naszych najlepszych, bardzo tutaj kibicował mu (i nam) Adam, który - nie dziwota - zwykle utyskiwał, że w autorskich numerach mało jest miejsca na jego pianino. Zagraliśmy go na koniec naszego szumnego i diotycznego występu w "Debiutach Radia Obywatelskiego" (luty 1994) i prowadzący audycję Darek Pawłoski skomentował: "dziwnie się was słucha bez waszych harmonii wokalnych - zdążyłem się już przyzwyczaić..." W klasie IIIA (to były czasy - wszyscy słuchali audycji i potem była o tym przez chwilę dyskusja na polskim) zdania były podzielone, ale koleżanka w której czasie antenowym numer powstał wykrzykła: "instrumentalny najlepszy!", więc bardzo zadowolony udałem się do pamiętnika.

Pamiętne wykonania Utworu obejmowały także pierwsze piętro Ratusza, gdzie zrobiliśmy z niego wstęp do "Hymnu Żywiołów", ognisko w Polańczyku (wtedy Szen powiedział, że po tym już nie da się niczego zagrać, co do dziś pamięta jako jeden z największych komplementów naszego tworzenia), ale także rekolekcje szkolne, kiedy to uprosiłem Tomka Karolaka, żeby nam to pozwolił zagrać w czasie gdy ludzie się spowiadali, do dzisiaj mi wstyd. Z kolei gdy jako przebrzmiałe gwiazdy występowaliśmy w podziemiach Marii Magdaleny w roku 1996, wepchnięto nam jako support dwie dziewczynki z gitarami, które odegrały coś bardzo podobnego.

Mimo że nasza dzisiejsza wiedza muzyczna jasno pokazuje, że jednak poza otwarciem i zamknięciem Utwór się bardzo zestarzał i zetlał na wartości, mimo wszystko mam do niego duży sentyment i może dlatego zrobiliśmy go w wersji cyfrowej dopiero w 2012. Kluczowe fragmenty dosyć dobrze się nagrały, jedynie "mój" passus D>C bardzo się nie udał, bo dograłem do niego niestrojącą gitarę, a któryś z nas wypad out of sync. Trudno. Zawsze można odegrać go w pamięci, najlepiej w pierwszej wersji nagranej na Grundiga Adama, z porażającym szumem silniczka, który jednak dużo nie psuł.

Pozostawała kwestia tytułu - dla nas zawsze to był po prostu "Utwór", ale nie można było tego oficjalnie tak zostawić (w sumie dlaczego nie), zwłaszcza że przez pięć lat 94-98 udało nam się uciułać jego sequel (panieński tytuł - a jagże - "Utwór 2"). Ostatecznie stanęło na opozycji "North" i "South", powiedzmy, że to nas zupełnie nie zadowoliło, ale było do przyjęcia.

Bardzo miłym zaskoczeniem był dla nas teledysk, który zrobił Piotr Błażejczak, do dziś wyróżnia się spośród reszty naszych wideł - gdzie gero przechodzi na łące - jakąś wykwintnością. Wielkie dzięki!

Utwór

Witt - 2016-08-04, 11:43

Ależ świetny pomysł z tym cyklem!

Mam nadzieję, że będziesz kontynuował, bo bardzo jestem ciekaw całej szejdziesiątki :D .

otoKarbalcy - 2016-08-04, 16:57

Ja też ;)
Stój, Halina! - 2016-08-04, 22:47

Lodge napisał/a:
Oczywiście, ponieważ nasze moozy słuchały Doors, pojawił się obowiązkowy odnośnik - "night of stone" (z której to piosenki? kto powie bez googlowania?)


Kuc'e, przeoczyłem zagadkę! Strange Days oczywiście.

Stój, Halina! - 2016-08-04, 22:53

Lodge napisał/a:
Oczywiście, ponieważ nasze moozy słuchały Doors, pojawił się obowiązkowy odnośnik - "night of stone" (z której to piosenki? kto powie bez googlowania?)


Kuc'e, przeoczyłem zagadkę! Strange Days oczywiście.

Crazy napisał/a:
Czasem na początku kariery artysta zrobi coś, co do końca okazuje się być strzałem w dziesiątkę i myślę, że tak tu jest!


to trochę jak z "Walką Ładu z Chałosem", hehe ;)

Crazy - 2016-08-04, 23:48

Póki co, to same świetne numery, które u mnie były, byłyby lub mogłoby być w top tenie!
Lodge - 2016-08-05, 10:40

soundrops 4/60 - The Road Without Crossing
muzyka i słowa (Ad/Ger): 1992/1993/1994

Tak naprawdę nie jest to numer Soundrops, nagrałem go przedwczoraj z myślą o niniejszym cyklu, łamiąc twarde postanowienie, że nie zabieram się za piosenki Adama, żeby ich nie zepsuć. Ten numer jest jednak o tyle szczególny, że stosunkowo dużo w nim mojego udziału - następne utwory podpisane przez mitycznych Ad/Ger polegały na tym, że on pisał muzykę, a ja teksty, i wszystkim było z tym dobrze.

Od początku chciałem żeby w The Round Triangle było tak jak w tych wszystkich zespołach z biografii wydawnictwa Rock Serwis, nie mogłem się doczekać "kłótni na tle artystycznym" (nie bój, nie bój, wydarzyło się ich całkiem sporo), no i goniłem wszystkich do pisania piosenek. Adam w końcu pod sam koniec pierwszej klasy zaprezentował nam wstępną zwrotkę i refren, oba nawet z tekstem, ale potem, jak mi napisał: "łatwa sytuacja nie skłania do twórczych działań" (Kazik zdaje się też coś o tym wspominał na Żywo) i zgodził się, żebym napisał łącznik. Udało mi się to zrobić w styczniu 1993, na fali radości po dość trudnej rozmowie przez telefon, kiedy to istnienie zespołu wisiało na włosku, ale się jakoś dogadaliśmy.

Tak sklecona kompozycja oczywiście mało przypominała cokolwiek innego w naszym rosnącym repertuarze, także pod względem harmonicznym - i to nie tylko ze względu na Adama (swoją drogą ciekawa ta sekunda - jak to mówi Charles: ton-półton - w refrenie, choć melodycznie rozwiązana zupełnie inaczej niż w Armii), w tym moim łączniku też jest jakoś dużo akordów mollowych, których zazwyczaj unikam. A jednak jakoś się to kleiło, oczywiście lepiej niż w tym moim nagraniu, bo całość była pomyślana na dialogu pomiędzy nim i mną.

I tutaj było już zupełnie nie jak zawsze. Po pierwsze tak to wypadło, że niby ja pocieszam Adama, po jakimś rozczarowaniu sercowym, istna komedia! Z drugiej jednak strony właściwie nic w tym śmiesznego, bo tak postawione pocieszenie jest całkiem sensowne, mimo że ubrane w trochę toporne słowa. Ale po raz kolejny utwór broni się czystością intencji. Ciekawe, że do pierwszego łącznika przedostał się "Bóg" - miały minąć trzy długie lata, kiedy miałem zacząć pisać jednoznacznie "chrześcijańskie" piosenki (piszę w cudzysłowie, bo najczęściej nie wychodziło mi to za dobrze), a w tamtym czasie w tamtych kwestiach może nie byłem już dziecinny, ale wciąż jak najbardziej dziecięcy. Może dlatego te niewprawne frazy jednak się bronią. Niesamowite, że w drugiej klasie liceum w ogóle nie mieliśmy jeszcze w palcach ani krztyny songwriterskiego "fachu", a tu nam wyszedł taki klarowny i spójny w swojej klejonej formie SONG. Super!

W trzeciej klasie Ad dopisał jeszcze do tego dość monumentalną codę, a ja ze swojej strony zaproponowałem włożenie tam rozłożystych wokaliz w harmonii a la końcówka (krowacówka?) Saucerful of Secrets (bardziej w wersji z "Ummagummy"). Tak wyglancowaną piosenkę zaprezentowaliśmy po raz pierwszy na wspominanym już "Koncercie o 17" i mam wrażenie, że ten numer został wtedy najlepiej przyjęty. na pewno było tak na trochę mniej słynnawym koncercie w podziemiach MM w październiku 1996, a potem też na auli MM w maju 1997.

Tam w podziemiach grała jeszcze z nami Magda na wiolonczeli i poważyłem się na napisanie jej partii w nutach (do tej "mojej" części). Jakoś się udało, kompletny laik wymyślił nawet dorzeczną sekstę po słowach "for us", choć zorkiestrowanie kilku głupich taktów zabrało mi ze dwie godziny, bo najpierw sprawdzałem jaki to dźwięk na gitarze, potem gdzie to jest na pięciolinii, a potem jak to wygląda w kluczu basowym. Najgorzej szło mi z liczeniem długości nut i pauz, no i oczywiście na koncercie się to zemściło. Wymyśliłem sobie, że pod słowami "so I look at the light!" Magda zagra ZAMASZCZYSTY opad na całych tonach, najlepiej z rozwianym włosem, rozbieganymi oczami i wirującym smytrzkiem, niestety coś pomyliłem z pauzami, na próbie nie zauważyłem i dopiero na samym występie aż przeszyło mnie to, że ten opad nastąpił gdzieś w przedtakcie, zupełnie w poprzek ogólnej rytmiki... i zabrzmiał świetnie, awangardowo! Ha!

Bardzo tęsknię za piosenkami Adama. Ta to jeszcze w sumie taki elegancki pop, ale potem przydarzyły mu się i przydatętnice prawdziwie niesamowite utwory takie jak Don't Believe I Love, Under the Sunlight, Murmur of Blood i absolutnie dla mnie niepojęte It Is Starting. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś je nagramy. John Lennon, który miejmy nadzieję już je usłyszał w Niebie, podobno kręci głową w zakłopotaniu - jak to się stało, że nie weszły na Abbey Road... :)

The Road Without Crossing

Lodge - 2016-08-06, 07:54

soundrops 5/60 - Song for Friend/Song for the Her
muzyka: 1993; tekst: 1993/96; album: "Half"; video" 2014

Piosenka przemian i naciągnięć- napisana w momencie nałożenia się dwóch historii, stylistycznie należała do obu z nich - pierwsze takty są harmonicznie banalne, choć ładne i zawadzające o Beatlesów, ale potem nagle zmienia się to w coś, co będzie pierwszym wyróżnikiem jakiegoś własnego stylu: progresje oparte na teoretycznie nieprzystających do siebie akordach i coś co Adam zawsze piętnował jako sztuczne naciąganie melodii do podkładu. Dla mnie to miało sens.

Podobnie jest z tekstem. Z jednej strony pełno tu odrażających sentymentaliów ("like waves down on the sea - you and I"), zresztą sam tytuł ponadczasowo denny... ale z drugiej - nadspodziewanie zręcznych linijek ("just like all the windy evening hours I cry" - mimo że kompletnie zmyślone, jakoś brzmi prawdziwie i ładnie). Największym przełomem było tutaj jednak zakończenie: "...for you and I - another rhyme", dzięki któremu zaczęło to wyglądać jakby maly czlowieczek zaczoł panować nad tym co mu wylatuje spod palcy, a nie tylko powielać przebrzmiałe patenty z lat 60-tych. Mimo wszystkich swoich niedoskonałości, piosenka miała swoją rangę i dobrze przepowiedziała całą pełnię wiosny 1993.

Mimo wszystko zawsze uważałem tę piosenkę za jedną z bardziej przystępnych i kiedyś sprytnie wepchnąłem ją przy jakimś graniu między inne fluidy i floydy. "To twoja piosenka?" - zapytał ktoś. "Taak" - odparłem nonszalancko z wielka dumą na ryju. "Od razu widać, taka jakaś dziwna...". Uu

Z powodu wszystkich naleciałości prywatnej mitologii wymogłem żebyśmy zaśpiewali to w "Debiutach Radia Obywatelskiego". No i nieuchronnie, przyszły anglista, który miał niewiadomojakie mnie-i Ciebie - manie o swoich umiejętnościach zaśpiewał na cało Polske: "my b[3:]d is growing in the sun..." Mimo że po angielsku niekoniecznie to znaczy, miałoby to swoją - nomenomen - antywymowę, ale na szczęście nikt nie słuchał babcia głuchał.

Na pierwszym roku studiów, gdy akurat przerabialiśmy poetów metafizycznych, zabrałem się do poprawienia tego tekstu i w drugiej zwrotce postawiłem sobie zadanie pokazania, że 1 + 1 to więcej niż dopuszczający (wcześniej znany jako niedostateczny). Wyszła z tego chyba moja najlepsza linijka ever: "two zeroes in an eight - you and I", mimo że wtedy jeszcze nie znałem Budzego i nie wiedziałem o TYM znaczeniu ósemki.

Mimo że teraz piosenka brzmiała profesjonalnie, zatraciła swój licealny szwungst. Masz ci (was ist) los. Prezentuję zatem obie wersje tekstowe:

Song for Friend

Song for the Her

Lodge - 2016-08-07, 09:08

soundrops 6/60 - It Can Happen Again
muzyka i słowa: 1993; album; "Good Afternoon"; video: 2014

Nowa obiecująca historia szybko roztrzaskała się o lipcową glebę. Nie mogłem się w tym za bardzo odnaleźć i próbowałem u moich ydoli odnaleźć piosenkę, która jasno powie mi, że TO może powrócić. O dziwo, nie znalazłem, więc sam sobie taką napisałem. Spryciarz!

Tak naprawdę, bardziej się postarując, pewnie bym i znalazł. "More Fool Me" Genesis jest jak najbardziej o tym, choć trochę na cynicznie, no i "Not a Second Time" Beatlesów, choć trochę do góry nogami. Najlepiej tę nadzieję poprowadzili Searchers w piosence "Someday We're Gonna Love Again", ale wtedy jej nie znałem - i dobrze, bo bym nie napisał swojej i świat straciłby niemożebną szansę wniknięcia w duszę młodego gitarzysty Triangelsów, który tak pięknie śpiewa, panie Zakamarku, o swych nadziejach na "giving and receiving as well as having and sharing"...

Przez długie lata miałem sobie za złe, że w ten sposób tę sytuację "rozwiązałem", gdy można było przecież to w sobie rozwalić i wyjść z pola bitwy z obrażoną mordą i wyniosłym, wygranym spojrzeniem. Dzisiaj widzę, że to nie był błąd. Ten numer pokazuje, że w jakiś cudowny sposób potrafiłem ten dość ciężki czas przemielić na coś dobrego i dającego NADZIEJĘ, której szerzenie - być może w tamtym czasie - okazało się być moim największym zadaniem jako "songwritera". I za to, mimo że piosenka nie jest jakąś wielce olśniewającą kompozycją, musiała się znaleźć w niniejszym Topie. Keep the hope! Widziałem już większe cuda niż, że John i Yoko wrócili do siebie po 15 miesiącach ;)

(w teledysku kilka kultowych miejsc z tam, tej, historii - bardzo za nią dziękuję, proszę Pani!, to była dobra love)

It Can Happen Again

(oraz też rzeczone Someday We're Gonna Love Again, w wesji Soundrops)

Lodge - 2016-08-08, 08:18

soundrops 7/60 - A Nettle
tekst: grudzień 1993; muzyka: styczeń 1994; album: "Good Afternoon"; video: sierpień 2016 :)

W trzeciej klasie pisałem już bardzo dużo piosenek, dobrych i śmieciowych, więc miałem rozgrzaną rękę i ten numer wyskoczył z niej bez większego wysiłku. Na początku nawet wydawało mi się, że to w sumie takie nic, ale w epoce Ad i Mar go dość chwalili. Być może broni się swoją niedopowiedzianą poetyką, zwykle nie trzymałem tak długo melodii na jednym akordzie.

Co na pewno popchnęło things do przodu, to coda z gitarą slide. Rodzice opiekowali się wtedy przez chwilę wielkim mieszkaniem znajomych z ulicy Za Bramką i na drzwiach od kuchni wisiał do niego wielki klucz. Jednego dnia byłem chory i z nudów sięgnąłem poń-nic-poń i zacząłem nim jeździć po strunach. Beginner's luck, klucz i moja pierwsza słabawa gitara nadzwyczaj świetnie ze sobą zagrały i ten motyw piłowałem chyba przez godzinę. Oczywiście w nagraniu cyfrowym nie wyszło to tak olśniewająco jak w 1994 - udała się za to dość dobrze trzecia zwrotka ("is it winter..." - mellotron z sampli brzmi jak prawdziwa dostojna orkiestra tu).

Niezły jest też tekst, który zadaje kłam wszystkim tym, którzy próbowali mi wmówić zaślepiony upór. Pierwsze linijki niespodziewanie dla mnie poddawały w wątpliwość prawdziwość tej nadzwyczaj wielkiej historii, a następne podejmowały kwestię antystwarzania w głowie wykrzywionych obrazów ukochanej osoby - tytuł jest złowrogą parodią najważniejszego wtedy imienia na świecie - i nasz ("niepotrzebny tu") narrator zdecydowanie się od tych pokrzyw odcina. Nawet dojrzałe, jak na siedemnastolatka z przerośniętym sercem.

A Nettle

otoKarbalcy - 2016-08-08, 10:34

Bardzo lubię A Nettle, he, he.
Ale naprawdę, bardzo lubię :)

Lodge - 2016-08-08, 12:38

(komentarz samej onej: Pokrzywu-Poprostu -Beau)
otoKarbalcy - 2016-08-08, 14:37

łał :)
Crazy - 2016-08-08, 15:37

Zaczęły się szybciej piosenki pojawiać niż nadążam je czytać, ale w kaźdym razie trend się odwrócił - pierwsze trzy numery to były takie moje tophity, a z tych następnych czterech tak naprawdę znam tylko Song for Friend/ Her i choć jak najbardziej lubię, to pewnie mniej od tamtych.

Bardzo jednak interesujące wpisy. Szczególnie ten o piosence Adama. Generalnie mógłbym cytować tu zdanie po zdaniu z komentarzem, że fascynujące acz niewiele rozumiem ;) Na przykład historia z wiolonczelistką i pisaniem na pięciolinii...
Są też inne kwiatki, np.

Lodge napisał/a:
Od początku chciałem żeby w The Round Triangle było tak jak w tych wszystkich zespołach z biografii wydawnictwa Rock Serwis, nie mogłem się doczekać "kłótni na tle artystycznym"


Przecież to sto procent gera w gerze :D

p.s.
Cytat:
"łatwa sytuacja nie skłania do twórczych działań" (Kazik zdaje się też coś o tym wspominał na Żywo)

artysta syty nie ma nic do powiedzenia - chce picia i jedzenia, nie chce nic zmieniać
tylko wiarygodny jest artysta głodny...

Lodge - 2016-08-09, 10:04

soundrops 8/60 - The Larch
słowa i muzyka: wiosna 1994; EP: "The Larch"; video: sprzed tygodnia

Po opublico-bonowaniu kultowej (głównie przeze mnie) dwukasety pt. "Calling the Past", sytuacja się nie zmieniała i coraz trudniej było mi wymyślić cokolwiek wnosząc-ego do tego samego tematu. Z pomocą przyszedł Monty Python, którym się całą trójką od razu zachwyciliśmy, mimo że trochę wybił nas z przeświadczenia o nowatorskości Suchara. Nowa piosenka wykorzystała uporczywy motyw z trzeciego odcinka, ale była absolutnie na poważnie. I po raz pierwszy od Calm Narrow Street, oparta na wyraźnym pomyśle - a nie jak zwykle na bezładnym wylaniu na kartkę utrzuć.

Oto zatem modrzew, który wbrew wszystkim naokoło, i samej Madce Naturze nawet, zawziął się i nie chce zrzucić igieł na zimę, w oczekiwaniu na swoją Panią Sosnę (to był dość słabawy puntkt konceptu, a początkowo było jeszcze żenujęcej: "Lady Lime", którą wziąłem z pierwszej linijki Astronomy Domine, ale potem na szczęście zastompiłem, dając splasza w mordę znamienitemu powiedzeniu, że lipa z sosną...)

Kto by tam jednak w trzeciej klasie patrzył na tekst. Piosenkę niósł dość żwawy refren, trochę podparty refrenem "Eyes of a Child" Moody Blues. Zapewnił Triangelsom coś o znamionach przeboju, choć lokalny rezonans magnetytrzny zapewniały nam bardziej nasze parodie i przeróbki szeździesiony na trzy głosy, nie zapominając o ładnych buźkach kolegów. Na szczęście zwrotka była o wiele bardziej zawiła, a moim ulubionym momentem - obok ostatniej nuty na trzy głosy - był zawsze następujący po pierwszym refrenie przewrót intra w moich ulubionych "mistycznych" pozycjach na gryfie.

Adam i Paweł od razu poznali się na The Larch. Po pierwszym, rytualnym odegraniu nowej piosenki na jakiejś przerwie w Marii Magdalenie, Adam orzek (as opposed to Adam Orzech, choć Anglicy wymówili by to podobnie): "fajne, dobrze oddaje twój styl". (O mamo, miałem już styl...) Pod koniec trzeciej klasy mieliśmy zagrać krótki secik w Eskulapie, na jakimś przeglądzie młodych talentów, i mimo że czasu na próbie w sobotę było niewiele, koledzy chętnie dali się poprowadzić w zaaranżowaniu Larcza na tę okazję (pomysł na aranżację wpadł mi do głowy w tramwaju na próbę). Wypadło dość dobrze chyba. Pamiętam jak zapowiedziałem: "a teraz piosenka The Larch, czyli The Modrzew [uu żenujący żarcik licealisty]" i słyszę za plecami szeptany krzyk gostka od oprawy scenicznej: "zielony, dajcie zielony!" Parę dni później był "Koncert o 17" i ten numer zabrzmiał już tam jak niejaki standard. Bardzo ładnie zabrzmiało to także z wiolonczelą w podstawie - zawsze spieraliśmy się z Adamem o niuanse rytmiczne - jak dla mnie (dodajmy: jak dla mnie tuka), zbytnio wszystko się huśtało przez to jego jazzujące mieszanie, a Magda z powrotem przygwoździła Modrzewia do ziemi where it rightly belonged i tam szczezł.

(Chodzi mi, że utwór nam się potem przejad.)

(Chodzi mi, że utwór nam się potem peyotl.)

(tak cie to bawi, miśku, a kiedy zrobisz prawo jazdy?)

The Larch

otoKarbalcy - 2016-08-09, 11:08

Lodge napisał/a:
krótki secik w Eskulapie, na jakimś przeglądzie młodych talentów,

To ta okazejszyn, na której nas artystów umieścili w jednej szatni z przebierającymi się modelkami na pokaz mody? Z czego nie zrodziły się jednak, oł, czemu, żadne historie do opisywania w książkach wydawnictwa In Rock? Co na boso wystąpiłem, bo wcześniej se kupiłem kowbojki, ale się jednak wstydziłem w nich wystompić? Co z Adem potem mieliśmy jechać po Hammonda (nie z Top Gear), ale Ad wolał syntezator Roland i nie pojechaliśmy? To to??

Lodge - 2016-08-09, 11:24

to TO!

czemu ja był wtedy tak zakochany, że nawet na te modelki nie spojrzał? :-/

uściślając jednak - kwestia z Hammondem zdaje się powstała przed "Koncertem o 17", pojechaliście po Rolanda, a zaproponowano wam Hammonda, Adam nie chciał, a Ty kręciłeś głową - teraz rozumiem dlaczego, chociaż też - Barbara z Hammondem? :)

otoKarbalcy - 2016-08-09, 11:58

Nie, nie, to było chyba inaczej. Ad miał jakiś telefoniczny cynk, że może mieć Hammonda, ale jak się okazało, że może mieć Rolanda z Music Center na Kwiatowej, to olał Hammonda. Tak chyba było.
A te modelki, to w ogóle... Normalnie ze 20-30 ładnych, a nawet superładnych dziewczyn, miejscami w bieliźnie, a miejscami i bez i na to Triangelsi. Lata 90 to była jednak moc! :D
A że nie spojrzałeś na te panny, to chyba dlatego, że coś załatwiałeś z organizatorami, albo też z the Rodzicami, którzy przyszli nas posłuchać. Bo wydaje mi się, że w szatni z nimi byliśmy tylko Ad, ja i iIndianin (możliwe, że on też tam był? Tak mi się wydaje, bo mam w pamięci jego zachwyty, że tyle pięknych dziewczyn na raz w jednej szatni i my z nimi :mrgreen: )

Lodge - 2016-08-09, 12:44

to chyba dlatego, że coś załatwiałeś z organizatorami

ten fragment brzmi mi bardzo nieprawdziwie :lol: ale reszta się zgadza - Indianin był tam dlatego, że równolegle z przeglądem muzycznym, był też przegląd plastyczny - Adam i Ndianin wystawiali tam swoje prace

z tego dnia pamiętam jeszcze jedną fajną rzecz - już po koncercie podszedł do nas gostek z Radia jakiegoś i poprosił o kilka słów - Adam gdzieś zniknoł właśnie w sprawach plastycznych, więc ja powiedział co wiedział, potem Adam wrócił i ten gostek znowu podeszed czy moglibyśmy powtórzyć, bo coś mu sie źle nagrao - zaproponował, żebyśmy my z Tobą zagrali na gitarach podkładzik jakiś a Ad będzie mówił. Nie było mi to do końca w smak ;) ale już orajt... I Adam zaskoczył mnie bo powiedział - oczywiście nie słowo w słowo, ale wręcz nuta w nutę - to co ja. To był ostatni outburst of unity w Triangelsach, bo zbliżało się Zajście :lol: :lol: :lol: Gostek z Radia powiedział, że dzięki, super wyszły te gitarki

okazało się, że to poszło w radiu, bo niespodziewanie moja Ciocia Danka mnie potem zagadnęła, że słyszała i że bardzo fajnie

no i fakt, Rodzice też byli - Ojo chwalił Twoje wykonanie Imagine ("nie wiedziałem, że Paweł ma taki ładny głos!"),a Matka powiedziała, że gdy powiedziałem: "a teraz The Larch czyli The Modrzew, dla tych co nie umieją po angielsku...", to jakiś gość się obraził i ostentacyjnie wyszedł - nie dziwię mu się :oops:

Lodge - 2016-08-10, 10:07

soundrops 9/60 - The First Day of Spring
muzyka i słowa: 1994; album: "Good Afternoon"

To jest mój ulubiony numer z liceum. Główna zagrywka powstała rzeczywiście wiosną, pod koniec trzeciej klasy, ale cała część śpiewana o dziwo została wyszlifowana późną jesienią, kiedy za bardzo nie było odd-dechu - zwrotka napisała się po pierwszej stawce w wojsku, a reszta jakoś w bólach, gdy wszyscy straszyli maturą (NIE DZIĘKUJ!!!), a ja zapętliłem się w kozim rogu (rogu ul. Koziej?) i nie miałem też pomysłu gdzie dalej iść w stylistyce (to się miało okazać dopiero za kilka miesięcy - jak na tamte czasy to wieczność), bo raczej skończyły mi się pomysły na dziwne akordy i dziwne melodie. Ten numer był jednak w tym wszystkim niemałym pocieszeniem, przynosił dużo przestrzeni i nawet sobie wmawiałem, że te 16 miesięcy czy ile było po to, żeby on powstał (głupota, ale nawet dziś miło brzmi).

Tekst jest odpowiednio pojemny, choć niezbyt wyszukany i dość nieźle odzwierciedla manowce duchowe, o które wtedy zahaczyłem. Z jednej strony twardo chodziłem do kościoła, także w tygodniu, z drugiej - dzięki koledze z klasy i trochę też pseudomistycznym prądom rocka progresywnego - dość solidnie zahaczyłem o dość płytko (na szczęście) pojętą ezoterykę, nie mówiąc już o tym, że byłem w klatce "złych" i "dobrych" dni, no i wszelkiego rodzaju omenów typu: "o, czerwony liść - to się uda!" Tekst First Day of Spring stoi o krok od panteizmu, uporczywie powtarzane falsetove "love - love" za pierwszym razem miało oznaczać "uczucie w sercu", za drugim - "ukochaną osobę", a w ostatniej zwrotce (wtedy pisane z Dużej Lytery) - jakąś nieokreślone, wiszące w powietrzu Niewiadomoco, o hippiesowskiej proweniencji. Podkreślam, że nie chodzi mi tu o ośmieszanie poszukiwań duchowych, tylko że u mnie przypominało to bardziej chodzenie po lizaka do wróżki.

I znowu problem jak to zapisać w formacie elektronicznym. Bo w kasety magnetofonowe to wszystko (tzn. jedna gitara i jeden głos) pięknie wsiąkało, a lekkie fałsze i niestroje tylko dodawały jakiegoś DALEKIEGO (kluczowe słowo dla połowy moich piosenek) kolorytu, temu misiu - zwłaszcza jak się stanęło dalej od mikrofonu (look at nasz nieprawomocny George Martin!). Tymczasem cyfra jakoś twardo i stanowczo i nieprzyjemnie odbijała te dźwięki. Niniejsza wersja jest chyba szóstą z kolei i w miarę uratował ją nawet nie mellotron, ale łopatologiczny pomysł z wgraniem śpiewających ptaków, które szczęśliwie umościły się we wszystkich nierównościach brzmieniowych.

The First Day of Spring

Lodge - 2016-08-12, 09:39

soundrops 10/60 - Let Me Be
słowa/muzyka: wiosna 1995; album "Outward"

Między studniówką i maturą pozmieniało się u mnie tak dużo, że prawie nie zauważyłem (i nie zaumarłem), że kończy się liceum. Na początku nie wiadomo było jak to wszystko się przełoży na The Round Triangle, zresztą na wysokości może 80 numerów przeszedłem właśnie pierwszą "posuchę twórczą". Niniejszy numer pojawił się jako trzeci w nowym rozdaniu i od razu wywindowałem go na górną półkę prywatnej mitologii.

Nie do końca było to uzasadnione, bo tak naprawdę niewiele tutaj nowego w samej poetyce - znowu dziwaczne rozłożone akordy, tym razem na pewno pod wpływem Thick As a Brick - bardziej w podejściu: od tamtego czasu słyszę w muzyce i widzę w tekstach większe panowanie nad hm sytuacją muzyczną - już nigdy nie będzie tak, że "coś pochwyci mą rękę i napisze piosenkę", a zamiast wypluwów uczuć przydarzać się już raczej będą tylko neatly uformowane... kompletności. Za kilka lat próbowałem trochę poluzować chwyt, ale za bardzo się nie dało.

Zresztą najważniejsza rzecz jaka wiązała się z tą piosenką nie dotyczyła samej stylistyki, tylko tego, że gdy rozszerzyło się (nieco) serce - odpowiednia forma do upchnięcia tego in sama się znalazła. I tak już miało być zawsze: im bliżej miłości, tym lepsze piosenki.

(Przypomina mi się tutaj co napisał na forum Użytkownik Aviator, kiedy zapytano go jak pracuje nad swoim kunsztem songwriterskim i gitarowym: [cytat bardzo niedokładny] "pić dobre wino i spędzać dużo czasu na powietrzu". Dokładnie tak - z pustego nawet i Steve Vai nie naleje.)

Od Let Me Be bardzo zaczęło zmieniać się w tekstach. Z pewnych swego pozycji świetnego gostka nie wiadomo czemu okrutnie potraktowanego przez los musiałem przystać na bardziej pokorny wgląd w siebie i przestać szafować bez opamiętania słowem "love". Oczywiście, jak to ja, poszedłem od razu w drugie ekstremum i zacząłem się zbytnio korzyć przed boginią (w pierwszej wersji tekstu było "let me be your footstool", brrr...) Z tego względu szczerze mówiąc nie poważam do końca tego numeru (choć nie na tyle by go wywalić z szeździesiątki).

W sumie jeszcze bardziej lubię sequel pt. Let Me Be Part Two, który zresztą cudem się zachował: to była pierwsza wersja muzyczna tego tekstu, ale z jakiegoś powodu ją odrzuciłem, a potem słuchałem na roboczej kasecie czegoś innego i nagle wyleciało to i aż mną zarzuciło od tych dalekości. Trzeba będzie jeszcze poprawić ten numer, bo gitary lekko nie strojo i miks do dupy, ale i tak go daję w koment-aż-ach!

Let Me Be

Let Me Be Part Two

Lodge - 2016-08-13, 08:38

soundrops 11/60 - Breath of Eternity
muzyka/słowa: sierpień 1995; album: "Outward"; video: 2016

Kilkanaście dobrych dni wakacji między liceum a studiami spędziliśmy rodzinnie w Tribergu w Schwarzwaldzie, gdzie byliśmy zaproszeni na ślub przyjaciół rodziców. Mimo niby-sudeckich wzgórz i setek winyli z lat 60-tych w pokoju, tak naprawdę prawdziwa radość przyszła dopiero na początku drogi powrotnej, kiedy to wjeżdżaliśmy jeszcze przed wschodem słońca z pomniejszych dróg Schwarzwald-Baar-Kreiz na autostradę nr 81 biegnącą z Singen na północ. Joyce by to pewnie nazwał epifanią, Les Paul - epifonią, w każdym razie na cały dzień przestałem się martwić czy będzie list czy nie i co dalej z (nowymi) nami. Lśnienia w głowie starczyło na stępny dzień nawet, bo w ogrodzie w Swa bez żadnego problemu wytrząsnąłem z gitary elektrycznej cały numer. Mimo dziwnych nawet jak na mnie pozycji na gryfie, nie musiałem go nawet nagrywać, taki był silny.

Teraz trudno uwierzyć, ale w tamtym czasie nie bardzo obchodziły mnie góry, lasy i łąki i ten numer był dopiero moim drugim czy trzecim utworem "zielonym". (Trywializując, podział ma się tak: są piosenki sndrps "czerwone" o millości, "zielone" o lląkach, "niebieskie" o Królestwie i ewentualnie "czarne", choć pisania tych ostatnich unikam, z uwagi na odpowiedzialność twórczą...) Uprzedzając fakty, zaraz znowu padło, i tym razem - głównie pod wpływem deMello - zacząłem świadomie szukać pocieszenia w samotnych wypadach w coraz to bardziej odległe (nawet nie w sensie geograficznym) krainy. Zaraz miało się zatem posypać coraz więcej utworów "zielonych", które zawsze wydawały mi się mniej przemijalne, wiadomo - drzewo stoi dużej niż serce, niestety... Chociaż teraz odkryłem, że najlepsze utwory to jak to zwykle bywa crossovery między różnymi kolorami. I na szczęście w Breath of Eternity też jest kapka czerwonego - autor wyjaśnia, że ten cały zachwyt dlatego, że "love is in his mind"... No i dobrze, choć może uwaga z tą "love"...

No to teraz mogliśmy się niejako pogodzić z Adamem, no i pod koniec sierpnia przyszedłem do niego w odwiedziny z moim nowym wydawnictwem kasetowym pod pachą i słuchaliśmy. Najpierw najbardziej podobała mu się piosenka dzisiaj znana jako She (wtedy wydziwiała tytułem A Couple of Tea, zdałem na anglistykę i popisywałem się tragicznymi "puns" ), ale naprawdę ożywił się jak usłyszał zwrotkę Breath of Eternity, wtedy nagraną tak jak się to napisało, czyli goła gitara elektryczna i głos (może trzeba było tak zostawić?) Ale wtedy przyszedł ten oparty o prostacką triadę bluesową refren i Adam tylko jęknoł: "szkooda..."

Ma rację chłopak, nie to co my... (Niee to coo myy...)

Breath of Eternity

Lodge - 2016-08-14, 09:05

soundrops 12/60 - The Eye
muzyka: 1995; słowa 1995/96; album: Night; video: 2016

Po dwudziestu latach mój szanowny bandmate Adam Lorenc sam z siebie przywołuje dwa moje numery: Calm Narrow Street oraz właśnie ten.

Po kolejnym niepowodzeniu bardzo się starałem, żeby nie było tak jak poprzednio i generalnie w piosenkach nie było za bardzo widać, że - jak to obwieściłem Pawłowi - "it failed to chart". Udały się za to silne utwory takie jak I Mean Love, Burn the Dark i ten, które mocno szły do przodu i starały się rozświetlać things, nie zważając na osobiste pociemnienia.

Niniejszy numer z początku nazywał się Eye of the Forest i opowiadał o kimś, kto biegł przez las i natrafił na oczko wodne, pokłosie naszego "rajdu" wiosennego z Adamem do Wlkp Prk Nrd. Potem zmieniłem na to, że ktoś biegł przez las i natrafił na Lwa w domyśle Judy. Nie wiem czy to do końca fortunnie zabrzmiało, w każdym razie w obu wersjach kluczowe było nazwanie Wroga: "all you will lose/ is your overwhelming fear". Bardzo dobrze.

Adam na pewno nie wnikał w new-anse tekstowe i jeśli dziś tak dobrze pamięta The Eye, to przez samą muzykę, którą kiedyś porównał do pierwotnych tańców plemiennych. Rzeczywiście, wtedy grałem ten zupełnie nietriangelsowy rytm (choć przy bardzo triangelsowych "dziwnych" akordach) bardziej transowo, aż się przestraszyłem, że może kogoś hipnotyzować, hehe.

Bardzo charakterystyczną zagrywkę po refrenie - jak po latach odkryłem - trochę ukradłem z krótkiego łącznika w Czwartym Topografitrznym Oceanie zespołu Yes. Może mnie Anderdaughter za to nie pozwie.

The Eye

The Eye (Mellotron Mix)

otoKarbalcy - 2016-08-14, 17:05

Anderdaughter he he. Czytam wszystko to i bardzo mi to dobrze robi. Thanks, mate!
Lodge - 2016-08-15, 08:22

soundrops 13/60 - Laid Up with Jealousy
muzyka/słowa: wiosna 1996; album: "1500-100-900"; video: 2015/16

Tak świetlane założenia przerwała dość nieprzyjemna sytuacja, kiedy to dowiedziałem się od kolegi przez telefon, że my sweet żaby znalazła sobie innego gostka choć o tym samym nazwisku. Po krótkim omdlenju wykrzesałem z siebie trzy dość udane utwory, z których każdy powinien w sumie wejść do Top60 - nie wybieram Precious Though Kitsch (chociaż ten miał mocną konkluzję "oh no/I don't need to be loved/to be happy/I just need to love", takie tam akademickie rozważania które rozbić o Immanuel Kant) ano After She Left Him For Another, tylko najbardziej rozedrgany numer ten - bo ma najlepsze video.

W roku 1996 z jednej strony pisałem najbardziej jednoznacznie rockowe numery w życiu, z drugiej - ostatnim rzutem naturalnej ciekawości świata, starałem się zahaczać o inne stylistyki. Ten numer wiadomo, że pobrzmiewa jazzowo, a jeszcze lepiej brzmiał mi w głowie - wyobrażałem sobie duszną, przepaloną salę i małą scenę, na której tę piosenkę zapodaje trio: piano/kontrabas/uważna perkusja... Wiadomo, że na taki rozstaw nie było warunków, ale numer przesunął się na bardziej krzyczane pozycje chyba dzięki Adamowi, który wprowadzał do niego dość gwałtowne uderzenia sticka z syntezatora.

Graliśmy to na pierwszym koncercie Soundrops, z polskim tekstem (komedia! "zazdr/ o nie!/ ścina mnie...") i Paweł zaskoczył mnie industrializowanymi partiami w części improwizowanej.

Najbardziej pamiętne wykonania to dla mnie oczywiście prace nad tym numerem w Siemiatyczach z Kajem, wspaniałym perkusistą jazzowym, który jak mało kto pojmował o co mi tak naprawdę chodzi w muzyce i do tego numeru wprowadził z jednej strony łamaną, a z drugiej - zdecydowanie idącą do przodu partię (ach jazzmani, jakie oni mają ciepłe brzmienia werbla!), która była dokładnie tym, o co mi chodziło. (Niedługo to zagramy, nie obijaj się tam ze św. Piotrem i Hendriksem!)

Z tego powodu nie chciałem w ogóle tego wkłądać do netu (numer powinien być na albumie Outward) i kiedy to w końcu zrobiłem, chciałem jak najbardziej rozmyć i zamulić tę pierwotny jazzowniczy feeling i popchnąłem numer w klimaty jakieś neopsychodeliczne, bo tylko taki widziałem sens tego numeru bez Kaja.

Mimo że wtedy targały mną dość niecne emocje, obytrzy wspomniane piosenki z tej wiosny mają bardzo schludne teksty. W tej na przykład, główny omawiany problem nie sprowadza się do pytania: "jak ona mogła?", tylko "jak to pogodzić z "miłość nie zadrości/nie szuka swego" (itd.) Dobre pytanie.

Dziękuję Witek Ziemowit'owi za teledysk z acidowymi wstawkami. Super fun!

mikrofony działajo? ten działa

Lodge - 2016-08-16, 10:33

soundrops 14/60 - (When) Evening (Falls)
muzyka: 1994; tekst: 1993/1996; album; "Good Afternoon"

Rok 1996, czyli koniec pierwszego i początek drugiego roku studiów pamięta mi się jako gremialne poprawianie tekstów piosenek z liceum. Istotnie miałem już wtedy wystarczające - jak na crossover pop (bo wtedy jeszcze nie znałem pojęcia "pastoral", "crossover pop" zresztą też nie, hehehe) - obycie gramatyczne i leksykalne, żeby nadać swoim piosenkom POZÓR profesjonalizmu. Niektóre teksty zatem były retuszowane, inne w całości lądowały w koszu.

Z tym numerem sytuacja jest najtrudniejsza do oceny, bo z jednej strony rzeczywiście pierwotny tekst (o przeczuciu klęski, która potem rzeczywiście nastąpiła - pisałem go tuż przed kraksą, na początku lipca 93) był niezgrabny i do tego jeszcze dołujący. Z drugiej jednak strony - nowa wersja, choć niby świetlana i mądra (w duchu: jak coś gruchnie, to spokojnie, miłość to decyzja a nie (tylko) uczucie, itp.) nie bardzo przystaje do tych dźwięków, które z kolei były robione pod stary tekst (jedyny to był zresztą raz, kiedy tekst Triangelsów był eee tumaczeniem wiersza napisanego po polsku).

Mimo zatem mieszanych uczuć co do jej prawdziwości, bardzo cenię tę niegdyś pio-sen-kę, teraz pio-pouczan-kę: jest przecież i linearna, i odległa i do tego po raz pierwszy zawiera mój później dokuczliwie manieryczny melizmat na całych tonach (tutaj na słowie "light" - o, to czeba posuchać!)

(When) Evening (Falls)

P.S. ależ chyba się nie spodziewalyśmy, że pierwsza wersja tekstu przepadla? hear! here! https://thesoundrops.bandcamp.com/track/when-evening-falls

Lodge - 2016-08-20, 10:56

soundrops 15/60 - The Way Will Find You Love
muzyka: 1996; tekst: 1997; album: "Night"

Bardzo ważny numer i dla Trianglesów, i dla Soundropsów. Napisany został w sumie jako muzyczny prezent dla Adama - w pewnym momencie odmówiliśmy z Pawłem śpiewania piosenek Beatlesów i ten numer powstał jako rekompensata: był od początku do końca pisany z myślą o trójgłosowej harmonii (zazwyczaj nie piszę numerów pod gotowe aranżacje). Z jednej strony, gdzie mu tam do This Boy i Yes It Is (które miał zastąpić), z drugiej - nawet Beatlesi nie zapuścili się harmonicznie w takie rejony jak tutaj na słowie "life", które rozwiązuje refren. Nie będę ukrywał, że byłem zawsze bardzo dumny z tej piosenki, oczywiście także dlatego, że Ad i Paf ją bardzo chwalili-lili-laj, a już w czasie studiów poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko, żeby nie powiedzieć: wysucho.

Tekst jest trochę - jak by powiedziała moja pani Promotor - "cryptic" i trochę - jak by to może powiedział Artur Widmo - "cheap", ale jednak do dziś się pod nim podpisuję. Wychodząc od przewrócenia na drugą stronę beznadziejnego pocieszenia jak coś nie wyjdzie - nie mart się, love will find a way, brr..., to był jeden z pierwszych tekstów Triangelsów, w którym wątki "religijne" (ciekawe, że już "religijne" a jeszcze nie: "duchowe" - wewnętrzne światy dopiero się przede mną otwierały) nie krwawiły w ucho, a nawet nasz młodociany piosenkaż posunoł się do Suchara Religijnego, hehe ("Son-how you'll conquer the slope"). A, piszę to z pewną taką wstydliwością, ale w pierwszej wersji tekstu widniao" "yoked more than you ever was" - napisał studencik drugiego roku anglistyki...

Także i Soundrops potrafili to dobrze zaśpiewać na żywo - nawet na tym strasznym występie w Trzytelni przed Budzy Solo (dzięki, Crazy, za dobre słowo potem), ale też raz w śp. Charyzmie, kiedy to wypaliliśmy to bez próby na bis i trochę się zatrzęsło - właśnie nie nasze głosy a ściany, I hope. Niestety, powiem dyplomatycznie, najlepsza wersja studyjna jeszcze przed nami (choć i tak było już z pięć). Na jutubie są dwie dość możliwe, choć na pewno niedokonne: zespołowa choć chwiejna i moja solo z mniej fałszami ale i bardziej nijaka. Ale nie bójmy, jeszcze to wtoczymy na ową górę.

wersja sndrps

wersja ger

Lodge - 2016-08-21, 08:53

soundrops 16/60 - Pump the Love
muzyka i tekst: wiosna 1997; album: "Night"

Dość ważny landmark na mapie Soundrops. Chyba od tej piosenki - pierwszej zresztą po półrocznej mieliźnie - zaczyna się dojrzałe gero, już w miarę panujące nad tym co i jak chce powiedzieć. Główny motyw powstał jeszcze w klasie maturalnej, ale reszta zupełnie dobrze się z nim przegryza.

Wtedy starałem się o względy takiej panny, która mieszkała na osiedlu Różany Potok i niestety miała Chlopca w Rzwecji (na Fejsie tego jużnie pisałem, ale tu mogę spokojnie dodać, że miała ksywkę "Pompa", ponoć od charakterystycznego śmiechu, stąd ten tytuł i nie tylko) - to wszystko odbiło się w koszmarnie mięczackim, pseudopokornym tekście, który można dać do podręczników antymęskości (falsecik wokalisty dobrze z tym równouprawniuje): "słuchaj, ja tu tylko sobie przez chwilę posiedzę z tą kupą w gaciach, a przepraszam - millością..." A przecież sprawa była do wygrania! No, ale taa, taaa, bardzo zaaaacny numer, hehehe.

W środku miała być duuuga improwizacja, która miała pokazać na co mnie stać jako gitarzystę - z każdą kolejną wersją ten środek jest coraz krótszy, co jak myślę dobrze pokazuje na co mnie siedzieć jako gitarzysta.

Dziękuję Witkowi za piękne zimowskie zdjęcia lodu do slide-showu.

Pump the Love

Crazy - 2016-08-21, 13:19

Ty dojdziesz do szeździesiątki a ja do osiemnastki nie dociągnę, jak tak dalej pójdzie...
Lodge - 2016-08-22, 09:42

soundrops 17/60 - Towards
muzyka: przedwiośnie 1997; tekst: jesień 1998; album: "Interim"; slideshow by Antiwitek

Jedna z dwóch ulubionych piosenek Soundrops, na szczęście nie tylko moim zdaniem. Muzyka powstała po zelżeniu jakiegoś napięcia duxowego i było to w bardzo inspirującym momencie roku, kiedy - gdzieś tak w lutym albo nawet pod koniec stycznia - już powiewa (choć niemal niewyczuwalnie) zbliżająca się wiosna, ale jeszcze wiadomo, że to nie teraz, że jeszcze zdarzy się kilka śniegów.

Z jednej strony muzykę organizuje banalny choć nieco hipnotyczny motyw na półtonowym (choć jeszcze zupełnie niearmijnym) opadzie, z drugiej - pomiędzy tym dzieje się absolutnie wolna (<--- dobry zestaw słów tutaj) amerykanka, co do dzisiaj bardzo mnie cieszy - wydaje mi się, że niektórych patentów z tego numeru już później nigdy nie powtórzyłem.

Tekst wychodzi od tych lutowych przebimrozów ale idzie w stronę zmiany na dobre, na trwałe, a nie na chwilę, żeby to się nie skończyło tylko kolejną przemijającą kalendarzową pełnią. ten motyw będzie u mnie z biegiem lat powracał (na przykład w utworze Springtime), kiedy złapię się na tym, że za mało u mnie się zmienia. W Towards nie ma jednak tych cieni przegapionych szans - jest proste ukierunkowanie na nadchodzące cuda. Ciekawe, że tak, najwyraźniej jednak literatoora sndrps nie sprowadza się wyłącznie do odgrzebywania przeszłości.

Niniejszy numer doceniony został przez osoby z absolutnie odrębnych światów (od Hatti'ego po Alinkę). Nic tylko się cieszyć. O!

Towards

Towards (mellotron mix)

elsea - 2016-08-22, 10:12

Przepraszam za brak reakcji, ale totalnie nie nadążam! Chyba przeczytałam 2 wpisy dopiero! :oops:

Będę nadrabiać :)
(chyba że pójdę na studia ;-))

Lodge - 2016-08-22, 10:18

na studia! LOVE
Crazy - 2016-08-23, 08:12

Ruszam z kopyta z pozycji 6/60 ;)

It Can Happen Again nie wiem, czy wcześniej słyszałem. Jest to ten rodzaj piosenki, który zwykle przechodzi obok mnie

nie wiem, co właściwie robisz jeszcze na tym forum

- ale tym fajniejszy ten Twój nowy cykl, bo jak sobie posłuchałem piosenki z opisem, to jakoś tak żywiej we mnie zagrała!

No i A Nettle - bardzo zacne! Nie znałem w ogóle. Ma w sobie jakąś prostotę, która jak na Sndrps bardzo mało barokowa jest. A choć lubię barok, to dobrze ta prostota tu robi.
Znów walor cyklu jest taki, że skoroś napisał, że niezły tekst, to go sobie odpaliłem w oknie obok, czego przecież bym normalnie nie zrobił ;) Tekst ma to samo, co cała piosenka: jest prosty, krótki i na temat!

Lodge - 2016-08-23, 08:56

soundrops 18/60 - Waiting For the Green
muzyka i tekst: wiosna 2001; album: "Interim"; video: 2012

Między końcem roku 1998 a początkiem roku 2002 zaistniało u mnie swoiste bezkrólewnie. Owszem coś tam czasem łopotao, ale - już pomijając dość na szczęście łagodne przejście od życia studenckiego do pracowniczego - generalnie był to czas pól, lasów, wzgórz i pociągów. W takim ustawieniu po raz pierwszy w życiu udało mi się napisać dobre piosenki-prezenty dla koleżanek, zupełnie bez drugiego dna: "Whatever Falls" i "Oak Girl" (ta była dla dziewczyny wtedy o nazwisku Dąbkowska - i tak runuje cała leśna mistyka tytułu, hehe).

Wszystkie, nieliczne zresztą. piosenki z tego czasu zebrałem w roku 2001 na kasecie pod nazwą "Interim", bo rzeczywiście był to czaz przejściowy między młodzieńczymi uniesieniami i wielką wielką miłością, która jak miałem nadzieje teraz przyjdzie i pod któro ten beznamiętny czas przygotowywał grunt. Nawet w e-rsji cyfrowej ten album pozostaje inny niż inne, oddycha jakoś spokojniej i nie popada w żadne ekstremalia.

"Waiting for the Green" bardzo dobrze pars-pro-totuje cały album "Interim". W najbardziej łopatologicznym rozumieniu mówi o tym, że już za trzy miesiące będzie można znowu pojechać w góry, hurra!, ale cały powyżej zarysowany kontekst też się w nim zmieścił - formę miał przecież szeroką - rondo, z głównym tematem czerpiącym trochę z "Minstrel's Song" Moody Blues oraz "Psalmu 34" Tymoteusza i trzema miniaturkami pomiędzy, najlepsza chyba pierwsza, choć to może kwestia tego, że pozostałe dwie znacznie gorzej brzmią.

Piosenka została w większości napisana w Pobiedziskach, gdzie w latach 2000-2003 jeździłem uczyć dzieci angielskiego w podstawówce. W piątek miałem okienko w budynku pierwszych klas oraz gitarę i tak z to sobie z tygodnia na tydzień nadbudowywałem, ale dzieciom nie grałem, choć się domagały: "a miał pan nam zaśpiewać tą piosenkę co pan nakręcił i pan nie zaśpiewał..."

Nakręcając zatem numer, w naturalny sposób miałem przed oczami lasy naokoło Promna, które teraz mogłem poznać jeszcze lepiej niż za dawnych lat (w pierwszym roku mojego nauczania zdarzało się, że wysiadałem z pociągu w Promnie i potem szedłem do szkoły przez Rezerwat Dębiniec i Pobiedziska Letnisko). Tak się złożyło, że "teledysk" w miarę pokazuje dokładnie te miejsca o których mówi piosenka - takie tam błogosławieństwo amatorszczyzny. Pod koniec widea po raz pierwszy - i jak wiemy, na pewno nie ostatni - udało mi się zrobić, że gero zniknoł na filmie. Bardzo byłem dumny ze swojego operatorstwa Gluś.

Waiting for the Green

PS. (po wydaniu kasety "Interim")
otoKar: "skąd wziołeś te chórki w Waiting for the Green?"
gero: "z ryja"

Witt - 2016-08-23, 09:42

Nie zaklął i niezajesiął złamawszy lód, znaczy wyreżyserowane!



Wyreżyserował! Wąż wyreżyserował! :)








Lodge napisał/a:
otoKar: "skąd wziołeś te chórki w Waiting for the Green?"
gero: "z ryja"


Ciekawe co powiedziałaby moja siostra? Nie ujawniajmy zatem!

Lodge - 2016-08-25, 09:31

soundrops 19/60 - Mt. Sharp
tekst i muzyka: lato 2001; album "Weathertop"; video: 2016

Pamiątka z wyjazdu z Filipinami ze Świerczewa w Góry Stołowe, gdzie pełniłem funkcję "opiekuna muzycznego", hehe. Mieszkaliśmy w ośrodku wojskowym Ostrej Górze i pewnego wolnego popołudnia usiadłem u podnóża góry o tej samej nazwie (nic szczególnego zresztą) i napisał mi się zgrabny tekst o tym, że może warto byłoby ją zdobyć (jak to w moim przypadku bywa - dwuznaczność tych słów jak najbardziej trafna). Tyle

Mt. Sharp


Crazy - 2016-08-25, 15:22

No patrz, właśnie wczoraj z Marcinem oglądaliśmy to!
Lodge - 2016-08-26, 10:33

soundrops 20/60 - Lantern Waste/Autumn Way
słowa/muzyka: 2001/2002; album: "From Time to Time"

Ponieważ WIELKIE TO wciąż nie przychodziło, na przełomie lat 2001 i 2002 zabrałem się za robienie hm concept-kasety ;) pt. "From Time to Time" - niewątpliwie zainspirowany albumem "Droga" Armii, zebrałem kilka mgnień z przeszłości i sprawdzałem jak się one trzymają TERAZ, co z nich naprawdę zostało. Do tych spraw miałem później wrócić z lepszym efektem na albumie "Eternity". Ale nawet wtedy, mimo że nasz puer senex miał dopiero 25 lad, miały szanse powstać dobre utwory - wciąż pamiętałem dużo słówek ze studii i bardzo mnie wtedy interesowały otwarte formy piosenkowe (na czele z linearnością). Był wszak jeden snag - był wszag jeden snak - te wszystkie rzeczy pochodziły z głowy a nie z serca, co nieliczni zwolennicy sndrps w tamtym czasie (w lidżbie trzech dziewczyng) od razu mi wytknęli.

Jeden jednak numer z tamtej kasety do dzisiaj mnie bardzo... korci. Postawiłem koło siebie dwa obrazki - początek i koniec jednej licealnej historii. "Lantern Waste" to oczywiście "Latarniane Pustkowie" z Narnii, które tutaj odsyła do szlaku Kapliczek (o, ciekawe) Różańcowych w Bardzie Śląskim. Byliśmy tak na wycieczce klasowej we wrześniu 1991 i pewnego niesamowicie ciepłego wieczora poszliśmy tam całą klasą i Adam Lorenc kreślił tajemnicze koła latarką od których pomieszało mi się w głowie i tak dalej... Z kolei Autumn Way, to stara dobra Calm Narrow Street, tylko pokazana z perspektywy roku 1998, kiedy szedłem tam po raz pierwszy "na legalu", żeby pożyczyć książkę "John Lennon in His Own Write", która była mi bardzo potrzebna do mojej pracy rocznej pt. "The Beatles vs. Christianity". Biło ciepłe wiosenne popołudnie, były dzwony i znowu pomieszało mi się w głowie, bo wiadomo, że po każdej dobrej historii musi być jeszcze nagroda pocieszenia.

Być może właśnie dlatego ten numer jest taki dobry, bo beznamiętnie (yea, na pewno) opowiada o dwóch momentach, których nawet ja nie zdołałem zapierdolić swoimi ekspansywnymi dążeniami. Właśnie wpisywałem subtitles na youtuba i nie mogłem się nadziwić jak to młody zręcznie napisał w tej drugiej części, co wers to przebój, "the afternoon's maintained by the vespering bells"... Albo to kurde: "I summon all my daydreams/the words unreleased/I might pronounce/belatedly/and digitally remastered" - o, warto było na anglistykę pójś... :)

Wiem, że nie jestem na szczęście jedynym "fanem" tego numeru. Na przykład Ojo przepada, a także lider punkowego więcej-niż-zespołu Astrid Lindgren... Kiedyś niesamowicie też zażarł na koncercie Soundrops... Raczej mniemam, że to bardziej z powodu muzyki niż tekstu, bo kto tam sprawdza teksty Soundrops, więc jeszcze lepiej, jest jakaś kompletna (dzięki, Lodge, za to you-u-u - wyraźnie to zajumałem z Blue Jays ;) )

Bardzo się cieszę, że jest ta piosenka. Ona jest całkowicie biała.

Lantern Waste/Autumn Way

P.S. Od tamtej pory - co niewiarygodne - jeszcze nie byłem na Lantern Waste, kto jedzie ze nmą? Zenon? :)

Crazy - 2016-08-26, 16:33

ale w którym momencie z dwóch numerów zrobił się już jeden, choć z ukośnikiem?
Lodge - 2016-08-26, 19:26

od zawsze tak był :)
Lodge - 2016-08-28, 09:07

soundrops 21/60 - Rivendell
słowa & muzyka: wiosna 2002; album: "Weathertop"

Teraz już nikt o tym nie pamięta, ale w latach 2001-2002, dzięki filmom Petera Jacksona, świat Władcy Pierścieni swobodnie i szeroko kładł się na świat zwyczajny. Z każdego straganu ulicznego straszyły kubki z mordami najpierw Hobbitów, potem Uruk-Hai, do chipsów "Lays" dodawano nalepki z Aragornami, a z wyjazdu nad morze został mi (na długo) Jedyny Pierścień za cztery złote (co się z nim ostatecznie stało - Nina (Łeno) gdzieś go posiała, strzeżmy się, hehehe). W tym całym szumie przyszło mi po raz pierwszy czytać tę przepiękną księgę, która oczywiście dostarczyła mi niespodziewanych wysokości, o które wcześniej podejrzewałem tylko muzykę (i ELEZDI, uu żarcik). W takich oko i ucholicznościach nazwanie następnej kasety Soundrops "Weathertop" było najbardziej naturalnych ruchem pod słońcem. Wybrałem tę nazwę z dwóch powodów, po pierwsze dopiero między Bree a Rivendell ta księga po raz pierwszy mną naprawdę do cna owładnęła, po drugie rozumiałem tę nazwę nie jako "Wichrowy Czub", tylko coś w rodzaju "najlepszej możliwej pogody", co było o tyle na miejscu, że długo oczekiwane TO w końcu nadeszło. Po latach mogę półżartem ostrzec uwaga z tytułami płyt - ukłucie ostrza tamtego noża bywa, że odczuwam i dziś.

Na razie wykorzystałem swój ulubiony wtedy moment księgi - ten kiedy Frodo DECYDUJE SIĘ wziąć pierścień na Naradzie (który oczywiście Jackson niemożebnie spierdolił, pchając tę decyzję w konwencję kociokwiku sejmiku szlacheckiego ) - do opisania swojego dylemaciku: przeczuwałem, że nadeszło coś wielkiego, ale ja się tu tak dobrze zagnieździłem w moich podmiejskich lasach i łąkach, że na długo wyczekiwany przełom zareagowaem nieoczekiwaną gnuśnością. Oczywiście generalnie nie był to żaden wielki czyn wyjść z mojego zaściankowego Rywendelko, raczej tylko niewytłumaczalne zawahanie, ale została z tego momentu dobra piosenka.

Piosenka, która - co dla mnie jasne - cała stoi właśnie opisanym powyżej konceptem. Owszem, jest tu kilka nowych songwriterskich tricków, nawet niezłych (np. to, że i pierwsza zwrotka, i pierwszy refren są potem nieco zdeformowane melodycznie, co jakby zapowiada co by mogło się stać z tą piękną krainą, gdyby jednak został - no i środek jest dość odjechany melodycznie z niebezpiecznymi półtonami), ale w głównych motywach słyszę niestety coś nawet prostackiego, niektóre linijki tekstu też dość zresztą niezgrabne (BTW jedną, tę o "lasach sosnowych" bezceremonialnie przepisałem z oryginału ŁOTR) . Ale jak mówiłem, koncept tak to wszystko organizuje, że jednak całość wypada na tyle przekonująco, żeby zmieścić ten numer w Top60. Yeah.

Rivendell

Lodge - 2016-08-29, 10:11

soundrops 22/60 - railman
muzyka/słowa: czerwiec 2002; album: "Weathertop"

Dobiegał końca drugi, najfajniejszy, rok mojego uczenia w podstawówce w Pobiedziskach. Teraz już nie codziennie, ale w środy i czwartki miałem przyjemność odbywania tego samego rytuału czekania na pociąg na dworcu, który zawsze poprawiał mi humor napisem na cegle TIRU RIRU TY DEBILU. Do stacji prowadził prosty jak strzała aż po horyzont dwutor i zawsze uwielbiałem czekać na ten olśniewający moment po zapowiedzi i opuszczeniu szlabanów, kiedy to w tej jamie przestrzennej pojawiał się daleki punkt pociągu (wtedy jeszcze wciąż były to głównie żółto-niebieskie elektrowozy, które Arasek nazywa "kiblami"). No i zawsze sobie mówiłem, że muszę napisać o tym piosenkę.

Na szczęście starczyło mi rozumu, żeby dworzec w Pobiedziskach ustawić w piosence nieco inaczej niż tylko radosne miejsce powrotu z pracy. Wymyśliłem sobie, że ktoś znalazł na odludziu zapomnianą i rozpadającą się stację, bez rozkładu jazdy i niczego i nagle słyszy w oddali jakiś szum, może jednak jakimś cudem coś przyjedzie? Oczywiście nakładało się to gibko na prywatną sytuację na polu walki, gdy wszystko przegrałem, a tu nagle okazało się, że jakimś cudem może jednak nie.

Muzycznie to trochę lepsze "Rivendell", znowu hipnotycznie uporczywy motyw przewodni, na który nabudowana została medytacja o nadziei. Ważny numer, jeden z tych, w którym udało się powiedzieć wszystko co trzeba.

Railman

Crazy - 2016-08-29, 20:48

Ja tymczasem 10/60 i Let Me Be. Mi się chyba bardziej podoba ten part two, ma jakąś większą niedookreśloność i niepokój. Pamiętam Let Me Be jako jedną z pierwszych autorskich Soundropsów, które zacząłem kojarzyć: The Way..., Darkness i to. Bardzo mi się wówczas spodobało, ale po latach za wysoko na liście by nie było - choć jednak byłoby!

A żeby pozostać trochę na bieżąco z tym, co się pojawia na bieżąco, to jeszcze Railman. Pierwszy usłyszałem go bodajże, kiedy został ogłoszony forum ultima top ten sndrps. Dużo osób miało to jakoś wysoko... sam Ty może? albo rodzice? Nie kojarzyłem, sprawdziłem. Zachwytu nie było i nie ma, ale mam ochotę go jeszcze posłuchiwać, tego Railmana. Może następnym razem tekst sobie zobaczę? Kto wie, może jeszcze przyjdzie jego czas.

Lodge - 2016-08-30, 08:35

soundrops 23/60 - coupla days into
muzyka/słowa: lato 2002; album: "Weathertop"

Numer absolutnie różny od całej reszty. Wraz z innym tuzem o imieniu "Morn of Plenty" (którego tu nie dajemy, bo Witek nie przepada ;) ) zamykał kasetę "Weathertop" i to było pierwsze naprawdę szczęśliwe zakończenie jakiegokolwiek mojego wydawnictwa. Niniejszy numer pierwotnie nazywał się "Twelve Days Into" (i pod taką nazwą można znaleźć wersję alternatywną), bo został skończony 12 dni po tym jak udało się udać. Jest zatem zrelaksowany, bezpieczny, świeżutki i ciekawy nowych horyzontów. Zamiast harmonii wokalnych najpierw moje falsetowe, potem dośpiewywane przez Siorę unisona, no i zupełnie inne rozumienie "dalekości". W tekście trochę żarcików i bardzo dużo zwyczajności ("after I have worked for you" - watch gero rzucaing torbę i krzyczying "honey, I'm home!"), w sumie taki normalny, że w Soundrops urasta do rangi dziwadła, haha. Czy takie numery będę pisał będąc szczęśliwym mężem i ojcem? Oby :)

Coupla Days Into

i, jagby komuś byo mao - wspomniany alternatifff Twelve Days Into

Lodge - 2016-08-31, 08:40

soundrops 24/60 - the river bank
muzyka/tekst: jesień 2002; album: "Downhill Uphill"

O dziwo, nowa historia nie skończyła się po miesiącu i z dużą radością (mąconą tylko nieoczekiwanymi uciskami na innych polach) mogłem zacząć organizować sobie głowę niejako "po drugiej stronie". Upodobałem sobie na przykład w tamtym czasie dugie wycieczki po obrzeżach Poznania - podjechać wybranym autobusem do pętli i potem się zobaczy - i szczególnie spodobał mi się pas przybrzeżny od Radojewa po "Elektrownię Brylewskiego" (nazwałem ją tak, bo zawsze przywodziła mi na myśl starą Armię). Stąd bardzo fajny koncept "river banku" - podwójne znaczenie tej frazy oczywiście przywiodło mnie do wizji zakopania pieniędzy (jagbym jakieś wielce miał ;) ), właśnie tam między Radojewem i Naramowicami.

W drugiej zwrotce pojawiają się kwestie okołopatriotyczne. Najpierw pada, że "moja Ojczyzna jest za granicą", co zapewne brało się z tego, że Morelka wykrzykiwała wtedy chętnie, że jej ojczyzną jest Anglia (hehe, dawne trzazy!), potem oczywiście, że "moja Ojczyzna jest w Niebie", co do dzisiaj podtrzymuję i do dzisiaj jest dla mnie inspirujące, chociaż muszę zauważyć, że w tamtym czasie ten cytat przykrywał chyba nutkę rozczarowania, że moja coraz dłuższa historia z K. nie przynosi PEŁNEGO szczęścia.

Muzycznie nic nowego, ale chyba bardzo zgrabnie, nie? (ale chyba bardzo zgrabtak, tak?) Na papierze sąsiedztwo D-duru z b-molem wygląda wprawdzie bardzo pies-z-kotowo, ale ostatecznie nie gryzie, a wytrąca naszą szkock ee skoczną pop-folkową śpiewankę z połaci biesiadnych. Bardzo dobrze to zwykle wychodziło na koncertach Soundrops, ot taki nietrudny numerek w sam raz dla nich...

The River Bank

The River Bank (alt. version; alt. video z Elektrownią Brylewskiego)


Witt - 2016-08-31, 10:43

Mam ostatnio podłączone słuchawki do komputerka i tym bardziej doceniam subtelności realizacyjno - wokalne, Jusami jest olśniewająco!
Lodge - 2016-09-05, 10:25

soundrops 25/60 - deep autumn
muzyka/słowa: głęboka jesień 2002; album: "Downhill Uphill"; video: 2014

Ta piosenka bezsprzecznie najlepiej przypomina najlepszy moment sytuacji z K., kiedy to rozprysły się początkowe napięcia, a jeszcze nie nadeszły napięcia kończące. Nie dość, że temacik gitarowy powstał na jej gitarze klasycznej w jej mieszkaniu na Łazarzu, to jeszcze pierwszą zwrotkę właściwie żywcem przepisałem z tych fragmentów jej pamiętnika, które pozwoliła mi przeczytać. Gdybym nie powtórzył otwarcia pod koniec utworu, byłby on w sumie linearny, ale z drugiej strony jest tak krótki i jednorodny, że ta linearność go zupełnie nie rozbija. Pan Bóg jako Adresat tekstu też zupełnie nie boli. Na swój sposób piosenka dobrze odzwierciedla pewną pełnię, która ją zrodziła. I co tam jeszcze, historia odjechała a Deep Autumn wciąż stoji. Coś mi się wydaje, że po drugiej stronie weszła nawet na jakieś listy przeboyouth.

Deep Autumn

Lodge - 2016-09-06, 09:02

soundrops 26/60 - monk
słowa/muzyka: zima 2003; album: "Downhill Uphill"

Pod koniec roku 2002 ukazała się pierwsza solowa płyta Budzego pt. "Taniec szkieletów", która - pomijając już potężną dawkę inspirującego "realizmu nostalgicznego" i mini-teologii "okien do Nieba" - pokazała mi w wieku 27 lat i ze 250 piosenek na stanie, że niekoniecznie trzeba używać wszystkich strun we wszystkich piosenkach. Napisałem wtedy dwa numery wyraźnie bardziej skondensowane wykonawczo: TV Lorien i Monk.

Zajmiemy się tutym drugim, bo jest przy nim więcej do opowiadania - TV Lorien to wiadomo Radio Rivendell a rebours in minus. Z kolei na górę Mnich wchodziliśmy w ramach naszego czteroosobowego wypadu zimowego do Radkowa u podnóża potężnej ściany Gór Stołowych. Góra Mnich rozciąga się między Radkowem i Wambierzycami i sama w sobie jest zupełnie nieimponująca (ledwo ponad 500m. wysokości), ale przy naszym wyjściu przydarzyło się dużo dobrych zawirowań pogodowych, np. zaczął w końcu padać wytęskniony przez wszystkich oprócz mnie śnieg, zatem kiedy wyszliśmy na coś w rodzaju szczytu, było trochę tak jak byśmy znaleźli się w jakiejś innej rzeczywistości, trochę jak z "Władcy Pierścieni". Przez całą drogę układałem sobie słowa do piosenki wkładając do niej dopiero co upatrzone szczegóły. "Szkoda, że nie mam odwagi by zostać na chmurach" - z jednej strony to na pewno nawiązanie do słynnego obrazu głupca z "Opowieści zimowej", ale też na pewno wyraz żalu, że - z powodu wygodnictwa - nie udał się plan przeprowadzki na Ziemię Kłodzką, ale też przeczucie przyszłych walk z wewnętrznym Mordorem, które już nic nie będą miały wspólnego z żadnymi obłokami.

Wiadomo, że ostatecznie piosenkę wysłuchało dziesięć osób na krzyż, ale do dziś uśmiecha mi się wewnętrzny błazen na myśl, że może kiedyś posłucha tego ktoś niezorientowan (na przykład ze strony zlodziej.pl) i nigdy nie wpadnie na to, że tytułowy "Mnich" to ta zupełnie nieważna górka koło Radkowa. Dobry uu żarcik.

Monk

Lodge - 2016-09-07, 10:31

soundrops 27/60 - overthere
muzyka/słowa: wiosna 2003; album: "Downhill Uphill"; video: 2016

Tom powiedział mi, że od jakiegoś czasu Armia stroi się "do D", więc postanowiłem też spróbować, wstyd przyznać, ale wcześniej przed takimi eksperymentami broniło mnie po prostu lenistwo, ale też i ogólny stan moich instrumentów (w klasie maturalnej próbowałem się za Gilmourem - Poles Apart - nastroić w DADGAD i wyniki były z lekka karykaturalne :) ) Ponieważ jednak obniżyć najniższą strunę o jeden ton nie wydawało się za trudne, chętnie spróbowałem i rezultat okazał się - jak dla mnie - bardzo okazały: wynikł z tego jeden z dwóch ulubionych numerów własnych (obok wspomnianego wcześniej Towards).

Z łopatologicznego przesuwania (otokar) palcy po gryfie w otwartym stroju porobił się bardzo pojemny, medytacyjny i jak dla mnie głęboki numer. Napisanie do niego tekstu i potem - w różnych wersjach kasetowych i e-lektronicznych - dokładanie między te rozłożone, "mistyczne" ;) akordy różnych szumów i szumowin było czystą przyjemnością, choć czas przyjemny nie był: okazało się wtedy po raz pierwszy tak otwarcie, że niektórych spraw absolutnie nie potrafię przekroczyć i co teraz. The turret overthere - dokładnie wieżyczka kościoła w Kiekrzu widziana z dalekiej perspektywy Zajeziorza Strzeszyńskiego, gdzie coraz częściej wybierałem się żeby zatrzymać paranoiczny pęd różnych rzeczywistości, nad którymi traciłem młodzieńczą kontrolę.

Wszystkie nowe pomysły muzytrzne nagrywałem wtedy trochę bez ładu i składu na jedną roboczą kasetę. Nic nadzwyczajnego, ale wynikł z tego pomniejszy cud: gdy skończył się ten tu numer, spod niego wyjechał - zsynchronizowany co do sekundy - fragment wcześniej nagranego pomysłu "Do Not Fear". Po takiej ingerencji zaświatów musiałem to tak zostawić. Nie dość, że przez to album "Downhill Uphill" zyskał bardzo dorzeczną formalną zagrywkę w postaci niespodziewanego nawiązania do wcześniejszego utworu, niczym w Carry That Weight Beatlesów, niczym znalezienie zagubionej drachmy po omacku, to jeszcze nie tylko ten piękny numer Overthere, ale cały album kończył się iście papiesko, żeby nie powiedzieć "Jezusowo": nie lękaj się. Szkoda, że wcześniej nie zauważyłem, że ta końcówka została niejako nienapisana przez mnie, tylko przez tagzwane Oko-liczności, bo może włożyłbym jeszcze więcej wysiłku w walkę ze srachem, ale co tam, ważne, że na szczycie tej Góry (w tytule albumu chodzi o przejście z Weathertopu niekoniecznie na Mount Doom) stoi NIE BÓJ SIĘ. Mam nadzieję, że ma to jakąś wagę. Podchwytujcie lokuje!

Overthere

Crazy - 2016-09-07, 17:27

Cytat:
mam ochotę go jeszcze posłuchiwać, tego Railmana

nie da się ukryć, że to najczęściej przeze mnie numer Soundrops w ostatnich dniach

o Coupla Days Into napisał/a:
Numer absolutnie różny od całej reszty.

Hmm, no przeczytałem niby ze zrozumieniem, coś napisał, posłuchałem niby też ze usłyszeniem, ale nie wiem, czy dostrzegam tę inność?......
Ale bardzo mi się podobają te gitarowe dialogi w końcowej części numeru!

Lodge - 2016-09-08, 09:41

soundrops 28/60 - love comes to train
muzyka/słowa: lato 2006; album: "A Bottle of Oil"

Gdy runęła historia z K., moje serce umarło, co najlepiej pokazało się w zeszycie z piosenkami. Były wprawdzie jakieś przebłyski typu All the Time (choć to w sumie w dużej mierze plagiat Stonesów), ale na następny duży numer po Overthere musiałem poczekać trzy lata, dla songwritera to nieprawdopodobna wieczność i być może śmieszne dla innych, ale dla mnie poważne pytania: czy już się wyczerpao, czy już nigdy nie wróci prąd do długopisu?

Nowa (uff!) sytuacja postawiła przede mną wyzwanie napisania kolejnej płyty i ten numer okazał się papierkiem lakmusowym czy warto. Tak jak dwa lata wcześniej, tłumacząc Armię na ang., po pierwszej euforii utknąłem na trzecim numerze i powiedziałem sobie jasno: "jak nie pchnę tego Miejsca pod słońcem, to zarzucam pomysł", i tym razem powiedziałem sobie jasno: "jak nie zrobię teraz dużego numeru, nie będzie żadnego nowego sndrps". No i od razu wyleciał ten i już się potoczyło. Kolejne ufff.... (Watch nasz mały self-motivator!)

Piosenka opowiada z perspektywy kilku miesięcy o chwili w pociągu mniej więcej między Wałbrzychem a Wrocławiem, kiedy to mniej więcej zadecydowao się kto dalej. Ta perspektywa kilku miesięcy co do przodu to do tyłu ciekawie ustawia tekst: z jednej strony mamy tu w co była wtedy ubrana w tym przedziale, a z drugiej wykonawca prorokuje ("podchwytujcie prorokuje!") co teraz będzie. Przesadzony kuplet "for you I am going to live/for you I am going to die" jest mimo wszystko trafny. Nowa historia była z jednej strony pełną porażką - unrequited love stawała się już powoli moim leitmotivem (choć co ciekawe, nie na zawsze!) - a z drugiej strony paradoksalnie okazała się owocna i... bardzo udana (o czym głównie decydowało to, że osoba w białoniebieskiej bluzeczce była niezaprzeczalnie wielkiego serca). Wiem wiem, "słodkie cytryny", nie, na szczęście wtedy miałem już na tapecie o wiele innych miszczów duchowych niż autor "Sztuki pewności siebie" (śmiex).

Choć piosenka opowiada o sprawach na wskroś poważnych, byłem na tyle gupiomądry by wpleść w nią dwa żarciki. jeden to ukryta eee w przerzutni nazwa zespołu White Stripes - ponieważ nagrywaliźmy przeróbki Armii i pierwszy oficjalny LP tylko z Siorą, przez chwilę utarło się, że jesteśmy duetem i Natalia powiedziała o nas "polskie White Stripes" ;) Drugi żarcik to nawiązanie do piosenki Izraela, która przez chwilę coś tam między nami porobiła w słynnej kuchni - nie licząc Arriva Babyloniac, jest to jedyny moment w historii sndrps, kiedy słychać tam COŚ W RODZAJU reggae a nawet (to już cios poniżej paza nisi maza!) eee "efektów dubowych". Ach ten nasz rycerzyk-szyderca!

Reszta utworu to niby soundropsowa średnia, ale ponieważ stoi za nią tak ogromna esencja, forma przestaje być ważna.

Bardzo dobra historia, która bardzo dużo mnie nauczyła. Dzięki!

Love Comes to Train

Lodge - 2016-09-09, 09:50

soundrops 29/60 - i'll carry on
muzyka/słowa: lato 2006; album: "A Bottle of Oil"

"Butelka po oleju" nie była nie wiadomo jak wielką eee kasetą, choćby dlatego, że nie było na niej tak naprawdę żadnego numeru o znamionach evergreena. Owszem, Love Comes to Train był pomniejszym światełkiem, ale bardziej na zasadach bardzo trafnej przystawki. Może z uwagi na przegraną sytuację, główne danie nigdy nie nadeszło. I stąd być może kluczowy numer okazał się grubo po czasie, co widać na przykład po 700 odsłonach na YT, które na pewno nie ja sam tylko naklikałem.

I'll Carry On w miarę odważnie zanurzał się w pytanie, które niestety w różnych czasach niechciane powracało w do bólu logicznym: skoro się nie udao, po co w tym dalej trwadź? Z biegiem lat odpowiedź na tę zdecydowanie zbyt często powracającą kwestię zmieniała się z jakiejś naturalnej inklinacji najlepiej wyrażonej przez mojego boheartera Jusa (cos it's easier to try/than to prove it can't be done/and it's easier to stay/than to turn around and run*) we wręcz swego rodzaju wybór.

W tym świetle najważniejszym momentem niniejszej piosenki jest część środkowa, w której na usprawiedliwienie(?) rzucam kilka cytatów z ówczesnych inspiratorów duchowych (Anzelm Grun, matka Teresa i John Eldredge). Wyrwane z kontekstu może i brzmią tu karykaturalnie, ale jak na piosenkę było-nie-było pop, takie np. słowa "accept the suffering with joy" brzmią i tak wręcz rewolucyjnie i przede wszystkim pomocnie, skoro na koniec tego fragmentu wykonawca rzuca od siebie krótkie "a smile", trochę nie w tempo, podobnie jak słowo "should" z drugiej zwrotki, co stanowi małą nowinkę stylistyczną.

Jeśli chodzi o kwestie muzyczne, to piosenka pomyślana była jako taki "hymn", nieco na modłę We Are the World hehe, ale po nagraniu tego na kasetę czułem, że to absolutnie nie żre i zaproponował się w zamian taki gitarowy wypluw, który okazał się trafny - takie skomasowane ale nieprzesadzone przestawienie spraw. Coda tego numeru nieoczekiwanie wymyśliła się już podczas pierwszego oficjalnego nagrania, co pokazywało, że wykonawca może trochę wirował na głowie, ale jednak miał ją ciągle otwartą.

Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że to tytułowe rozwiązanie problemu ma tylko tymczasowy wymiar. Po jakimś czasie zwyciężyło połączenie starej dobrej poznańskiej roztropności, wygodnictwa i przede wszystkim nieco panicznej trocki o to żeby nie zwariować i po prostu po kilku miesiącach opuściłem pole przegranej walki. Za to następnym razem wytrwałem dłużej i bardzo podobnie przegrana sytuacja przyniosła w końcu zwycięstwo. Jak już wspominałem, bardzo dużo się nauczyłem na tym Południu.

I'll Carry On


*pewnie nic zaskakującego, dla Toma jest zupełnie odwrotnie niż dla Jusa:
mogłem poczekać/nie tylko uciekać/maski zdzieram/teraz umieram [aby żyć]

Witt - 2016-09-09, 16:31

pewnie nie ma jednej właściwiej wersji do wszystkich sytuacji ;)
ale lubię takie zestawienia

Lodge - 2016-09-10, 09:43

soundrops 30/60 - the choice
muzyka: 1993; słowa: 1993/1996; album: Future Perfect in the Past (2006) oraz Calling the Past (2014)

W nieco ponad miesiąc po "wydaniu" kasety "Bottle of Oil" udało nam się z Siorą nagrać w SP Records - dzięki fantastycznemu prezentowi na moje trzydzieste urodziny - pierwszą "prawdziwą" płytę Soundrops. Technicznie rzecz biorąc była to właściwie EP-ka, bo trwała niecałe 20 minut, no ale utarłem ją do roli pierwszego albumu hehe. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że byliśmy tacy nieokrzesani i nieudolni, że aż dziw bierze, że jednak tych osiem numerów udało się nagrać, w czym oczywiście największa zasługa Sebastiana Witkowskiego, który się nami zajoł (jak ogniem). Ze trzech numerów do dzisiaj da się słuchać: Today, Toss Me i The Choice, któremu ona życie ocalyła. Resztę niestety - tu właśnie wychodzi wspomniana indolencja - położyła niestrojąca gitara, co zacząłem słyszeć (i już nie dało się tego un-hear ;) ) dopiero gdy mi to wytknął Tom na Forum. No nic, trzeba z tym jakoś dalej żyć... :)

Głównie chyba dzięki bardzo pięknym chórkom Morelki w drugiej zwrotce, piosenka The Choice wyrosła (choć pamiętam, że nie u wszystkich) na jwiększy przeboik wspomnianego wydawnictwa Future Perfect in the Past (do dziś kłócimy się z Siorą czyj to był pomysł na tytuł), a w dalszej perspektywie - na hm największy przeboik Soundrops w ogóle. Osobiście nigdy bym tego nie wywróżył, choć już w liceum - gdy ten numer po raz pierwszy pojawił się pod niezapomnianym tytułem When You're Looking For (:oops:) - i Adam, i Paweł go nieproporcjonalnie pochwalili. Dla mnie najfajniejsze (harmonicznie) rzeczy działy się dopiero w refrenie, gdy dość przewidywalne kadencje w C-dur i tym podobne są nagle przełamane akordem Gis. Ja bym tu od razu dał Gis! Bardzo też lubię otwarty akord w rozwiązaniu refrenu i bardzo mi tam brakowało głosu Pawła w dolnej harmonii w drugim refrenie (który musiałem sam dołożyć czy nawet dołoumrzeć, nawet trochę brzmi jak Paweł, taak dalej się oszukuj penerze!)

Pierwotny tytuł mówi wszystko o jakości pierwszej wersji tekstu, choć nie... trochę jestem niesprawiedliwy. Piosenka The Choice powstała bowiem jako reakcja na pewną przykrość, która - normalne sprawy - mnie spotkała i tą reakcją było: "o nie, nic się nie zmieni", z czego jakaś wynikała niespotykana w moich nagraniach siła (w pierwszej wersji tekstu refren był rozwiązany następująco: and now you know/you will not fall). Gdy na pierwszym roku studiów stwierdziłem, że test kwalifikuje się do mocnego retuszu, napisałem nowe słowa mniej więcej w tym samym duchu, ale wtedy nie myślałem o żadnej konkretnej osobie i może dlatego ten numer nie jest mi aż tak drogi (ani aż tak triodante) jak wiele innych. I tak naprawdę dopiero dzisiaj zrozumiałem (na nowo? na staro?) o czym on tak naprawdę jest. I nowy tytuł po raz pierwszy od dawna przestał mnie gryźć, bo jednak okazuje się trafny: koniec końców i początek początków - zawsze jest WYBÓR, czy na różnego rodzaju codzienne, techniczne przeciwności (bo tu oryginalnie poszło o sprawy tego formatu: niemiła pocztówka i umyślnie nietrafna zmiana image'u) zareaguje się obrażeniem czy jednak miłością. Zawsze jest wybór.

Także i w tym numerze gitara Cort nie stroiła, więc w roku 2014 poczułem się na tyle mocny w te klocki (na tyle klocny w te mocki), że do nagrania z SP Records wgrałem jeszcze dwie strojące gitary i oczywiście mellotron (szalbierstwo! potwarz! młociny!) Czy to coś polepszyło - sami uznać.

The Choice (Mellotron Mix)

P.S. jeszcze raz wielkie dzięki dla Wszystkich Darczyńców! :->


Lodge - 2016-09-12, 11:50

soundrops 31/60 - Bardo Hills
słowa: 2007; muzyka: 2008; album: "On"; video: 2010/11

W roku 2007 byłem na Ziemi Kłodzkiej aż pięć razy - z Crazy'm na weekendzie majowym (mieszkaliśmy w Stroniu Śl.); z Witkiem w lipcu (Duszniki); z Oratorianami z Wronieckiej we wrześniu (Marianówka) i z Bartkiem w październiku (Duszniki). A piąty raz to był jednodniowy wyskok na pożegnanie lata i koncert Armii w Kłodzku (na którym koniec końców nie zostałem z powodów technicznych). Przed południem wałęsałem się po Górach Bardzkich i tam napisałem ten nieruchomy tekst, jeden z moich ulubionych. Był to jedyny twórczy ruch z mojej strony między sierpniem 2006 a majem 2008, ale tym razem miałem mocne usprawiedliwienie - dzięki uprzejmości Toma i Nat, mieliśmy po raz pierwszy na Poddaszu komputer i od kwietnia 2007 do września 2008 nagrałem na nim 9 elektronicznych albumów Soundrops (w wersjach podstawowych, które przez następne lata konsekwentnie "ulepszałem" podmieniając co gorzej nagrane kawałki ;) )

Niniejszy utwór bardzo lubię, bo jak sądzę udatnie oddaje nienarzucającość się Gór Bardzkich (i by extension - całej Ziemi Kłodzkiej). W muzyce konsekwentnie unikałem wszelkiej melodyjności i śpiewności, żeby było tak jak w tych ozdrowieńczych lasach - dużo szerokich traktów, mało ludzi i widoków, ale wszystkiego pod dostatkiem. Jednak wyraźnie ważniejszy jest tekst, który pierwszy raz naiwnie zauważa, że upływa czas (miałem wtedy 31 lat), skąd bierze się uporczywa linijka "mildly growing old", mildly, ciekawe (żachnoł się) W tekście pojawia się też słowo "drone", które wtedy miało oznaczać niski dźwięk miasta (i by extemporization - nieuporządkowanego serca) na dziesiątym planie po kisielu - wtedy byłem bardzo zadowolony z tego słowa, które nie w pięć ni w dziewięć wkraczało w tą mdlącą spokojem krainę, i którego znaczenia nikt wtedy nie znał, a teraz wszędzie drony: i w uszach i nad głowo.

To był też pierwszy prawdziwy teledysk Soundrops - nakręciliśmy go oczywiście w Górach Bardzkich, żeby wszystko się niepotrzebnie zgadzało :)

Bardo Hills


Lodge - 2016-09-13, 10:32

soundrops 32/60 - december
muzyka i słowa: grudzień 2008; album: "On"; video: 2015

Pamiętam, mówi stary dziadek, grudnie z ósmej klasy podstawówki i pierszej klasy liceum, wtedy jeszcze dekoracje w sklepie dość pomagały w Adwencie, bo sprowadzały się głównie do wyścigów kto będzie miał większe i ładniejsze bombki na wystawie. Od tego czasu światy zewnętrzne i wewnętrzne zaczęły się najpierw powoli, potem wręcz drastycznie rozmijać, co skończyło się tym, że w sumie "przedświąteczny" czas na ulicach jest dla mnie w sumie nie do zniesienia, z powodów, które najlepiej przedstawił Użytkownik Pet w swoim słynnym konkursie dotyczącym piosenki Last Christmas.

Z drugiej strony, zwłaszcza od roku 1995, kiedy to wręcz zwaliły mnie z noog Roraty u Dominikanów, wszystkie Adwenty były dla mnie bardzo ważne. Zespół Moody Blues (a któż by inny?) jeszcze raz mnie zainspirował tym, że swoją - niezbyt udaną - płytę "christmasową" zatytuował "December" - stąd wziął się tytuł mojego numeru "Bożonarodzeniowego", który chciałem uczynić jak najbardziej "nieświątecznym". Jeszcze ważniejszą inspiracją była P., która z kolei uwielbiała klimaty "christmasowe" i - w odróżnieniu ode mnie - wykorzystywała je w bardzo sprytny sposób, żeby wejść po nich do Sedna. Piosenka powstała na Poddaszu kiedy to P. siedziała ze mną w pokoju, była to jedna z niewielu okazji, gdy Ktoś Ważny dzielił ze mną wstydliwy moment powstawania nowej piosenki.

Potem raz puszczałem różne Soundrops na kompie w Swa i Siora niniejszy numer przesłuchiwała w półśnie i nagle mocno się żachnęła, że część "refrenowa" nie pasuje do tej świetnej zwrotki. po latach w sumie przyznaję jej rację, tym bardziej, że część refrenowa jest po prostu źle wykonana i źle nagrana i tyle (bardzo uważny słuchacz wysłyszy, że przesunęła się jedna ścieżka wokalu i jedno "aaa" wchodzi w ogóle nie tam gdzie trzeba, jedyna w swoim rodzaju kompromitacja pana producenta!).

Ale żal mi robić nowej wersji, bo zdaję sobie sprawę, że z kolei ani nie powtórzę już tego megaaksamitnego śpiewu w zwrotce, ani niektórych partii gitary na delayu (delay był z kostki na podłodze a nie z programu do nagrywania w kompie). W zespole Toma Budzyńskiego grałem wtedy na gitarze akustycznej, a na elektrycznej grał Paweł Klimczak i był wtedy w wielkiej formie jeśli chodzi właśnie o wyczarowywanie natchnionych psychodelicznych delayów. Moja niezdarna partia w tym numerze jest w sumie takim hołdem dla niego.

Wideo do tego numeru kręciłem w zeszłym roku na Śródce w ostatnim dniu pracy przed Świętami. Z różnych powodów był to dla mnie bardzo ciężki czas (jak cały zresztą rok szkolny 2015/16), a ten grudzień stanowił jedno z jego bardziej znaczących antyapogeów. Teledysk jest zatem przewidywalnie syfiasty, ale niepozbawiony właśnie tego elementu o który chodziło - przeczucia w tym całym syfie nadchodzącego Bożego Narodzenia.

December

Lodge - 2016-09-14, 09:02

soundrops 33/60 - long long time ago
muzyka: 1987 albo 1988; tekst: 2008; album: "On"

Kiedyś zaśpiewałem Witkowi kilka moich najwcześniejszych piosenek z piątej i szóstej klasy podstawówki i tak mu się spodobały, że zapamiętałem sobie, że trzeba kilka z nich na serio nagrać. Był nawet plan żeby zrobić z tego osobny album, ale jednak jak przyszło co do czego to okazało się, że nadają się może ze trzy piosenki.

Zawsze myślałem, że niniejszy Long Long Time Ago był hm na "pierwszej płycie Bagers", ale dołączony rysunek mówi coś innego. Mimo wszystko wydaje mi się, że jest to moja najstarsza piosenka która doczekała się jakiegoś tam uwiecznienia (na tej samej "płycie" pt. Gerard & the Band (ups) widzę też panieńskie tytuły The Stroyer oraz One More Time Up). Oczywiście była wymyślona bez pomocy żadnego instrumentu, co tłumaczy rozbuchaną linię melodyczną. Czegoś takiego - wiadomo - dzisiaj bym już na pewno nie potrafił wymyślić.

Tekst został napisany pod koniec roku 2008 i przewidywalnie mówi o upływie czasu, ale biorąc pod uwagę to, że jest włożony do piosenki o 20 lat wcześniejszej, jednak coś tam może i przewierca.

Long Long Time Ago



Lodge - 2016-09-15, 10:47

soundrops 34/60 - glory (za bramką)
muzyka/słowa: 2009; album: "On"

Mimo dobrej sytuacji na jważniejszym froncie jakoś nie było wesoło. Człowiek miał już lat powoli 33 i coraz trudniej było żyć jak we śnie a wyuczone wcześniej formułki o byciu słabym i grzesznym stały się faktem (co nieoczekiwane - nieoczekiwanym ;) )

W tym świetle najważniejszym utworem na (niezbyt ulubionym) albumie "On" byłby numer No More Magic który mówi wprost o ucisku na klatę. Poza jęczeniem niewiele jednak z niego wynika, więc wybieram finalny numer o ulicy Za Bramką. Jest to przedłużenie ulicy na której zawsze mieszkałem, ale jakoś tak się stało, że dokonało się na niej wiele rzeczy niemetaforycznie strasznych, metaforycznie przełomowych, ale też codziennie trudnawych (jak na przykład to, że w tamtym czasie wzorowy lektor stracił kontrolę i zaczął przychodzić na zajęcia nie z ogromnym zapasem jak dotychczas, ale na styk). Tekst zatem próbuje wziąć się za bary gibb z napierającym zewnętrznym złem i wewnętrznymi słabościami. Rozwiązanie jest w miarę przewidywalne choć wcale nie oczywiste i choć napisane na wyrost, spaść z tak wysokiego konia było warto. Zresztą nie da się tego w żaden sposób obejść - do Zabramki coraz bliżej.

Jeśli chodzi o muzykę to - spuśćmy zasłonę miłosierdzia nad realizacją - jest tu bardziej armijnie niż soundropsowo w tym sensie, że za podstawę posłużył i posłu-umar riff, który wymyśliłem paszczowo na pętli Pestki po wycieczce z P. i jej siostrą M. (która też występuje na zielonej wersji okładki płyty 1500-100-900) po bardzo udanej wycieczce z Radojewa na Moraską Górę. Śpiewanie jest jednak zupełnie niearmijne i nawet nie soundropsowe - odkryłem wtedy, że jestem w jakiejś szczęśliwej formie głosowej i mogę w miarę przekonująco wyjść ponad my working upper limit (czyli w tamtym czasie G4) i utrzymać się w Gis4. Nie wiadomo po co te cyrki, ale niektórzy wokaliści tak majo, jest to pewien pozór pokonania smoka, proszę im wybaczyć :)

Glory (Za Bramką)

Lodge - 2016-09-16, 09:20

soundrops 35/60 - flodigarry
muzyka/słowa: wiosna 2009; album: "Friends"

W pewnym okresie był to flagowy autorski numer Soundrops, który zbierał najwięcej odsłuchów na last.fm. Jego zaletą nie jest jakieś specjalne nowatorstwo (choć nie zapomnę miny Siory jak usłyszała, że pod jej "drugim głosem" nie będzie mojego - takiego tricku chyba nie ma w sndrps nigdzie indziej), ale to że z jakąś swobodą wykorzystuje i przemieszuje dotychczasowe odkrycia (na przykład pod słowami "poke my guitar" odbywa mój drugi ulubiony akord ever E26 czy coś takiego)...

Tekst opowiada o jednym dniu z naszej ośmioosobowej wyprawy do Szkocji, konkretnie o wyspie Skye (ten rym "Isle of Sky/Northern skies" iście godny Literackiej Nagrody Nobla...) i moim powrocie autostopem z mszy w Portree i potem oczekiwaniu na resztę (już tylko wtedy pięcioro) members of the expedition pod stoickim patronatem odciętych nożem Gór Quirang, z których niespodziewanie doszły mnie krzyki KTWSG (potem wytłumaczono mi, że śpiewał piosenki owieczkom). Do dziś wspominam ten dzień jako jeden z najlepszych w życiu, kiedy wszystko się udało (mimo, że się wcale nie zanosiło) i wszystko było na swoim miejscu mimo świeżych blizn na klacie (to by mogło być, daj Boże, niezłe podsumowanie mojego życia za jakichś lat :) )

Pod koniec utworu wkrada się jednak u mistrza optymizmu pytanie co z tymi zdobytymi w Szkocji skarbami się teraz stanie. Jakiś miesiąc czy dwa po napisaniu tego numeru - pod wpływem nowych ucisków wewnętrznych oraz tego, że Siora miarowo i niewzruszenie oglądała odcinek po odcinku "Friends" i ja się dołączałem kiedy mogłem - powstała piosenka Acedia, no i ustalił się tytuł nadchodzącego albumu, który na swój mały kuchenny sposób miał stać się najbardziej rozpoznawalną ehem płytą Soundrops :)

oridżinal version Flodi 2009, acz w formacie mp3 do wav

2011 Flodi re-recording w lepszej rozdzielczości, acz gero na początku fałszuje, no i to już nie to

2009 version video by ger; 2011 version video by Morelka, ale za wiele się nie różnio ;)

Lodge - 2016-09-17, 09:30

soundrops 36/50 - a tenth
muzyka/słowa: lato 2009; album: "Friends"

To zdaje się trzeci numer, który powstał z myślą o płycie "Friends" i jest to taki cichy bohater tego albumu, a most valuable player, bo wydaje mi się, że - obok numeru Stare Bojanowo - ma decydujący wpływ na aurę i nerw całości.

Tytuł - na zasadzie "hiperboli w dół" - oznacza dziesiątkę różańca, mimo że dosłowne tłumaczenie wskazywałoby raczej nawet na poszczególną "zdrowaśkę", co wynika z tego, że do dziś nie wiem jak jest "dziesiątek" po ang. :oops: Piosenka jest bardzo ważna ponieważ opowiada o małych dobrych czynach, które powodują Wielkie Zmiany.

Przeżyłem takie coś na własnych barkach. Kluczową linijką jest ta o "nieznanym świętym". Odnosi się ona do bardzo długiego dnia z roku 2008 na Ziemi Kłodzkiej & beyond. Zaczęło się świetnie - obdarowany przez Siostrę Witka ptasim mleczkiem (które było przeznaczone dla landlady, ale owa podpadła bo w ostatniej chwili zmieniła cenę za mój nocleg hehe) pojechałem z Dusznik do Zieleńca, skąd swobodnie zeszłem do Spalonej, po to żeby raz na zawsze odczarować mityczną trasę ze Spalonej do Muflona (która w dawnych czasach bywała opisywana jako 8h) Oczywiście przeszedłem to, nawet w pięć godzin, ale umordowałem się przy tym niemożebnie i nic z tego nie wyniosłem, poza spełnieniem przesadzonych pieszych ambicji (i napotkaniu w samym środku lasu dwóch przepięknych dziewczyn, może to były nimfy albo przebrane za dziewczyny jacks-in-the-green z utworu Jethro Gibbs-Tull). Pojechałem do Polanicy gdzie wg MagdyMagdy i Witka miał być koncert Skaldów, ale okazało się, że owszem, ale w następny czwartek. Wsiadłem więc w PKS do Wrocławia, gdzie dopadły mnie różne sprawki przed którymi uciekałem i nawet płyta "Hollies Sing Hollies" na słuchawkach nie dala im rady. Tak zmordowany na ciele i na duchu zrozumiałem, że trafiłem we Wrocławiu na niewytłumaczalną dziurę w połączeniach do Poznania między 19.30 a dwunastą w nocy. Obrażony na Pana Boga i cały świat wsiadłem do tego pociągu, a do naszego przedziału wtarabanił się jakiś młodzian w kapturze, któremu źle paczyło z oczu. :kurwa, jeszcze to" - pomyślałem, a ten Chłopak nagle wyciągnął paluszki i poczęstował wszystkich w przedziale. Momentalnie uciekły wszystkie demony i pojawiły się uśmiechy i życie. Podróż była przepiękna. Pociąg miał 15 wagonów, a ten Święty wszedł akurat do mojego przedziału.

Byłem tak zadowolony z muzyki, że po nagraniu tej piosenki aż przesłałem ją do Toma Budzyńskiego. On odpisał, że numer fajny, choć on by z niego zrobił trzy odrębne utwory, co pokazuje znaczące różnice w podejściu do songwritingu. (Generalnie jednak raczej ludzie narzekajo, że piosenki Soundrops są za krótkie, a nie że piosenki Armii są zbyt rozwleczone, there you go) Trochę niepotrzebne te zabawy z techniką "varispeed" (i tak to w najnowszym masteringu trochę ukróciłem), za to gitary od tyłu - sowite! A najlepsza rzecz to ta podstawa grana na gitarze w stroju armijnym - dużo bym dał gdyby mi ktoś powiedział jakie tam po kolei nałożyłem (tu nie powiem: "nało-umarłem", you see?) efekty, że tak fajnie brzmi!

A! Te szybko skandowane szeregi nonsensycznych wyrazów na końcu są mocno zainspirowane końcówką numeru Jumbo Bee Gees, który z kolei momentami bardzo też przypomina Stare Bojanowo. Ależ wpływowy Barry Gibb-Tull!

Miałem kiedyś takie marzenie, żeby nagrać soundropsowego Sgt. Peppera. Ten numer jest tego najbliżej, nawet jeśli to tylko domorosły (kuchenny) Sierżant Pieprz Solniczka z Ziemi Kłodzkiej. Uwielbiam ten numer :)

A Tenth

Witt - 2016-09-17, 11:55

Co do armiow-super-ego stroju, to właśnie wysłuchałem Drogi wraz z bonusami, no i faktycznie, da się wysłyszeć podobieństwo, zwłaszcza niektórych xrupkix gitar z Tentha (to nie chodzi o namiot? ;) ).

Wpis całkowicie mnie satysfakcjonujący!! :D

Crazy - 2016-09-18, 13:23

Doszedllem do zakończenia pierwszego 10/10 i mogę zrobić listę!

w ucieczce silna grupa liderów:
1. Wastes of Loneliness
2. Calm Narrow Street
3. North
4. The Larch

peleton prowadzony przez pokrzywę
5. A Nettle
6. The Road Without Crossing
7. Song For Friend
8. Let Me Be
9. It Can Happen Again

no i ten, został z tyłu, bo złapał gumę ;)
10. The First Day of Spring

Lodge napisał/a:
soundrops 9/60 - The First Day of Spring
(...)

To jest mój ulubiony numer z liceum.

No pacz, a mój chyba nie ;) Niestety brzmimi trochę jak solowy Lennon, co poradzić.

Nadal szanse, żebym dobił do osiemnastki, nim skończysz, są, ale nie takie duże.

Lodge - 2016-09-19, 10:43

soundrops 37/60 - stare bojanowo (nowe bojastaro)
tekst/muzyka: lato 2009; album: "Friends"

W lipcu 2009 byliśmy w bardzo fajnym rozstawie (P.+ M.+ A. + B. + ger) w Dusznikach, gdzie napisałem kilka tekstów na nowy album, który zdążył nabrać bardzo fajnych kształtów jeśli chodzi o swój tagzwany przekaz. W wieku lat 33 po raz drugi w życiu (po przygodzie ze wspomnieniami na "From Time to Time") pisałem album, który nie był mniej lub bardziej zawoalowanym odwzorowaniem aktualnej sytuacji sercowej - wyszedł z tego wręcz traktat o różnych aspektach różnych przyjaźni.

Nadspodziewanie szeroko rozlała się też na "Friends" płaszczyzna geograficzna. Album nieostro rozpościerał się między Poznaniem a Wyspą Skye i swobodnie przeskakiwał z Ziemi Kłodzkiej w Beskid Wyspowy. W takim układzie mogłem w końcu napisać od dawna planowaną piosenkę o podróży pociągiem z Wrocławia do Poznania (w domyśle: z Ziemi Kłodzkiej), którą to (powiedzmy sobie niezbyt ciekawą) trasę znałem do bólu nudy na pamięć. Od razu oczywiście rzucało się w uszy połączenie polskich nazw z resztą angielskiego tekstu. Szczerze mówiąc było to trochę efekciarskie z mojej strony i może nawet trochę maskowało brak inspiracji tamtego dnia, ale w większości zostało dobrze odebrane, nawet przez totalnie niezwiązanych z Soundrops odbiorców - na last.fm ktoś napisał coś takiego (cytuję z pamięci): "good melodic sound - could become an earworm, but who will know them?". No właśnie, Nicku Drake'u - who will know us?

Ale też te tani chwyt z polskim nazwami pozwolił mi rozwinąć dość mocne myśli w dalszej części. Znowu powrócił temat Za Bramki/Ostatecznego Wschodu/Królestwa Niebieskiego, tutaj nazwany "Nieskończoną Dogrywką" (nawet fajne). W tym kontekście staje się jasne, że trzecia (i właściwie też pierwsza zwrotka, choć pisząc ją jeszcze o tym nie wiedziałem) zwrotka opisuje dobrze znane mi miejsca z perspektywy już pośmiertnej, co już nie jest tanim chwytem, ale nawet nieco przerażającym. Okazuje się, że w takim razie dobrze pasują tu te dośpiewy "creepy/crawly" z piosenki Boris the Spider The Who, do której niniejszy numer jest niepokojąco podobny.

Życie dopisało bardzo interesującą pointę do the very pierwszej linijki tekstu. Choć pierwsza zwrotka miała opisywać różne rzeczy widziane z okna pociągu, które były "długo zanim byłem i długo gdy już poszłem/oszłem" [myślałem że The Move użyli suchara "gone and on" w piosence Curly, ale okazao się, że jest tam "gone and done", więc buch użyłem tego ja!], to akurat charakterystyczny dach dworca we Wrocławiu został ostatnio zdemontowany. 'Ou, przebiegłe!

Mimo beznadziejnej jakości dźwięku Stare Bojanowo (Nowe Bojastaro) [a, ta miejscowość jest mniej więcej w połowie drogi z Wroc do Poz, mówię o Starym Bojanowie, bo Nowe Bojastaro dopiero "w przygotowaniu"] to jedna z moich ulubionych piosenek Soundrops, na pewno na dzisiaj w Top5.

Stare Bojanowo

Nowe Bojastaro

uu żarcik

Witt - 2016-09-19, 14:05

Ej, ale gdzie?
Lodge - 2016-09-19, 16:11

co gdzie? żarcik?

no, że wersja podstawowa to Stare Bojanowo, a mellotron mix - to Nowe Bojastaro

żena kurwa żena

ale dobrze wiedzieć, że

Z przyprawą żartu, błazeństwa, satyry,
Jeszcze się umie podobać poezja.
Jej znakomitość wtedy się docenia.
Ale te walki, gdzie stawką jest życie
Toczy się w prozie. Nie zawsze tak było.


:D :D :D :D :D

Witt - 2016-09-19, 17:01

Jackie Miłosz - Czesław Chan!
Lodge - 2016-09-20, 09:30

soundrops 38/60 - pastures green
słowa: 2003/2009; muzyka: 2009; album: "Friends"

Być może jest to najlepszy tekst sndrps, więc nic dziwnego, że powstawał dziwnie długo. Pierwsza zwrotka i wers "za tymi wzgórzami jest Królestwo Niebieskie" były gotowe już w roku 2003 (i przyszły podczas dwóch różnych wypadów do Ziemi Kłodzkiej), natomiast całość ułożyła mi się w całość na "kultowym" niebieskim szlaku z Karłowa do Dusznik przez Narożnik i Skały Puchacza na wspomnianym w poprzednim wejściu wyjeździe w pięcioosobowym składzie. I to w tej środkowej części jest coś, co dźwiga cały tekst: proste zauważenie, że polskie "niczego mi nie braknie" to coś zgoła innego od angielskiego "I shall not want", więc zobaczmy co za tym idzie. Oczywiście całość jest luźno nabudowana na Psalmie 23, ale pierwsza linijka oczywiście gra też z określeniem "pastoral rock", które mniej więcej w tym samym czasie uknułem dla zaksięgowania gatunkowego Soundrops, trochę oczywiście wywrotowego, bo ta nalepka raczej otwiera nowe pytania niż coś przypina do ściany, i bardzo dobrze.Z kolei na końcu numeru mamy kolejną próbę "uświęcenia" beatlesowskiego "all you need is love". W Burn the Dark było już "all you need is faith and hope and love", a tutaj tylko "all I need is friendship and love", co założyło chyba udaną klamrę na cały album i dało mocny odpór linijce "I feel like going out but I am watching Friends" z piosenki Acedia. I na sam koniec jeszcze "no longer past" - linijka do której niestety wciąż nie dorosłem, jak widać z tych tu wpisów ;)

Tak wyrazisty tekst domagał się mocnej melodii i raczej takiej nie dostał, w dużych partiach wydaje mi się, że jest tu niestety dość średniawo, choć wstydu nie ma. Najlepiej broni się wspomniana kluczowa część dotycząca tego czego już I shall not want. Wynalazłem dość prymitywną progresję A-C-H, ale nigdy wcześniej jej jeszcze nie użyłem, więc zabrzmiała świeżo i do tego pod słowami "no longer past" została ciekawie zdeformowana. Zanim jednak to się stało udało się na tym prostym A-C-H nabudować dość udane "piętrowe" wielogłosy (w jednym miejscu [to keep spirits wild-ah-ah] "harmony vocals" fajnie przechodzą w "backing vocals", można coś kiedyś z tym bardziej podziałać.

W oryginalnej wersji z 2009 nadspodziewanie świetnie sprawdził się pomysł z dwoma tamburynami rozłożonymi szeroko w stereo, ale w całości ta wersja brzmiała nieco chropowato i ta, która teraz jest na YT (chyba z 2011) jest o wiele lepsza. No i graliśmy to często na koncertach i piosenka sprawdzała się lepiej niżbym się spodziewał.

Pastures Green

oryginalna wersja z 2009

Lodge - 2016-09-21, 08:43

soundrops 39/60 - abrupt unluck bing
słowa/muzyka (ger/mrll/paf): lato 2009; album: 'Friends"; video (antiwitek): 2013

Tamtego dnia przyszedł Paweł na grywanie numeru "gods", w którym próbowaliśmy się rozprawić z naszymi fałszywymi bogami. Wszystko poszło bardzo składnie i zostało pół godziny czy coś. Nadeszła też Siora, która kontestowała poprzedni numer i powstała naturalna myśl, żeby jeszcze coś nagrać może razem. Został mi do wykorzystania jeden tekst, w którym poza fajną linijką "the telephone rings, it's Chandler Bing" nie było nic znaczącego i zarys melodii, więc zaproponowałem, żeby to jakoś ulepszyć. Paf i mrll zabrali się do tego z niesamowitą werwą i w mig numer sam się właściwie zrobił. Podejrzewam, że szczególnie udane napięcie rozgrywające się między linijką "a glass of June" w pierwszej zwrotce i "a glass of juice" w drugiej mogło zaistnieć tylko dlatego, że gdzieś pod ręką stała szklanka soku (jeśli moja - to japkowego, jeśli Siory - pomarańtrzowego, jeśli Pawła - to nie wiem).

Mimo że muzycznie piosenka niemal leci nad ziemią z powodu ciekawej mieszanki niedopowiedzeń, ulotności i euforii związanej z tym, że tak łatwo to przyszło w niebywałej jak nanas (jak ananas) harmonii, to wymowa jej jest dość poważna. Wersy takie jak "szczeka zamek w powietrzu", "piłka na aucie", "zwalniam siebie z pracy", no i wspomniany "sok czerwcowy" jak sądzę obrazują (po raz kolejny) upadek różnorakich iluzji i niewypał różnorakich starań. W finalnej wersji rozwiązanie przychodzi i z wewnątrz, i (to lepsze) z zewnątrz - zamiana "June" na "juice" pokazuje próbę rozumnego zmierzenia się z rzeczywistością, natomiast telefon od Chandlera - nagły przypływ Łaski, wbrew tytułowemu nagłemu uderzeniu niepomyślności. Niby zatem to samo co zawsze, ale dzięki soaring vocals by Siora przedstawione to zostało w jakiś chyba ujmujący sposób.

Niestety wszystko powstało tak szybko, że nie zadbałem o przynajmniej średnio-soundropsową jakość dźwięku, ten świetny numer brzmi zatem wyjątkowo nawet jak na nas koszmarnie, ale jakże można w tym przypadku nawet myśleć o re-recordingu?

Abrupt Unluck Bing

Lodge - 2016-09-22, 08:32

soundrops 40/60 - up
muzyka: wiosna 2010; tekst: lipiec 2010; album: "Good Reinerz"

Po "wydaniu" "płyty" "Friends" spadło na nas dużo przychylnych komentarzy, ale też powstawało pytanie jak to dalej pociągnąć. Tym bardziej, że wreszcie miałem dobrą gitarę akustyczną, która stroiła i swoim ciemnym dźwiękiem dobrze wnikała w czeluści programu Audacity. Na razie zacząłem prace nad internetowymi wersjami przeróbek armijnych, ale musiałem je przerwać, bo dopadło mnie jak zapalenie krtani. Na powrót głosu do w miarę normalnych rozmiarów musiałem poczekać tak do roku 2012, ale już w sierpniu w miarę mogłem coś tam znowu nagrywać. Postanowiłem, że będzie to "album monograficzny" o Ziemi Kłodzkiej, a dokłądniej mówiąc o Dusznikach i okolicach. Był to plan ryzykowny, bo nie dość, że pomysł hermetyczny, to jeszcze dużo Ziemi Kłodzkiej i tak przedostało się do "Friends". Ale co tam, nikt przecież nie będzie czytał moich tekstów :) Nawiasem pisząc (no i gdzie ten nawias), o dziwo album uważam dał sobie świetnie z tym radę - w każdej piosence wychodziłem od innego szczegółu topograficznego i próbowałem tak poszerzać znaczenia, że jakoś udało mi się znaleźć nowe horyzonty, dla siebie i może jeszcze kogoś. "Good Reinerz" to chyba mój ulubiony album Soundrops, mimo że jest nieco zbyt jednolity kolorystycznie, a wszystko przez mellotron...

No właśnie... Jakoś wiosną napisała mi się prosta lecz niesłychanie trafna i pojemna melodia, z którą wiązałem duże nadzieje (jak się okazało niepłonne - nawet Budyń pochwalił!) Tekst napisał się w drodze pieszej z Antoninka do Swarzędza i opowiadał niby o wycieczce z Parku Zdrojowego przez Blachownię na Muflon, ale tak naprawdę to chyba o wyrzuceniu lęków w ramiona Trójcy Świętej (Która bierze tekst w dość niespodziewana klamrę) Wiedziałem, że chcę to nagrać na gitarze klasycznej, którą Siora przywiozła z Egiptu i nie pozwalała zmienić strun (stąd lekki rozstrój, ale jak na standardy soundropskie - zdecydowanie ujdzie) Tak się stało i WTEDY przyszła ta myśl - przecież ten gostek - Ryan Guidry, który nagrał porywającą wersję solowej piosenki Haywarda "London Is Behind Me", pisał, że próbki mello znalazł na stronie Mike'a Pindera... To może i ja bym poszukał? Na stronie Pindera już tego nie było, ale znalazłem inne sample mellotronu, które jakiś pasjonat ofiarowywał chętnym za free do ściągnięcia. No to - piszczy Piekarczyk - czaduuu!

Oczywiście z tym przesadziłem, ale nie w tym numerze. Beginner's luck ("very important at Cups!") zadecydował o tym, że zupełnie nie poobrabiane próbki (tak jak to teraz żmudnie czynię) świetnie przypasowały i do melodii, i do tych egipskich nylonów i przede wszystkim do zmasowanych rzędów świerków w Górach Bystrzyckich, którymi utwór wędrował, i o których jak już dawno stwierdziłem opowiadają co lepsze piosenki Moody Blues. Zwłaszcza w trzeciej zwrotce sampel zdaje się E4 świetnie się wzbudził w kontrze do melodii. Byłem niezmiernie szczęśliwy! Wreszcie nastały dla Soundrops takie dżwięki jakie trzeba!

Up

Lodge - 2016-09-23, 08:54

soundrops 41/60 - the train away
muzyka/słowa: lato 2010; album: "Good Reinerz"; video: 2014

Taki album, który zaczynałby się od piosenki "Pociąg tam" i kończył piosenką "Pociąg spowrotem" miałem już pomyślany w roku 2001, ale dopiero teraz nadszedł na to odpowiedni czas. Od razu powiem, że byłem niezmiernie zadowolony z tego numeru - był wystarczająco "epicki" by sprawić wrażenie wyruszenia na jakąś wielką wyprawę (pociągiem, baby!), no i jeszcze bezsprzecznie odkrywał nowe przestrzenie zarówno na polu songwritingu, jaki i aranżacji.

Numer zaczyna się od quasi-armijnego trytonu. Jest to wprawdzie trochę tryton na raty [traton na ryty?], bo w środku dołożony jest jeden stopień pośredni, ale harmonicznie wyraźnie tu się otwierają nowe rozjazdy, tym bardziej, że tryton od razu ustępuje niby-folkowej zagryweczce, a potem już do woli, jak na początku wakacji. Oczywiście w tle wyrasta mellotron symbolizujący pierwsze wzgórza za oknem, mam nadzieję, że tutaj nie przeszkadza. Z jakiegoś powodu zrezygnowałem z basu i wsadziłem tam bębenek Siory w przyciemnionym potem konturem dźwiękowym, świetnie rozmawia z tamburynem i robi wrażenie prawdziwej sekcji w prawdziwy zespole. Jedynie głos nie domaga po niedawnych przejściach i słychać, że wszystko jadę z gardła (jakoś takie śpiewanie wróciło po chorobie wcześniej niż z trzewi), ale w sumie to też jakoś tam pasuje - że wyjeżdża obciążony rokiem szkolnym, hehe.

W tekście przewidywalnie (choć bardzo zgrabnie: "taking lessons from the hills rising from beneath the rails") - zostawić wszystko, skurczyć się do rozmiaru literek na bilecie i wypatrywać nowego. "Pan za mnie wszystkiego dokona".

The Train Away

Lodge - 2016-09-24, 09:23

soundrops 42/60 - train train
słowa/muzyka: lato 2010; album: "Good Reinerz"

Pisząc tak bardzo monolityczny materiał musiałem się postarać, żeby przynajmniej spojrzeć na sprawę z jakiejś świeżej perspektywy. Stąd też jedyny w repertuarze sndrps utwór o jakimś tam pierwiastku filozoficznym. Tekst wyszedł od sytuacji z roku 2000, kiedy to podczas wyprawy z Filipinami ze Świerczewa w Góry Stołowe przydarzyła nam się wycieczka do Dusznik (oczywiście niebieskim szlakiem) i miałem jakąś godzinę dla siebie. Oczywiście polazłem na "moje wzgórze" nad Sanatorium i czekałem aż przejedzie na dalekim planie krótki pociąg złożony z dwóch brązowych wagonów drugiej klasy. O dziwo, moja półmodlitwa została wysłuchana, ale nie połapałem się, że w moich oczekiwaniach byłem dziesięć lat do tyłu i teraz wagony drugiej klasy są biało-zielone (jak by powiedział Benek: "baji-lionny"). Przypomina na się tu bardzo ciekawe pytanie de Mello: czy gdy witasz na dworcu przyjaciela, którego nie widziałeś dziesięć lat, to czy obejmujesz jego czy jego wspomnienie. Skoro tak, to dodałem do tekstu jeszcze inną kwestię: skoro te wszystkie lasy świerkowe, które wywoływały we mnie takie drżenia są drugorzędowe, czyli zasadzone ręką ludzką (wot, prusacka monokultjura!") to czy nadal jest to Stworzenie Boże, czy nadal jest to "natura"?

Oczywiście te sprawy są w tekście tylko lekko zarysowane, bo piosenka to nie miejsce na takie rozważania, ale nie wiedziałem co innego napisać o tym utworze, a jest potężny dobrym mellotronem i chciałem go mieć w szeżdziesiącce.

Train Train

Lodge - 2016-09-25, 09:13

soundrops 43/60 - the train home
muzyka/słowa: lato 2010; album: 'Good Reinerz"; video: 2015

Potencjalnie najmniej potrzebny numer na Reinerz, bo przecież tekst powtarza temat piosenki Stare Bojanowo. Muzycznie jednak to zupełnie inna bajka - trochę oczywiście łączy się z Train Away, ale głównie przez motorykę i powtórzenie trytonu, poza tym to zupełnie inne melodie, no i przede wszystkim stoi bardzo wyrazistym (armijnym? trochę nie - bo grany jest w stroju naturalnym) RIFFEM, z którego jestem bardzo zadowolony (Siora nawet poważyła się o stwierdzenie, że ten numer brzmi jak prawdziwa piosenka normalnych zespołów ;) ) Crazy kiedyś słusznie zauważył coś czego ja nie widziałem - wejście wokalu - mimo, że to zupełnie inne melodie - ma coś z wejścia wokalu Toma w Zjawach i ludziach. Bardzo też lubię króciutki momencik kiedy to "sekcja" imituje charakterystyczny rytmicznie hałas wykonywany przez przejazd pociągu na złączach torów. No i tekst - o zmianie, na którą liczę od 40 lat ;) Ale spokojnie, każdy dorzeczny wyjazd w góry i tak przynosi jakąś małą zmianę. No i tak, powtarzając za jednym kawałem z brodą, "po kropelce do pełna" :)

The Train Home

Lodge - 2016-09-26, 09:26

soundrops 44/60 - the house afar
słowa/muzyka: lato 2010; album: "Good Reinerz"

To była ostatnia piosenka napisana na płytę "Good Reinerz". Jak to zwykle bywa, rozgrzana ręka wykluła bezboleśnie na koniec sesji nadspodziewanie jak dla mnie fajny numer, coś jakby między Bee Gees z 1967/68 a '39 Queen, a może mi się tylko tak wymarza.

Utwór wtoczył się zatem w następującą opowieść o wyjeździe do Dusznik. Trywializując: dojeżdża (Away) - schodzi do miasta i doznaje miniluminacji (My Hill) - idzie na swoje wzgórze i porównuje stan teraźniejszy duszy z minionymi (Train Train) - idzie w stronę Drogi Wieczność (The Hills) - [następnego dnia zapewne:] ze Zdroju (The Spa) i Parku (The Park) idzie Drogą Libuszy (Up) w stronę Drogi Zbłąkanych Wędrowców gdzie prowadzi różnorakie walki z wiatrakami i nie tylko (The Road of Forlorn Wanderers), szczęśliwie odnajduje drogę do Schroniska (Mouflon), ale już wie, że nie dojdzie tam gdzie sobie zaplanował (The House Afar). Reszta opowieści (Path - Remnants - Callback - Home) jest już mniej "chodzona" choć też myślę jakoś tam trafna, do dziś żałuję, że utwór Path dostał tak stojącą melodię (choć lubię ją), bo to chyba najlepszy tekst na płycie (napisany z okna PKS na wysokości Gór Bardzkich) i zasługiwał być może na więcej.

Dom Daleko rzeczywiście istnieje - widać go z alternatywnego zejścia z Muflonu do Miasta (w stronę Polanicy) i administracyjnie zdaje się należy do Bobrownik Starych. Od wymyślenia tytułu do napisania tekstu minęło ponad 10 lat i oczywiście zupełnie zmieniła się optyka patrzenia. Myślałem, że to będzie jakieś powolne odsłanianie tajemnicy w rytm kroków na szlaku, a tutaj skończyło się na tym, że zauważył, że niektórych rzeczy już nie osiągnie (zwłaszcza taka jedna się od pewnego czasu wyświetlała, w której Fejzbuk nie powinien maczać palcy u nóg.) Zatem z jednej strony piosenka opowiada o tym, że czasem trzeba po prostu zejść ze szlaku, wielkie mi odkrycie, ale też o tym, że pewne rzeczy spełnią się dopiero na Tamtym Świecie. Nie wiem dokładnie skąd to wziąłem, na pewno jest o tym u Eldredge'a, ale też i Siora coś w te pędy uderzała, może w Neo są takie intuicje... Na pewno są to mądre rzeczy, ale po czasie mam do siebie żal, że jednak za łatwo niektórym sprawom pozwoliłem przejść na przysłowiową drugąstronę, w imię na przykład fałszywej pokory. na dziś o wiele bardziej inspirujące jest dla mnie zdanie Teresy z Lisieux: "Bóg nie daje pragnień, których nie mógłby spełnić", czy też prosto z Psalmów: "raduj się w Panu, a On spełni pragnienia Twojego serca". Tłumaczę sobie, że może dlatego się tak ociąga, że muszę się nauczyć odróżniać pragnienia od kaprysów, nie, Mar?

Skończyłem nagrywać płytę, wrzuciłem ją do netu i w ramach wrap party poszedłem zjeść tortillę na Rynku. Z wrodzoną mieszaniną pychy/histeryczności/nieudacznictwa napisałem wtedy w pamiętniku: "nagrał najlepszą płytę 2010 roku i nikogo to nie obchodzi" ;) Co jednak nie było prawdą, bo jak na standardy Soundrops album "Good Reinerz" na pewno został doceniony, za co niniejszym oraz wspomnianemu Panu Bogu serdecznie dziękuję.

The House Afar

Lodge - 2016-09-27, 09:42

soundrops 45/60 - song for john
muzyka: 1992; tekst: 1992/2008; album: "From Time to Time"/"Travellling Eternity Road"

Po sukcesie (suck-cesie?) ostatnich dwóch longplayajów wpadłem na pomysł, żeby zdobić jakąś składankę Soundrops i rozdawać znajomym - jak to zwykle u nas bywa, wyszło dziwacznie, bo płyty powstały trzy. Ich okładki przygotowałem przy dużej pomocy przyszłego Szwagra no i rozdałem CD-ki ze stu osobom (dużo niewykorzystanych okładek jeszcze i tak zalega u mnie w szufladzie). To dopiero od wtedy zacząłem zachowywać pliki wav, bo dopiero teraz się kapnąłem, że jednak na wypalane płytki mp-trójki się nie nadają. Zrodziło to oczywiście nową falę re-recordingu, która trwa do dziś.

Nieco zaskakujące było dla mnie wejście na trzecią kompilację piosenki Song For John. Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że sobie na niej świetnie pykała te dziwne dźwięka. Idea numeru powstał gdy wracaliśmy z Adamem od Pawła na początku drugiej klasy z "sesji oglądania filmu Ptaki" ;) i z okna tramwaju zauważyliśmy dość ohydnie wyglądające butelki na wiacie. Adam rzucił ironicznie: "napisz o tym piosenkę" i ja równie ironicznie taką piosenkę ułożyłem zaczynając od słów: "there were lying two bottles/on the rooftop of a tram stop..." Oczywiście sytuacja wymagała absolutnie niesztampowej "melodii" i taką o dziwo potrafiłem ułożyć grając w sumie tylko na dwóch strunach i wpadając przy tym na te absolutnie cudowne przydźwięki na szóstym progu.

Przygotowując materiał na album "From Time to Time" odkopałem ten numer. Oczywiście idea zemsty na Adamie była już wtedy absolutnie przestarzała, ale refrenowa linijka "can you lodge me along" otwierała pole do nieoczywistego hołdu dla Johna Lodge'a (jakże mógł być oczywisty, skoro odkąd usłyszeliśmy ohydne pierdzące syntezatory w piosence Steppin' in the Slide Zone, stał się obiektem - pomimo zawsze jakiegoś tam szacunku (pamiętam jak Adam z uznaniem przekonywał, że z całej piątki Moodych to Lodge był najbardziej wszechstronnym kompozytorem) dość rozległych sztubackich kpin. A jednak to John Lodge napisał mój mimo wszystko ciągle ulubiony (teraz to miejsce dzieli z niektórymi Topographic Oceans) numer na świecie i jest dla mnie nieustannym wzorem prawdziwego duchowego songwritera - czyli takiego, który nie zatrzymuje na sobie Świateł (reflektorów i innych) - no bo jakże to czcić Johna Lodge'a, śmiech na sali (a Haywarda to już niestety czcić sobie wyobrażam, nie mówiąc już o Lenonach i Makartnej[ach!]).

Mam nadzieję, że bez napinki i gdzieś obok głównego nurtu wyszedł mi niezły tribute.

Song for John

Lodge - 2016-09-28, 10:28

soundrops 46/60 - dusk
muzyka/tekst: wiosna 2011; album: "Helpers"

Kolejny album Soundrops wywodził się ze starego pomysłu na opisanie - jak to kiedyś podobno wyraził Tom opowiadając o Łapaczach Wiatru - "różnych pięknych miejsc, które pomagają przetrwać do wieczora". Tym razem akcja miała rozgrywać się w Poznaniu i miałem już tentatywnie rozpisaną topografię albumu - od ściany bloków za Polanką, przez Cytadelę, po różne lasy w różnych częściach miasta. Ale ten pomysł wydał mi się nieco wąski i ostatecznie topografia "Helpers" rozlała się w miejsca mniej namacalne, co uchroniło zapewne album od pięknoduchowstwa, ale i tak nie był to mój ulubiony.

Za to niniejszy numer Dusk podobał się w zasadzie wszystkim przesłuchującym - od Araska po Crazy'ego. Muzycznie na pewno wychodził od stylu Budzego solo, w sumie ma dużo wspólnego z utworem Imię, choć gdy pisałem Dusk, płyta "osobliwości" zdaje się jeszcze się nie ukazała, mniejsza o to, jest tu tyle dogłębnie mojowatych (słowo pożyczone od Bliźniaczki S.) zaśpiewów, że wali Soundrops na kilometr. Odpowiednikiem Łapaczy Wiatru w tym numerze jest widok z okna na poddaszu w jakiś letni tytułowy zmierzch. Kiedyś anteny i światła od razu rzucały się na oko i prowokowały do wysilania wewnętrznego wzroku ku nowym przestrzeniom, a jak już przeleciał nad głową samolot (mam to szczęście, że mieszkam pod korytarzem powietrznym) to już w ogóle otwierały się korytarze do Królestwa Niebieskiego. Stąd też w piosence znalazła się jak sądzę udana gra słów, bo "mystical plane" może znaczyć zarówno samolot, jak i "mistyczną płaszczyznę", na której utwór zdecydowanie się rozgrywa. No i z biegiem wersów otwiera się pytanie gdzie to wszystko poznikało - czy to tylko "naturalne epifanie", które wiadomo nie od dziś zanikajo z wiekiem, czy jednak wina leży po mojej stronie?

Bardzo byłem zadowolony z końcowej partii gitary od tyłu, która zabrzmiała jak jakieś niedozwolone trąbki. Paweł to świetnie odegrał na koncercie!

Dusk

i wspomniana wersja live

Lodge - 2016-09-30, 09:35

soundrops 47/60 - june
muzyka/słowa: czerwiec 2011; album: "Helpers"

Album "Good Reinerz" miał bardzo dużo wspólnego z klimatami moodybluesowymi, ale nie na zasadzie jakiegoś bezpośredniego odniesienia. Tym razem - kiedy pomyślałem, że dawno nie wychodziłem w piosence od tematu fletowego i wymyśliła mi się fajna choć prostacka zagrywka brzmiąca zupełnie jak Ray Thomas - poczułem się w końcu na tyle przygotowany, żeby pokusić się o PASTISZ Moody Blues. Już raz takie coś zrobiłem w numerze it Is Love, ale wtedy był to bardziej pastisz stylu samego Haywarda, a teraz chciałem zrobić numer jakby wyjęty z In Search of the Lost Chord, czy innej płyty, na której głosy i style poszczególnych muzyków mieszały się i splatały na tyle konsekwentnie, że rodziła się z tego absolutna wspólnota artystyczna. Wiedziałem, że we krwi mam na tyle sporo pierwiastków z Birmingham, ze nawet się specjalnie nie wysilałem, żeby np. na basie kopiować styl Lodge'a czy ładować wszędzie jakieś lodżowe falsety. i dobrze, bo wyszło chyba niekarykaturalnie. Jedynym dosłownym cytatem z MB jest w tej piosence - w momencie zawieszenia akcji - to arpedżdżjo Haywarda ze stojącego momentu Legend of a Mind. Po tej frazie wtrąciłem uu żarcik: jako że rock progresywny słynął z drobnych cytatów z klasyki (vide/słyche Whiter Shade of Pale), ja wepchnąłem do piosenki krótką frazę z Kwartetów Smyczkowych Haydna (dokładnie z Kwartetu G-dur; III/41 op3/nr 5 largo e cantabile), której i tak nikt nie zna, więc poszła na marne :)

Tekst nie ma za to nic wspólnego z Moody Blues, podejmuje coraz mocniej podchodzące pod nos wątki walki z dorosłymi wiatrakami - tym razem chodziło o zamartwianie się na śmierć, które miałem w miarę pokonać dopiero za trzy cztery lata. Na razie wykrzesałem z siebie gotowość na bój: "today I am ready to die". Na szczęście starczyło mi rezonu, żeby w jednym miejscu tę frazę odwrócić na "todie I am ready to day", przez co nie brzmi aż tak strasznie nieprawdziwie i na wyrost.

june

oras wspomniane It Is Love

Lodge - 2016-10-01, 10:08

soundrops 48/60 - the other side
słowa/muzyka: wiosna 2011; album: "Helpers"; video: 2014

Oczywiście jest to inny utwór niż Other Side Armii, Other Side RHCP i nawet Other Side Clannadu. Nie było jednak innej rady niż nadać temu utworowi tak wyeksploatowany tytuł, bo sprawa dotyczy tego co zobaczymy na przysłowiowych telebimach na drugim brzegu rzeki. Chodziło tu szczególnie o różnorakie tajemnice, moim zdaniem nie do odkrycia na tym świecie, niektóre bardzo poważne (co się naprawdę stało w Smoleńsku), niektóre anegdotyczne (co się naprawdę stało przed rewanżem Lecha z Olympique)... Po latach wydaje mi się, że tak naprawdę chodziło jednak tylko o zagrywkę a la Agatha Christie. Niczym bohater jednej z jej najlepszych książek, który zabijał losowo wybrane osoby po to, żeby w tym tłumie morderstw ukryć jedną najważniejszą zbrodnię (pomysł bezczelnie zresztą kopiowany przez scenarzystów różnych seriali kryminalnych), w gąszczu całkiem zresztą istotnych pytań ukryłem jedno najważniejsze, które co jakiś czas spędzało mi tusz z powiek...

Muzycznie nic nowego, choć fajnie się końcowe solo udało. Ostatnio słuchałem jakiejś muzyki filmowej Kilara i ze zgrozą odkryłem, że na jeden motyw z tej solówki wpadliśmy niezależnie nuta w nutę. Oł, może komuś zilustrować jakiś filmik na jutubie? Hehe

the Other Side

Lodge - 2016-10-03, 09:07

soundrops 49/60 - warmwood
tekst/muzyka (ger/paf) - lipiec 2012; album: "August"; video: 2016

Latem roku 2012 spotkaliśmy się z Pawłem na pierwszej od daawna "songwriting session". Miałem akurat na tapecie kilka tekstów napisanych dosłownie na brzegu jeziora, z których ten wydał mi się najlepszy - na bazie kolejnego (choć innego niż zwykle) niepowodzenia próbowałem zmienić podejście do rzeczy na mniej "własnymi siłami". Od razu z Pawłem wymyśliliśmy taki mały utwór na kanwie jednej zagrywki z North. Od razu nasunęło się, że w innym numerze pożyczy się motyw w South. Szykował się fajny album koncepcyjny o sierpniowych spełnieniach i miało byćna nim dużo soundrops w soundrops.

Lubię piosenki Pawła, bo są one klasycznymi "growerami", czyli powoli dobijają się do świadomości/pamięci/życzliwości ale zostają w nich potem na dłużej, w odróżnieniu od moich (co wytknoł mi ktoś recenzując właśnie niniejszy album), które rozbijają się na niebie jak supernowa i szybko odchodzą w zapomnienie. Hehe, ta metafora jest dla mnie tak inspirująca, że - mimo negatywnego przesłania - nie mam nic przecyfko niej.

A, przy robieniu tych wpisów wiele rzeczy zaczynam dostrzegać na jawie, które widziałem tylko w półśnie przy produkowaniu tych eee supernów ;) Otóż właśnie sobie uświadomiłem, że Warmwood musi znaczyć "krzyż" (ok, powiedzmy - "krzyż chwalebny", chociaż jaki nie jest chwalebny), bo co innego?

Jeszcze wspomnę o wideu - niby soundropsowa żenująca średnia, ale jakoś tym razem mam wrażenie, że pomaga tej piosence. Zwłaszcza moment z łabędziem, tak mi się spodobał, że aż w tym miejscu nie daem podpisów, żeby nie przeszkadzały.

Warmwood

Lodge - 2016-10-04, 09:29

soundrops 50/60 - long summer days
słowa: 2011; muzyka: 2012; album: "August"

Zdecydowana większość utworów Soundrops jest próbą zmierzenia się z jakimiś mówiąc oględnie niedogodnościami - najpierw było dużo o odrzuconych miłostkach, potem o walce z własnymi słabościami, ewentualnie z ciemnościami duxowymi - generalnie niezbyt wesoło. Trochę się to zmieniło na albumie "Weathertop", kiedy wszystko się niespodziewanie ułożyło na zewnątrz, z kolei "Friends" i "Good Reinerz" były próbami uporządkowania światowego dobra przez wewnętrzne oko. W sumie jest to bardzo ciekawe, że z biegiem lat w Soundrops mimo wszystko wszystko się rozjaśnia (pokazuje to, że duchowość ma sens), ale i tak album "August" - otwarta apoteoza wszystkich letnich ilu- i cool-minacji jest w sumie zaskakujący (choć oczywiście temat nie jest podjęty z perspektywy czysto sensualistycznej).

Utwór Long Summer Days w głosowaniu na forum UT został - przez 14 osób głosujących - wybrany najlepszym utworem Soundrops, pokonując o włos The Choice i The Larch. Obytrzy piosenki są napisane z pozycji siły i zwycięstwa - a zatem warto stawać do walki, bo przekłada się to na listy przeboyouth, hehe. Niniejszy utwór - mimo że zawiera w tytule słowo "day" - tak naprawdę opowiada o letnich nocach - krótkich, euforycznych i takich, że nie trzeba zakładać kurtki. Mimo że tekst był napisany rok wcześniej (po super weselu Kaji na wolnym nocnym powietrzu w miejscowości Niedźwiedź), to już w sumie przewidywał wątki najważniejszej piosenki na płycie, czyli "Życie w obfitości", można było go nawet nazwać "Nightlife in Abundance", ale wtedy nie pomyślałem, zwyciężyły (plwam na wasze) sentymenta do The Moody Blues - na ich płycie Caught Live + 5 jest bardzo udany numer o tym samym tytule, choć mój ma lepszy teks ;)

Muzyka narodziła się z rozgrzanych soków twórczych - akurat nagrywałem numer Forever Clouds, bardzo mi nie szło i musiałem sobie przerwę, a traf chciał, że machinalnie sięgnąłem po basa nisi masa. Szybko się zaogniło, numer zrobił się w mniej niż godzinę i powróciłem do stękania w Forever Clouds :)

Long Summer Days (soundrops)

Long Summer Days (moodies)

Lodge - 2016-10-05, 10:35

soundrops 51/60 - wambierzyce
słowa (ger): lipiec 2012; muzyka (paf): sierpień 2012; album: "August"

Jako się rzekło, na albumie "August" nawet te ciemniejsze zielenie są jakoś naturalnie poddane światłu. Zdecydowanie jest tak w niniejszej kolaboracji, która po raz koleiny pokazuje, że co dwie głowy to nie jedna. Tekst został napisany dokładnie na drodze z Zieleńca do Dusznik Zdroju, na dzień przed tym kiedy miałem udać się do Wambierzyc z wielkimi sprawami i jakoś wyostrzyło się między tymi łagodnymi wzgórzami, że jedna sprawa przez lata powraca jak nudny refren piosenki i nie umie popłynąć z prądem rzeki do morza.

Dałem ten bardzo mój tekst Pawłowi do opracowania, a on [ałooon!] przeniósł go w rejony, o których nigdy bym nie pomyślał, a do tego niesłychanie pasujące nie tylko do Wambierzyc, w których zresztą nigdy nie był (hehe), ale też do dziewiętnastowiecznej Anglii jak w książkach Thomasa Hardy'ego. Słowem: wyprowadził moje zaściankowe manowce na uniwersalne mankrowy!

W piosence nie ma oczywiście refrenu, jest za to mellotronowe (mellotrostare?) spiętrzenie z gitarą od tyłu, które nas mocno ubawiło, bo przekręciliśmy od tyłu także jakąś ścieżkę wokalu i wyleciało ŁUŻDI ŁUŻDI :) A w ogóle to spiętrzenie zaczyna się od cytatu z filmu Help! - my goodness gosh, withdraw, withdraw! - które to słowa wypowiada swami Clang po nieudanym ataku na rezydencję Beatlesów. Nawet zastosowałem się do udzielonej sobie rady, ale - pex chciał - niezbyt radykalnie :)

kaj bieżycie? wam bierzyce! uu żarcik

Witt - 2016-10-05, 12:10

Lodżyk, Lodżyk, Lodżykowi ludzie - co wy tu robicie?
Dla Dżona Lodżdżego zaostrzamy nożyk!

Trzy falsety zostawiamy,
A jednego wycinamy!

otoKarbalcy - 2016-10-05, 12:12

Lodge napisał/a:
Wambierzyc, w których zresztą nigdy nie był (hehe)

Prostuję (Sennauję, hłe, hłe) - ja w Wambierzycach wcześniej byłech i to chyba nawet dwa razy :)

lodgelady - 2016-10-05, 17:32

Ty żyjesz!
otoKarbalcy - 2016-10-05, 22:51

Tak daleko bym nie szedł w konkluzjach ;)
Lodge - 2016-10-05, 22:53

ni e-żyje i ni e-umiera, przeważnie jest e-niczym :!:
Lodge - 2016-10-06, 09:33

soundrops 52/60 - life in abundance
słowa/muzyka: sierpień 2012; album: "August"

To już słynnawa historia. Siora powiedziała kiedyś, że ma już dosyć sytuacji, że "jest OK", "jakoś leci", "w miarę sobie radzimy" - i basta! - "ma być wielka miłość i wielka radość" (!) Oczywiście świetnie koresponowao to z jednym z moich ulubionych cytatów z NT:
"Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości", więc piosenka na ten temat była nieunikniona :)

Oczywiście jako wprawny intrasondownik musiałem zmierzyć się z niewygodną prawdą, że mimo dwudziestu już lat prób życia po chrześcijańsku w moim życiu nie ma obfitości (nie licząc obfitości piosenek sndrps ;) ) zwłaszcza w tych obszarach, które były dla mnie newralgiczne... BTW, ostatnio znalazłem nawet odpowiedź dlaczego tak jest, pozwolę sobie zacytować: "Dużą część energii, którą powinni poświęcić na życie w obfitości, marnotrawią na troski o przyszłość i użalanie się nad przeszłością" (S. Young) Podoba mi się to - "życie w obfitości" to nie manna z nieba, jak sobie wyobrażałem, ale jakieś zadanie.

Jak by nie było, udała się pogodna choć nieco sloganowa piosenka i chciałem, żebyśmy zaśpiewali ją w trójgłosie, tak jak najbardziej "soundropsowe" pod względem harmonicznym piosenki The Way Will Find You Love oraz Abrupt Unluck Bing. Udao się wprawdzie zebrać cały zespół przed mikrofonem, o co wtedy było już bardzo trudno, ale jakoś nie mogłem tych harmonii dobrze wyprodukować - z jednej strony chciałem żeby trójgłos był potężny, z drugiej - utwór domagał się, żeby jednak go wepchnąć bardziej w tło. Być może stąd wynika mnogość różnych wersji tej piosenki na YT - żaden inny numer tylu nie ma i wciąż nie wiem która jest najlepsza. Dzisiaj wybieram tą tylko z wokalem Siory.

Tak naprawdę piosenka została napisana wręcz na kolanie, tuż przed tym jak Paweł przyszed, ale nie martwiłem się tym w ogóle, bo wiedziałem, że temat jest tak nośny, że numer może potoczyć się w byle jaką stronę (oczywiście ogólny zarys już od dawna w głowie był) Myślę. że mimo wszystko to jeden z lepszych numerów Soundrops, tak jak "August" jest jedną z lepszych naszych "płyt długogrających", hehe, mimo kilku oczywistych błędów realizacyjnych, które dostrzegłem dopiero po latach (już cztery lata minęły od tego sierpnia, oł!) Zwłaszcza Paweł, ale ja też, bardzo się cieszył na to jak album zostanie przyjęty na świecie, hehe, niestety akurat w tamtym czasie skończyła się obfitość na portalu last.fm (gdzie dorobiliśmy się 12000 zarejestrowanych słuchaczy) i to, że zespół Soundrops jest zespołem "umownym" w końcu się jawnie okazało. W tym kontekście widzę dla siebie inny challenge z NT: "Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony [...]korzystać z obfitości i doznawać niedostatku". No i dobrze :)

oridżinal werszn

Siora Vocals Prawie Only

2014 mix z uwydatnionymi wokalami

słynna wersja punkowa Morelki z 2015

Life In Abundance live 2014

elsea - 2016-10-06, 21:18

Cytat:
2014 mix z uwydatnionymi wokalami
oczywiście przeczytałam "z uwydatnionymi włosami".

Od jakiegoś roku zjawisko czytania nie tego, co napisane, występuje u mnie nagminnie...

Lodge - 2016-10-07, 08:48

soundrops 53/60 - springtime
muzyka/słowa/video: wiosna 2014; album: "Twenty"

Po dwóch latach od Augusta ukazał się album "Twenty", który był dla mnie największym rozczarowaniem w dyskografii Soundrops, choć od razu dodam, ze np. dla Błażeja to jest ich najlepszy album. problem był w tym, że zaczęło się to wszystko od bardzo zespołowej pracy nad okładką i głupawym pastiszem SDM pt. Tiribarara, a gdy jeszcze odgrzebałem dwa numery z podstawówki - The End of Summer i The Black Wall - wydawao się, że wyjdzie coś bardzo radosnego i słonecznego. Niestety w tym właśnie momencie wszystko się rozpierzchło - głównie przez różne problemy zdrowotne - i nagle zostałem sam z nagrywaniem i pokazałem pełnię swoje ego - zamiast zaczekać chwilę na lepsze czasy, skończyłem na szybko całość w imię "niewytracania pędu". W efekcie wyszedł album dosyć płaski i niewydarzony - nie że koszmarny, ale poza nowością: dwoma piosenkami w stroju Keitha Richardsa, mało co pchało na nim Soundrops do przodu.

Na szczęście "Twenty" przyniosło jeden niezbity klasyk - jak oczywiście na nasze standardy - utwór "Springtime", który obracał się tematycznie wokół Świąt Wielkanocnych - Wigilia Paschalna już od lat była moim ulubionym dniem w roku, na który w sumie czekam cały rok ;) Mimo że piosenka dużo (może nawet za dużo) zawdzięcza piosence Ferry Cross the Mersey zespołu Gerry & the Pacemakers, to jednak udała się jakaś zwiewna i nienatarczywie moodybluesowata, nawet Siorze się spodobała i chętnie wykonaliśmy to na koncercie.

springtime

springtime live 2014

Lodge - 2016-10-09, 09:30

soundrops 54/60 - now
muzyka: 1998/2014; tekst: wiosna 2014; album: "Twenty"; video: 2016

Oczywistą rzeczą jest to, że prawdziwy obraz płyty, i to nawet "płyty Soundrops", objawia się dopiero po jakimś czasie - do pełni głosu dochodzą "growery", miesza się kolejność utworów w peletonie, niektóre piosenki organizują ucieczki przed górską premią... Jagby co, to w tej wyżyłowanej metaforze et laborze chodzi o to, że numer "Now" zaczoł mi się po jakimś czasie bardzo podobać, mimo że gdy powstawał, wydawał mi się nieco na siłę klejony z różnych skrawków, np. ta zagrywka instrumentalna była użyta w jednej piosence po polsku z trzeciego roku studii.

W ogóle zadziwiająco dużo - jak na tak nowy numer - pamiętam z jego powstawania. Narpiew wpadł mi do głowy główny motyw zwrotki, dokładnie nomen omen na Placu Wolności, aż musiałem się zatrzymać i nagrać to na dyktafon w komórce... Z kolei tekst napisałem w autobusie 69, po drodze z Castoramy do nowego sklepu Alinki przy ulicy Roosevelta - był swoistym przynagleniem myself do działania, w ogóle to, że taki niepozorny numer dostał taki wielki tytuł...

Pierwsza nagrana wersja, choć z mellotronem i szczęśliwą zagryweczką gitary od tyłu, poległa na wokalach, które wgrywałem w środę wieczorem po powrocie z zajęć na Osiedlu Lecha - musiałem być mocno zmęczony, skoro w roku 2014 nie usłyszałem, że śpiewam mocno nieczysto. Nowa wersja z tego rroku jest bardziej klarowna i pogodna i motywik gitarowy lepiej siedzi, choć trochę brakuje tego nerwu przynaglenia... Ale co tam, ciągle jest TERAZ, może dzisiaj uda się przeskoczyć poziom wyżej.

Now

Lodge - 2016-10-10, 09:45

soundrops 55-57/60 - In the Swamp + Later + Little Eternal Things
muzyka/słowa: lato 2015 (In the Swamp: 1992/2015); album: "Eternity"

Ważnym punktem całkiem udanego dla mnie roku 2015 (przynajmniej do pewnego momentu) była w LOMM z okazji 20-lecia matury. Naturalnie udało się wrócić do pogrzebanych w pamięci i tętnicach stanów ducha, a przy okazji trafiłem na zapisaną gdzieś myśl przewodnią ewentualnej nowej płyty Soundrops, która miała nazywać się "Eternity". Ostatecznym zapłonem były zajęcia w grupie lower-intermediate, w której pani Liliana powiedziała, że wakacje najchętniej spędza na swojej działce w miejscowości Kamińsko. Moją głowę przeszyła błyskawica - jak to się stało, że nigdy nie odwiedziłem miejsca, an którym rozegrało się jedno z najśmieszniejszych wydarzeń z liceum, kiedy wpadłem w białych butach i skarpetkach (gero mistrz mody '92) do bagna na imprezie pożegnalnej.

Numer In the Swamp z tegoż roku 1992 był jednym z nielicznych, który ostał się z liceum - musiałem napisać nowy tekst i dodać nowy refren i nagle piosenka stała się całkiem dorzeczna. Utwór Later jest chyba najciekawszym z tych czterech czy pięciu napisanych na gitarze w stroju open G, o którym przeczytałem w książce Keitha Richardsa - wyszedł taki jakby numer Johna Michaela Talbota nawet. Z kolei do Little Eternal Things włączyłem riff z klasy maturalnej, który uwiądł w jakiejś mało udanej piosence ze studiów - Antiwitek przymusił mnie do zrobienia drugiej wersji utworu i całe szczęście.

Owe trzy numery złożyły się an nieformalny tryptyk na temat tego ile z płochych licealnych wysokości przetrwao dwadzieścia lat zmagań z dorosłością. Oczywiście było to częścią większych rozważań na temat co z życia przedostaje się do wieczności a co nie, tak jak bym moog na ten temat mieć jakiekolwiek pojęcie. No ale zawsze to jakaś odmiana po tych broken-hearted-hoover-fixer-sucker-guy's falsetowe pienia :)

In the Swamp

Later

Little Eternal Things

Lodge - 2016-10-11, 10:01

soundrops 58/60 - riches more than these
muzyka (paf/ger)/słowa: lato 2015; album: "Eternity"

Niniejszy utwór budzi we mnie ogromną radość, choć powstał w zupełnie nowy dla nas sposób, typowy dla metody twórczej późnego Genesis - Pawł chwycił bas, ja ustawiłem gitarę na brzmienie "okołoborysewiczowe" hehe i zaczęliśmy (brrr!) imrpowizować. Natrafiliśmy na jeden nośny motyff, wdusiliśmy przysłowiowe "play" i pojechaliśmy w siną dal, odnajdując miejsca jeszcze przez nas niebyte...

Głównym zadaniem eee kompozytorro-producenta tego numeru było zatem wyrzeźbić z tych dzikich połaci mimo wszystko piosenkę Soundrops - i to się chyba udało - wyciąłem trochę manowców i Paw nałożył na to jeszcze drugą gitarę, a ja śladowe perkusjonalia...

Tekst i melodia przyszły oczywiście na końcu i siłą rzeczy musiały być rwane i hasłowe, ale jakoś się udało zrobić z tego pomieszanie ulubionych cytatów z Biblii ze śladowymi motywami pastoralnymi. Te środkowe oboczności wciąż są jednak kluczowe - w świetle tytułu wyjętego z wciąż jednak ulubionej piosenki Moody Blues (One More Time to Live) - ilustrują one dzikie pola duchowej wolności. Good!

Best moment jednak na sam koniec: Ger - "jak lilia na polu", Paf - "jak wróbel na niebie", razem - "stanę się zaraz bez trosk..." Udało się namówić Pawła żeby wyciągnął niełatwe wysokie Fis i wyszło wspaniale. Niniejszy utwór budzi we mnie ogromną radość!

Riches More Than These

Crazy - 2016-10-11, 21:12

Cytat:
no i ten, został z tyłu, bo złapał gumę ;)
10. The First Day of Spring

Cóż, dołączyli do niego 11/60 i 12/60, czyli Breath of Eternity (chyba w ogóle wycofa się z wyścigu) oraz The Eye.
Lodge o The Eye napisał/a:
Adam Lorenc sam z siebie przywołuje dwa moje numery: Calm Narrow Street oraz właśnie ten.

Zapewne miał powód. Ja jednak pamiętam, że kiedy się okazało, że nasze pamiętne występy w wycofanym później teledysku nad jeziorem koło Pobiedzisk są teledyskiem do akurat tego numeru, to sobie pomyślałem, że jakoś tak... nie bardzo... Do dziś nie przekonałem się do piosenki, a teledysk niestety przepadł (zła jakość była, czy jak? zapomniałem) i gdy teraz sobie słucham, to jakoś nadal nie mogę znaleźć jakiegokolwiek odniesienia do Calm Narrow Street...

13/60, czyli Laid Up With Jealousy dzielnie trzyma się grupy uciekinierów
Cytat:
w ucieczce silna grupa liderów:
1. Wastes of Loneliness
2. Calm Narrow Street
3. North
4. The Larch


podobnie jak The Way Will Find You Love, choć nie wiem, czy nie lepiej by temu drugiemu było nadawać tempo w szpicy peletonu. No i pytanie, która wersja lepsza?
Lodge napisał/a:
Na jutubie są dwie dość możliwe, choć na pewno niedokonne: zespołowa choć chwiejna i moja solo z mniej fałszami ale i bardziej nijaka. (...) wersja sndrps
wersja ger

Lepiej bym tego nie ujął. I nie wiem, czy jednak ta chwiejna nie wygrywa, bo w tej chwiejności jakoś życie pulsuje... I dlatego jednak skłaniam się do grupy liderów. Koncert w Czytelni się kłania, ta piosenka to było odkrycie!

Lodge napisał/a:
14/60 - (When) Evening (Falls)

ciągnie się z tyłu peletonu
i
Lodge napisał/a:
16/60 - Pump the Love

w sumie też, choć swoiście mi się podoba
Lodge napisał/a:
W środku miała być duuuga improwizacja, która miała pokazać na co mnie stać jako gitarzystę - z każdą kolejną wersją ten środek jest coraz krótszy, co jak myślę dobrze pokazuje na co mnie siedzieć jako gitarzysta.

jakie to ładne :D

Żeby dojść do osiemnastki, nim Gero skończy, potrzeba niewiele...

Crazy - 2016-10-11, 21:29

dobra, to nadrobiłem 17 i 18/60, a więc nieznane mi specjalnie wcześniej Towards (a tak, ta, wcale tego za bardzo nie za kojarzę) i Waiting for the Green spokojnie trzymają miejsce w peletonie.

A gdzie jestem w nim ja, skoro tylko na upartego doszedłem do tej osiemnastki przed zakończeniem cyklu?

Tak swoją drogą, to znikający Gero w końcówce drugiej z piosenek bardoz przypomina okolicznościami przyrody właśnie ów przepadnięty teledysk do the Eye. Bo to w tym samym miejscu było robione?

Crazy - 2016-10-11, 21:32

O, ale wówczas okazało się, że numerów 19-24 już słuchałem i czytałem! Nie jest tak źle!
Lodge - 2016-10-11, 21:56

teledysk the Eye z Wami przepadł, bo ruchy kamery były tak męczące, że mnie literalnie od tego głowa rozbolała - wiadomo, że zespół Soundrops jest domowy i amatorski, ale to już była przesada - bardzo żal że i Was przy okazji wycięło

istotnie, teledysk do Waiting for the Green jest z tych samych stron - zaimponowało mi to zauważenie :shock:

jeśli chodzi o wartość merytoryczną utworów Soundrops - proszę się nie krygować :)

Lodge - 2016-10-12, 09:37

soundrops 59/60 - july
muzyka/słowa: lipiec 2015; album: "Eternity"

Album "Eternity" był na pewno krokiem na zewnątrz hermetycznego stylu Soundrops - w uproszczeniu: kuchennego wycia na kilka głosów na tle "dziwnych akordów" - ale ostatnie słowo było na wskroś soundropsowe - dotykało znanych od wieków tematów w bardzo swoistej polewie. I dobrze.

Muzyka zawiązała się tym razem w tramwaju nr 5, kiedy to jechałem na Górczyn odwiedzić Siorę, Macieja i Bęka - wydawało mi się, że to będą akordy D(e) i F(e) i patrz - słusznie! Mozart pastoralizmu! Ponieważ wymyślona w głowie, główna część utworu była samą melodią, z kolei część środkowa została wymyślona do czterech linijek tekstu - z pozoru wydaje się nieco nijaka, ale ze zgrozą zobaczyliśmy na próbie z Pawłem przed koncertem "Gero plays Moody Blues", że nie umiemy rozwiercić co tam tak naprawdę są za akordy na linijce "a day in July" (i istotnie, w wersji live - pacz komentarze - ten moment zawaliliśmy)

Bardzo ważny jest tu tekst, który pisałem na wycieczce z Alinką na dobrze znanej trasie Jezioro Brzostek - Kapalica - Pobiedziska. Zatem w zwrotkach wykonawca próbuje wymusić na sobie odwrót od różnych złogów przeszłości w imię zmiany na prawdziwą miłość, z kolei w części środkowej przypomina sobie and wielorakim ceterom o kwestii "tu i teraz". Linijka o puszcze (w domyśle coli, oczywiście) zawisłej między gwiazdami wzięta jest niemal wprost z jakiejś epifanii zawartej w książce z tłumaczeniami Miłosza pt. "Wypisy z ksiąg użytecznych" (nie mogę znaleźć tej książki na półce, jeśli ktoś by miał - Baś? Elsea? - to byłbym wdzięczny za podanie tego kontekstu - wiersz ma chyba trzy albo cztery linijki, a otwiera całe wszechświaty).

Najlepsze momenty nastepujo w ostatniej zwrotce - znowu zabawiłem się mieszaniem słów angielskich i polskich i tym razem poszło mi lepiej niż w Starym Bojanowie, bo tym razem kryło się za tym coś więcej niż "songwriting gimmick", tym razem to były potężne konteksty, które chciałem w jakiś sposób przekroczyć czy nawet pokonać. Zestawienie "Duszniki and Rivendell" trafne - ktoś na koncercie wybuchł w tym miejscu nawet śmiechem. Dodam tutaj, że w tym miejscu piosenka okazała się niemal profetyczna: linijka "Jeziorak and Abbey Road" odnosiła się wiadomo do Beatlesów, ale poza tym tylko do ulubionej książki z Panem Samochodzikiem - traf chciał, że następny rok przyniósł dość wstrząsający epizod z Dziewczyną z nad Jezioraka - niebespieczny to song! Z kolei Nanap-Neaw pochodzi z książki Karola Maya "Skarb w srebrnym jeziorze". Ten cytat powtarzamy sobie często z Morelką, niech i tu zawiśnie i przestrzega: "WINNETOU OSTRZEGAŁ. NANAP-NEAW NIE POSŁUCHAŁ. NANAP-NEAW NIE OBRAZI JUŻ ŻADNEGO APACZA".

Niestety jeden jest z utworem July snag (na letnim swoim skarbie...) Niektóre z dopowiadających "goodbye-ów" w tle są tak OBOK, że aż wstyd. Stąd na youtubie są dwie wersje - ta "alternate" jest bardziej strojąca, z kolei ma spłaszczony środek. Tak to jest gdy się nagrywa ważne numery na świeżo, ale z drugiej strony - tego nie mam serca re-recordać..

July (alternate)

July

July live from "Gero plays Moody Blues"

Lodge - 2016-10-13, 10:03

soundrops 60/60 - requited
muzyka/słowa/video: lato 2015; album: "Eternity"

Moja ulubiona zapowiedź piosenki na koncercie: "Ten numer jest dla słabych ludzi na widowni... Czy jest tu ktoś, kto jest słaby? To dla ciebie[...] Czy jest tu ktoś, kto się zamartwia? Żałosne..." (Roger Waters)

Nasz bi-30-cykl kończy piosenka, którą uważam za najbardziej wartościową w repertłarze Soundrops, mimo że wokalista śpiewa trochę nieczysto, próbując wyśpiewać melodię zaraz po jej wymyśleniu, jak by nie moog narpiew ochłonąć... no i był nagrywany przed południem, a wiadomo, że przed południem gorzej słychać, serio, zapytajcie prawdziwych piosenkarzy ;)

Codziennie klikam go parę razy na YT, żeby poprawić jego gorące latynowskie algo-rytmy, hehe...

Dobrze się stało, że utwór Requited powstał podczas moich najlepszych wakacji od lat, gdy latałem po różnych szczytach Korony Gór Polskich, otoczony wzmożoną życzliwością i dobrocią ludzi towarzyszących mi w dolinach. Najpierw nie wiadomo skąd pojawił się taki mocny tekst, a potem bez trudu przyszła melodia i dorzeczne solo. Dobrze się zatem stało, że utwór został napisany niejako z pozycji siły, a przynajmniej w neutralnych okolicznościach przyrody ducha, a nie jako partykularne wywijanie szabelką w stylu: nie kohasz mnie, no to masz songa, jak mi to się zdarzało wcześniej.

Ten zespół gra dla słabych ludzi w internecie... Czy jest tu ktoś, kto jest słaby? To dla Cie-bie gramy, baw się razem z na... Czy jest tu ktoś, komu się wszystko wiecznie nie udaje (o mnie mówiono: "za co się nie weźmie, to spierdoli", hehe)? Czy jest tu ktoś, kto sobie NIE RADZI? No i oczywiście, czy jest tu ktoś, kto ma tendencje do zamartwiania się, nie spania po nocach, popełniania nietrafnych decyzji, albo grania na czas żeby nie popełnić żadnej decyzji? No i najważniejsze, czy jest tu ktoś, komu znowu się nie udało w sprawach damsko-męskich, albo nawet damsko-niemęskich?

To dla Ciebie.

Zespół Soundrops wszędzie tam był. Współczuję i zapewniam, że "to nie jest koniec tej historii". Światło w ciemności świeci i ciemność go nie ogarnia. Keep the Hope, najlepsze przed nami, przed nami Prawdziwa Miłość.

requited

Witt - 2016-10-13, 16:09

O, ale chyba zmieniłeś pierwotny plan co do gran finale? :)
Król Julian XII - 2016-10-13, 16:47

Ech, szkoda - że to już koniec... bo bardzo fajnie mi się słuchało - nawet po kilka razy - pojedynczych utworów Soundrops - dzięki czemu mogłem się zatrzmać - a na płycie tak mnie nie chwytają... zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Soundrops świetniej brzmią na "singlach". Kilka wpisów mi umknęło, więc super, że są też tutaj - łatwiej wrócić niż fejzbukowo...
Lodge - 2016-10-13, 17:25

Witt napisał/a:
O, ale chyba zmieniłeś pierwotny plan co do gran finale? :)


nie nie, przez cały cykl czekałem na ten numer i ten wpis!

(miało być jeszcze podsumowanie, pewnie o tym myślisz, zobaczymy jak z tym będzie)

Witt - 2016-10-13, 18:21

:)
otoKarbalcy - 2016-10-13, 20:45

Król Julian XII napisał/a:
zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Soundrops świetniej brzmią na "singlach".

Coś jest w tym

Lodge - 2016-10-14, 16:32

soundrops 60/60 - podziękowania

Bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy przeczytali/skomentowali/zalajkowali choć jednego posta, a w szczególności tym, którzy przeczytali większość, o ile nie wszystkie: Tomaszowi Haze, Smoczycy, Witkowi, Graviemu i Basi.

Cykl ten był dla mnie nadzwyczaj pouczający. Dobrze wiedzieć, że przy całej "umowności" naszych poczynań, piosenki Soundrops bywają dla kogoś ważne!

Na koniec utwór, który na pewno kiedyś skowerujemy :) Do usłyszenia!

Ross playing keyboard

Lodge - 2016-10-18, 09:58

post-sriptum do 60/60 - 12/12 soundrops covers

wczoraj pisałem o Never - nihil novi

dzisiaj o tym
:

12/12 soundrops covers - (11.) Natural Ave.

Na ważnym miejscu zwanym z niemiecka elfem (uu żarcik) pojawia się numer, który i dla Soundrops i w oryginale dla Lodge'a jest dość radykalnym wyjściem poza stylistyczną "safety zone" w obu przypadkach obejmującą jakąś tam ładność. Oryginał Lodge'a (patrz niżej) jest jakimś pokręconym folkowym boogie, a ja dodatkowo chciałem zmienić energetyczny i w miarę pogodny szwungst oryginału "wzbogacając" go o tony złowrogie - wymyśliłem sobie, że będzie to ironicznie pogodny wstęp do opowieści o wstrząsających ummagummach utrzuciowych.

Powstał zatem problem techniczno/intonacyjny - jak zastompić saksy z oryginału i tym bardziej wściekle słoneczny atak harmonijki. Wymyślił mi się odgłos paszczowy w trójgłosie dla pierwszej kwestii i solo slide dla drugiej. Nie wyszło źle, a zakuty łeb pokazał, że czasem potrafi się wychylić z pastoralnej alejki

Ger Natural Ave.

Dodź Natural Ave.
(Benek mówi na Lodge'a DODŹ i umie go już wskazać na zdjęciu - ostatnio doliczył się wszakże siedmiu Moody Blues)

lodgelady - 2016-10-18, 10:08

jak samozwańczy naczelny dżąlodżolog ogłaszam - soundrops avenue bije o pińć długości lodź avenue!

(szczerze to jestem raczej antyfanem tej piosenki (te łiiii kwiiii łiiiiju-uu) a Twoja wersja przynajmniej nie zamula ;) a ta ładna część z all my life jest naprawdę super! no i szacun za obróbkę i efekty, ja tam się nie znam ale dla mnie to trochę kosmos, że robisz takie różne rzeczy w kuchni i wychodzi to tak fantastycznie - mam nadzieję, że bez urazy :) )

Lodge napisał/a:
(Benek mówi na Lodge'a DODŹ i umie go już wskazać na zdjęciu - ostatnio doliczył się wszakże siedmiu Moody Blues)

mówi się, że dzieci widzą więcej ale aż tak? :D

Lodge - 2016-10-18, 10:12

wielkie dzięki Lodgelady!

kiedyś jak będę w dobrej formie głosowej, to się zabiorę za Say You Love Me, a zapewne skończy się na tym, że nagram wolniej wokal i przyspieszę go, bo tych Gisów nie mogę dosięgnąć, a piosenka czasem mnie woa o skowerowanie...

lodgelady - 2016-10-18, 10:20

hmm, ja wiem, że to trochę przestępstwo i ąę ale nie możesz tak raz po cichu przentrasponować o ton czy dwa niżej? nikomu nie powiemy ;) :)
Lodge - 2016-10-18, 10:23

czasami wtedy numer traci na wartości... (niby dlaczego, a jednak tak się dzieje...) ale nie zawadzi spróbować :)

PS !!!

właśnie sprawdziłem i numer niby jest w tonacji Dis - czyli i Lodge oszukał, bo nikt by w takiej tonacji nie grał - na pewno zagrali i zaśpiewali w D i podwyższyli o pół tonu - a więc tam trzeba wyciągnąć tylko G a nie gis - a to umiem ;)

widziałaś, lady, tą wersję (żywy Lodż na tle okładki)?
https://www.youtube.com/watch?v=Pbm6xYNR6tk

lodgelady - 2016-10-18, 10:37

teraz już tak :D dzięki!

chociaż OMG OMG, akurat to video nie zachwyca tak jak powinno, hehe. (piosenka jak najbardziej TAK! to się nie zmieniło...)

ale już wiem czego będę dzisiaj słuchać :)

eh, i znowu to dziwne poczucie, że naprawdę urodziłam się nie w tym czasie i nie w tym miejscu... I mean, jestem na dobrej drodze, że chociaż trochę do tego trafić ale tak jakby tylnymi drzwiami. eh, 'tis a blessing all the same, isn't it now...

otoKarbalcy - 2016-10-18, 15:41

Ta Natural Avenue jest po prostu okropna, jako piosenka, straszna. Acz kunszt Gerowej wersji należy docenić :D
Crazy - 2016-10-18, 23:24

Jak dla mnie to wersja Soundrops jest po prostu zajebiście rewelacyjna, przepraszam za pewien prymitywizm wypowiedzi ;) Nie tam żaden kunszt docenić, bo to brzmi jak "pochylić się nad problemem". To jest totalny killer!!!!!!
Lodge - 2016-10-19, 10:03

12/12 soundrops covers - (10.) buy for me the rain

Wczoraj było o wychylaniu się z bezpiecznych traktów, dzisiaj przeciwnie, Szczęśliwie znalazłem - w Schwarzwaldzie! - na kasecie! zespołu country!!! - piosenkę na której oni, tzn. zespół o przecudnej nazwie Nitty Gritty Dirt Band wychylił się ze swoich zazębień i wykonał piosenkę w stylu country-pop. I melodia, i tekst, i kunsztowne harmonie, i nawet smyczki okazały się tak "moje", że od 1997 roku piosenka za mną chodzi co róż o sobie przypominając. Po kilku fascynujących próbach udało się ją nagrać w sposób tak nasycony, że już nie ma gdzie kija włożyć. Ha!

Soundrops version

Nitty Gritty Dirt Band orygi-now!

otoKarbalcy - 2016-10-19, 17:08

Crazy napisał/a:
"pochylić się nad problemem". To jest totalny killer!!!!!!

To doprecyzujmy - Gero wykonał zajebistą robotę, taką, że gdyby pominąć oryginalną i niezmywalną niestety potworkowatość samej piosenki, głównie zwrotki dodajmy, należałoby dać za to niechybnie sześć gwiazdek na sześć. A może nawet więcej. I zawsze zdanżam! :D

Lodge - 2016-10-20, 09:40

12/12 soundrops covers - (9.) john riley

Kiedyś ważny numer na kasecie "Songs from the Plains (Facing the Hills)", za niedługo być może ważny punkt "ukrytego albumu" Soundrops pt. "White". Nagraliśmy to z Pawłem wiosną, trochę twardy sound wyszedł, ale to nic, bo przesłanie jest tak wyraziste, że nawet my go nie zniszczyll :)

John Riley (Paweł mix)

Lodge - 2016-10-21, 11:00

12/12 soundrops covers - (8.) solang` man träume noch leben kann

Zrobiłem za mały rozmax i nie mieszczą mi się numery w dwunastce - nieskromnie krzyknoł - zatem będą dwa miejsca ósme. Na pierwszym z nich, hehe, piosenka po niemiecku, którą w połowie lat 90-tych przydybałem na kanale Viva Zwei, w tym samym zresztą momencie błysnął mi w tym samym miejscu akustyczny secik Blur grających numery This Is a Low i Woodpigeon Song, to było równie olśniewające. Ale teraz mówimy o zespole Munchener Freiheit - tak jak tamtego Blur, także i tego wykonania przy zapalonych świecach nigdy już później nie widziałem. Zostaje nieco plastikowa wersja oryginalna. No i nasza, hehe

solang, moja mia, solang dziwko*

*tak chciałem przyciongnońć oglądalność

otoKarbalcy - 2016-10-22, 19:47

Fajna ta niemiecka
Lodge - 2016-10-22, 20:34

łap oryginała

(no, nie całkiem, to jakiś orkiestrowy remix - chyba z lat 90-tych, nie ma plastiku oryginału, classy!)

https://www.youtube.com/watch?v=As5gNOag-80


PS. a tu Twój awatarek śpiewa wersję angielską ;)
https://www.youtube.com/watch?v=E8tNCNmyCbU

otoKarbalcy - 2016-10-23, 09:18

To tu lepsza, bo z plejbeku chłopaki grajo chyba i można na nich popaczeć. Wizualnie 1988 w całej pełni, ale piosenka nadal fajna :)
https://www.youtube.com/watch?v=FEPCA1Xtw9E

Crazy - 2016-10-23, 17:25

Ja chwilowo powróciłem do 60/60 na poziomie dwudziestu kilku, więc teraz nie o niemieckiem kowerze (nigdy o nim nie słyszałem!), lecz o Mnichu.

Lodge napisał/a:
pokazała mi w wieku 27 lat i ze 250 piosenek na stanie, że niekoniecznie trzeba używać wszystkich strun we wszystkich piosenkach

to świetne!
I piosenka Monk też świetna. Nie zetknąłem się z nią wcześniej, ale rzeczywiście jest w niej coś innego. Pisałeś przy różnych okazjach, że jakaś piosenka wyraźnie różni się od innych i nieraz tego zupełnie nie słyszałem. Tutaj jednak tę "kondensację wykonawczą" słyszę dość wyraźnie i bardzo mi się ona podoba. Super numer!

Lodge - 2016-10-24, 09:18

12/12 soundrops covers - (8.) useless information

Piosenkę The Move poznałem jeszcze w kultowej drugiej klasie liceum i tak mnie od 23 lat rozwesela. Oczywiście jeśli zespół The Soundrops się komuś z czymś kojarzy, to na pewno nie z zaraźliwą radością (niestety, gdzie się podziały te wszystkie śmiechy...) - nasza przeróbka jest zatem krokiem w dobrą stronę i jej miejsce na świecie too-muchy zaliczona matura na pięć.

Useless Information by Soundrops

Useless Information by Move

Lodge - 2016-10-25, 09:34

12/12 soundrops covers - (7.) una notte speciale

Najchętniej oglądanym coverem Soundrops na YT (i to oglądanym tak chętnie, że zagraża czołowym propozycjom autorskim ;) ) nie jest żadna sprawa armijna, moodybluesowa, czy inna szeździesiona, ale nasze pastoralne italo-disko hehehe...

Sytuacja jest bardzo prosta. Na weselu Marcina i Agnieszki wystrzelił nagle ten olśniewający numer, który pamiętałem mgliście z wczesnej podstawówki. To był rok 2007 i od wtedy najpierw jak żółw ociężale, potem z coraz większym zacietrzewieniem zacząłem przeszukiwać net w poszukiwaniu tej wspaniałej piosenki z mistrzowskim podniesieniem melodii w refrenie. Jakiś rok temu spędziłem na deezerze długie godziny z trzypłytowym zestawem "The Best of Italo Disco", a tego numeru nie znalazłem, zapewne dlatego, że myślałem że to facecik jakiś śpiewa... Oczywiście mogłem zapytać Marcina, ale gdy już się spotkaliśmy raz na rosyjski rock, to zawsze były bardziej istotne tematy... Ale w końcu, w styczniu tego roku uff przypomniałem sobie o tym dosłownie w drzwiach, kiedy już wychodziłem. Zanuciłem ten obłędny refren, a oni jak jeden mąż - A! ALICE!

Dostałem płytkę i katowałem niczym w przedsionku nieba ten numer przez cały dzień, no i MUSIAŁEM go sam nagrać. o ile dobrze rozumiem jest on o tym, że miłość smakuje bardziej niż góry. Więcej mi nie trzeba rozumieć :)

A zatem z naszej nigdy niedokończonej EP-ki "Only For Non-Italians"... SAŁNDORPS!

Soundrops play Alice - polakko hatti-vattikano

ALice plays ALice - noj ragacci di odżdżi

otoKarbalcy - 2016-10-25, 11:52

Jest to numer srogi. Żona kojarzyła od razu, szto eto.
Lodge - 2016-10-26, 09:43

12/12 soundrops covers - (6.) river of endless love

Z całej plejady przeróbek moodybluesowych i haywardowych wybieram w ogóle pierwszą, którą nagrałem dla celów internetowych, za podpuszczeniem Rainbow Glo, wtedy Moderatorki jednego z amerykańskich forów zespołu. Wybrałem piosenkę, którą bardzo cenię jako kompozycję (co za część środkowa!), ale która jest zmasakrowana aranżacyjnie - wiadomo, osiemdziesiona, Moraz, plastik... Chciałem więc przerobić ją na modłę "starego dobrego Moody Blues" i chyba się nawet udało - było to w roku 2009 i nie miałem jeszcze takiej kontroli nad wokalami jak dziś, są trochę obok, ale w latach 70-tych Lodge też tak śpiewał, nawet gorzej, więc kit z tym ;)

Nagrywając ten numer nie myślałem zbytnio o tekście, ale teraz wspomnę o tym, że nie codziennie słyszy się w piosence pop o zbudowaniu czegoś przez modlitwę :shock: Już z tego powodu fajnie, że gdzieś to nagrałem, a pozostaje jeszcze sprawa tytułu. Jasne, jest grafomański, ale jako osoba jeszcze nie żonata bardzo się odnajduję w takim koncepcie (już to bardziej moja interpretacja niż to co Jus z Johnem napisaly), że te wszystkie dotychczasowe sytuacje były warte i ważne, i można je narysować właśnie jak rzekę - ze wszystkimi meandrami i odnogami to jest wciąż ta sama historia walki o najważniejszą rzecz.

rzeka nieskończonej miłości, ocean niebiańskich pieleszy, gwiazdy zejebistej radości and what not :)

P.S. nie odważę się tu wstawić oryginału Rzeki, pokazuję za to najchętniej klikany cover Moody Blues - ostatnio ktoś nawet w Salwadorze słuchał, dziękuję Justin  

ciekawe co to za nr

Lodge - 2016-10-26, 15:29

jako mała wcinka - acz związana z tematem - wzeszła sprawa sądowa - TRANZMITOWANA LIVE, MIŁYCH TRNZMISJI! - między Morazem a resztą zespołu

rozmawiałem o tym z Witkiem na fejsie i z Pawłem w realu i oto najważniejsze momenty

GENERALNIE chodziło o to, że Moraz pozwał resztę zespołu o to, że go bezprawnie wyrzucili z zespołu, mimo że był pełnoprawnym jego członkiem - reszta twierdziła, że był muzykiem sesysjnym na kontrakcie, a na okładkach i w programach koncertowych widniał jako jeden z pięciu... z grzeczności

* pierwszy zeznawał THOMAS - "nic nie widziałem, nic nie słyszałem, żyję w innym świecie, mam problem z drinkowaniem"
https://www.youtube.com/watch?v=SznupguevYk

* zeznaje HAYWARD - psssive-agressive,
też zasłania się niepamięcią, ale już kwiatki są

TUTAJ

- jest mowa o tym, że Moraz czasami grał nie w tonacji, prokurator każe zdać sprawę z tego czy czasem reszta nie fałszuje (od 24:00)

- no i jest tu best moment z przesłuchania Haywarda - Moraz opowiedział historię o tym, że napisał numer, z którym poszedł do Haywarda, ale Hayward powiedział, że ok, wejdzie to na płytę, jeśli dostanę 90% tantiem; Hayward (tym swoim zimnym, miękkim głosem): "THAT's OUTRAGEOUS!" (ok 26:00)

zeznaje EDGE - kabareciarz - warto zobaczyć całe:
https://www.youtube.com/watch?v=-Vh3FzMNFxc

- najciekawsze momenty (nie pamiętam która sekunda): prezentuje rożne hierarchie ważności w zespole i opwiada o tym jak wróżył Bee Geesom, że Stayin' Alive nie będzie hitem (6:45) - nawet sędzia się ubawił

zeznaje dobroduszny Lodge (nic ciekawego):
https://www.youtube.com/watch?v=AyfAFOAWoNw

w końcu MORAZ - długie godziny kwiecistych i nieszablonowych zeznań, przedstawiam dwa kwiatki z wielu wielu:

TUTAJ (od 24:40) wstaje i dramatycznie pokazuje na członków zespołu, potem na siebie i mówi: to jest mój kontrakt!

!!! TUTAJ najciekawsze fragmenty, ok. 15:00 Moraz porównuje się z Beethovenem i Van Goghiem, gdzieś też tu (nie mogę znaleźć niestety która sekunda) na prośbę: "proszę odpowiedzieć YES or NO" Moraz mówi: yes no, yes yes, no

na co sędzia go bardzo solidnie upomina! (od 20:00) !!!

WYNIK - co ciekawe ostatecznie ława przysięgłych uwierzyła Morazowi i on" wygrał" sprawę, problem w tym że żądał on chyba 4mln dolarów a dostał 70 tysięcy - zespół Moody Blues chciał mu odpalić 400 tysięcy w ramach pozozumienia

o curwa ale kyrk

Witt - 2016-10-26, 20:50

Lodge napisał/a:
czy czasem reszta nie fałszuje


Jus chwali swoją gitarkę! :D

Lodge - 2016-10-27, 07:24

12/12 soundrops covers - (5.) go back

Na fali zachwytu nowo odkrytymi skarbami w dyskografii Markety (a także, co tu ukrywać, nią samą) udało mi się nagrać parę jej kawałków. Wszystkie trochę kulały dlatego że za bardzo chciałem odwzorować jeden-do-jednego te wszystkie harmonie, a przecież (pomysłowy Dobromir wali się kuleczką w czołło poniewczasie) trzeba było po swojemu... Wybieram więc Go Back - niby to samo, ale przynajmniej w innej tonacji, z większym nerwem, mellotronem i znatrznie znatrznie gorzej brzmi, a nawet wymyśliłem własny koniec :)

go bag, dżonie i joko

Lodge - 2016-10-28, 11:24

12/12 soundrops covers - (4.) steam-powered train no.8

Z kolei (pun intended) z przeróbek armijnych najbardziej lubię tę. Od tego utworu zaczynałem elektroniczny update "Pieśni z chmury" . Niby forma i oczywiście przepiękna treść jak w Armii, ale w dwóch czy trzech miejscach partie gitary wyjeżdżają na zarośnięte bocznice na niedostępnych zwykle łąkach...

8

Witt - 2016-10-28, 12:41

Pierwsza trójka - jak Odolanów - jest przed nami!
otoKarbalcy - 2016-10-28, 12:50

No. 3 "Jedzie radiowóz" (kower Triangelsów) :idea:
Lodge - 2016-10-28, 12:52

hehe - nikt nie zgadnie pierwszego, zanożam! :) :) :)

ewentualnie można zgadnąć jutrzejsze trzecie, trochę okolicznościowe :)

na drugim miao być Searchers, ale chyba właśnie nagraem drugie :)

Witt - 2016-10-28, 17:57

Lodge napisał/a:
chyba właśnie nagraem drugie


Ooo!

Wy śmienite posunięcie, sami khem khem :D .

Crazy - 2016-10-28, 21:11

To kolejność tu jest listą? W sensie od numeru 12 do 1? Nie połapałem się, bo najlepsze numery były na początku, a potem coraz słabsze :P
(jak zwykle nie wykazał wrażliwości wobec artysty :oops: )

Lodge - 2016-10-28, 22:11

artysta mężnie zmierził ;) :) :) :)
Witt - 2016-10-28, 22:30

Listowy nie skumał, że lista leci! :)
otoKarbalcy - 2016-10-29, 08:33

Świat się kuńczy :shock:
Lodge - 2016-10-29, 08:38

12/12 soundrops - (3.) free are the flowers in the meadow

Numer Skaldów jest tak kapitalny, że nagranie go poszło mi jak z płatka, ono natchnione ono zagra tak, nawet Morelka ceni. W jednym miejscu - z wielkim drżeniem - zmieniłem harmonię i utwór na sekundę popchnął się w stronę jakby angielskiej muzyki dawnej. Ale to wszystko i tak już czyhało w oryginale, co za kompozytor! :)

wolne so kwiaty na mauej uonce

Lodge - 2016-10-30, 10:41

12/12 soundrops covers - (2.) life's not life

Drugie miejsce nieco na wyrost, bo piosenka jest z przedwczoraju. Pochodzi z planowanego przeze mnie od trzech lat ukłonu w stronę pierwszego składu Moody Blues. Najpierw EP-kę "Magnificent" miałem nagrać na pięćdziesięciolecie powstania Moody Blues, potem na pięćdziesięciolecie wydanie pierwszej płyty "Magnificent Moodies", a jak dobrze pójdzie i skończę w tym roku, to będzie na pięćdziesięciolecie zmiany warty z Laine'a i Warwicka na Haywarda i Lodge'a. A w ogóle to jestem na wskroś zakochany w takich utworach jak Life's Not Life, This Is My House czy Boulevard de la Madeleine, traktuję je równie poważnie jak klasyki w stylu The Actor i mam wielkie szczęście, że je odkryłem an magnetofonie szpulowym ZK-140 mojego Taty.

Life's Not Life ger
Life's Not Life denny

Lodge - 2016-10-31, 09:34

12/12 soundrops covers - (1.) it's great

I co wykręcił na koniec? O nie! Nieważny numer nieważnego zespołu Freddie & the Dreamers, którego nawet nie było na YT gdy wrzucałem swoją wersję. Nic nie poradzę, ale zupełnie przypadkiem udało się tu zahaczyć o to o co zawsze chodziło - małe nieważne rozjaśnienie spraw :)

it's great

Lodge - 2016-10-31, 11:46

12/12 soundrops covers - (0.) minstrel's song

Na koniec naddatek - dla wszystkich zawiedzionych pierszym miejscem: "prawdziwe Soundrops" - słychać wszystkich troje, pastoralne do bólu, harmonie piętrowe jak Okrąglak i oczywiście trochę fałszujo :) No i written by John Lodge!

uu żarcik

Crazy - 2016-11-01, 11:05

Lodge napisał/a:
zawiedzionych pierszym miejscem

pierszym miejscem? ba! pierwszą dziesiątką by się rzec chciało (choć dopiero od ósmego miejsca zaczyna się kryzys).
Chyba muszę zrobić obiektywną listę soundropskich kowerów, bo artysta się nie zna!!!


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group