The Valley of Oblivion
The Soundrops official forum

The Soundrops - MY POST IS MY CASTLE!

Fengari - 2011-01-20, 15:57
Temat postu: MY POST IS MY CASTLE!
Fengari

Właściwie to nie powinnam zakładać tego wątku, bo jakby co, to ja liczyć nie umię, nie chcę i nie będę.
Ale ostatnio naszło mnie, żeby sobie takowy top sporządzić (choć generalnie nie lubię ich), a nie wiem, czy się doczekam takiego na UT (a jak się doczekam, to tam też wkleję, a co! ;) ), więc póki co wklejam tu:

1.Flodigarry
2.Innefable
3.The Moon
4.December
5.Against the Walls
6.Following the Moon
7.Still Something Sad
8.The Train Away (jako przedstawiciel moich 3 ulubionych z Good Reinerz, czyli jeszcze The Hills i The Train Home)
9.The Wastes of Loneliness
10.Warning!Greed!

Przy czym jeśli chodzi o pierwszą piątkę, to właściwie kolejność jest taka, jaka jest, bo jakaś musiała być, żeby głos był ważny, na wypadek, gdyby komuś kiedyś zachciało się policzyć. ;) Ale ustalałam ją w wielkich mękach i bólach serca.
Poza tym pierwsze 6 utworów wytypowałam bez problemu, a potem miałam już kłopoty, bo za dużo piosenek zaczęło się tłoczyć do tej 10. :)
I w ogóle muszę powiedzieć w ty miejscu, że strasznie lubię te wszystkie spokojne balladki - ale wszystkie mniej więcej po równo (choć może dałoby się je podzielić na 2 miejsca z dużą ilością ex aequo.). Chciałam, żeby w takim razie miały w top 10 jakąś swoją przedstawicielkę, ale zupełnie nie wiedziałam, którą z nich wybrać i w rezultacie nie trafiła tu żadna z nich, hehe) A chodzi mi tu o takie kawałki, jak m.in: The Fresh Love, Pump The Love, The Choice, Reeds, Deep Autumn, Calm Narrow Street, May I, Today, Bardo Hills, Let Me Be (I, II) itp.
Gdzieś tam do bram dobijały się również takie śliczności, jak np. The Schwarzwald Diary (ale toptę nie wiadomo ile miejsc, kurde, nie liczy!)

A teraz nieoficjalny mini-top Sucharów:

1.Nie mam ja bardzo wiele nóg (genialny kawałek, i trafiłby nawet do oficjalnego toptę, ale obecnością tam chciałam zaszczycić przede wszystkim oryginalne kawałki Soundropsów, a że tu muzyka pożyczona, to nic z tego. :P )
2. Tańczmy do upadłego (do oficjalnego toptę się po prostu nie zmieścił i tak oto miałam już dwa Suchary na boku, z którymi coś trza było począć ;) )
3. Syfyz (do oficjalnego toptę się nie nadaje, ale w kategorii 'Suchar' uwielbiam go, no i skoro z powyższych Sucharów zrobiłam listę, to dorzucam coś na 3 miejsce, bo i co to za wymysł 'top 2'? ;) )

Poza tym poza konkursem chciałabym wyróżnić Zeel. Bo tak i już.

Lodge

fajne listy, Fengari... musimy widzę ponagrywać więcej klasycznych sucharów, takich jak Cała Mikstacka albo Żołnierski los... chociaż bez Adama głupio to robić... może chociaż przegram kasetę z Marianów na płytę pod Rondem :)

poza tym jednak widzę, że trzeba ponagrywać te nieliczne utwory co się ostały w zeszycie typu Dry Forest, widzę że do Top 10 mogą wejsć numery o których by mi się nie śniło - super!

jeśli chodzi o mój top 1o Soundrops

jeśli brać pod uwagę tylko piosenki same w sobie

1. Towards
2. Overthere
3. Railman
4. Pastures Green
5. The First Day Of Spring

dalej może być już różnie
dzisiaj np.
6. Morn Of Plenty
7. (When) Evening (Falls)
8. Let Me Be Part Two
9. The Eye
10. może Down, może Dawn, może Lantern Waste/Autumn Way, może River Bank i inne tam


jeśli chodzi o całość, tzn. piosenka + wykonanie

1. The Valley of Oblivion
2. The House Afar
3. Up
4. The Train Away/Home
5. Beyond What Was (Nenya Is Fading)
6. Pastures Green
7. Morn Of Plenty
8. Toss Me
9. Message From Future (kto by pomyślal że takie padło tak się obroni)
10. Abrupt Unluck Bing

(jutro mogłoby się wszystko zmienić)

Morella

To bardzo trudne, jak się okazało. Wymienie więc wszystkie piosenki, które mi przyszły na myśl w proponxach. a topten raczej okejoski ale może kiedyś sie powymieniaja z innymi...

1. Let me be part I. Lekkość, ciepło, smutek (ale taki cichutki, a nie depresyjne rzężenie) i delikatność. Zarówno w muzyce jak i tekście. PIĘKNE. let me be your nothing
2. Toss me! łoooo Drugie oblicze soundropsów - energia i moc, i tez porywająca muzyka i tekst taki jakiś...elvish (star so bright like you - proste ale skuteczne).
3. Unripe. Delikatność znów i powaga, smutek, ale ładne obrazy łagodzą. But I still bloom alone.

w tej trójce wszystko jest takie jak ma być. tekst+muzyka=doskonała jedność

4. Today ładna miniaturka i pamiętam, jak sie ucieszyłam, jak przeczytaam tekst :D
5. String of the spring lubie te glosy co sie tam nakładają
6. The Train Away. armiowe bardzo. i riff okejoski. myślę, że to jeden z lepszych kompozycyjnie muzycznych utworów
7. Will I. jak słuchałam sobie w Egipcie Soundrops, żeby mi nie było smutno, to ten utwór najbardziej mi się spodobał. no i dlatego kupiłam sobie gitarkę żeby śpiewać go sleep deep wake freah I wish you all the rest a ja dobrze wiedziałam że restless is who I am :D
8. May I. kiedyś nie lubiła ale jest ładny
9. Darkness Darkness. i co tu pisać? Darkness darkness all arouuuund
10. Burn the Dark! często grany ale wciąż świeży!

wielkie pozdro: NO-NESS, które prawie sie stało nr 10 ale Burn wypknoł.

pozdro: Were I, Do you not see, No!, Heart of the sky, To my great, I am off, Morn of plenty, 12 days into, Grammar Song, Just for your smile, first day of spring, what does it change it's just pink it's just drink hihi, it will burst, Thank You Lord.

Fengari

Lodge napisał/a:
więcej klasycznych sucharów

:mrgreen:
Z sucharami to się muszę przyznać, że mam tak, że niektóre uwielbiam, ale są i takie, które... no cóż... lubię tylko jak mam wybitnie dobry humor, przeważnie jednak traktuję je guziczkiem 'skip' :oops: i wrzucam do wątku obok. Ale tam to za chwilę...

Morella napisał/a:
pamiętam, jak sie ucieszyłam, jak przeczytaam tekst

Kurczę, a dla mnie to chyba najsmutniejszy tekst Soundropsów!

Burn The Dark u mnie też wysoko i też prosiło się o miejsce na liście.

Crazy - 2011-11-23, 12:12

Szarpnąłem się po raz pierwszy na soundropsową dziesiątkę. I postanowiłem, że same autorskie biorę pod uwagę, nie chce mi się dzisiaj porównywać z kowerami.

1. Dusk - zdecydowanie najbardziej intensywny dla mnie w tej chwili!

2. Train Away/Home - z jednej strony świetny riff, z drugiej świetna linia melodyczna; moim zdaniem eksportowy towar Soundropsów numer jeden (gdybym miał zaprezentować komuś spoza klimatów, to nie wahałbym się chwili)

3. Up - nie umiem nazwać tego, co słyszę od pierwszej nuty tej piosenki... szlachetność melodii? może po prostu najlepsza kompozycja Gera?

4. Protected Flowers - sto razy mówiłem, ale uwielbiam to przeplatanie się delikatnej zwrotki z szalonym refrenem

5. Ultimates :)

6. Flodigarry - coś chwyta za serce, kiedy kacper shouts... (i nie tylko wtedy)

7. Skies - rogggg!!!

8. Toss Me - dynamizm wręcz niespotykany; może kompozycja prymitywna, zżął się Gero przy surwajworze (choć patrzę, że powyżej sam umieścił :shock: ), ale wykonanie pierwsza klasa i chyba o coś innego tu chodzi, niż o kompozycję

9. The Choice - najpiękniejsza geromorelna harmonia, niezwykłe ciepłe brzmienie i jeszcze to śliczne wejście gitary

10. River Bank - zwłaszcza z harmonią Skota ;)

pozdro, bo chciały się zmieścić, ale się nie udało: To My Great, The Way Will Find You Love, Darkness Darkness (te trzy to jedne z pierwszych, jakie w ogóle poznałem!) i jeszcze Calm Narrow Street i Grammar Song.

A potem jeszcze sporo innych, ale one już nie miały pretensji do pierwszej dziesiątki. No chyba że Arriva Babiloniak, ale go wykopałem.

Fengari - 2011-11-23, 16:26

Fajna lista...

Ja swoją powinnam zrewidować, raz, że nowa płyta swoje namieszała, dwa, że zaczęłam bardziej doceniać utwory, które wcześniej aż tak mnie nie poruszały... ale z drugiej strony, jak tak patrzę na tą swoją dziesionę, to ona wciąż mocna i nie wiem, co z niej wywalić i czy faktycznie zmiany byłyby jakieś znaczące.
Ciężka to sprawa, więc raczej nieprędko...

Crazy - 2011-11-27, 23:01

Lodge napisał/a:
jeśli brać pod uwagę tylko piosenki same w sobie

(...)

jeśli chodzi o całość, tzn. piosenka + wykonanie


hmm, a co właściwie miałeś na myśli, czyniąc to rozróżnienie? niby jasno powiedziane, ale mam wrażenie, że nie rozumiem - tym bardziej, że te dwie listy, które wtedy zrobiłeś, były od siebie zupełnie różne. Czy to znaczy, że wszystkie (potencjalnie) najlepsze piosenki uważasz za skopane pod względem wykonania, czy co? ;)

Lodge - 2011-11-27, 23:44

mniej więcej to miałem na myśli ;)

moje ulubione piosenki to zwykle te na jedną gitarę i głos - zawsze najlepiej brzmiały na kasetach

Fengari - 2013-02-12, 20:55

To se skopiuję zaktualizowaną dziesionę z UT. :)

1. Still Somewhat Sad
2. Warning!Greed!
3. Against the Walls
4. Following the Moon
5. The Other Side
6. Innefable
7. Towards
8. Long Summer Days
9. Life in Abundance
10. Flodigarry

Z gorącymi pozdrowieniami dla The Moon i Wastes of Loneliness, The Schwarzwald Diary, The Hills, North, Dawn?, Monk, Tańczmy do upadłego i wielu innych. ;)

Crazy - 2013-02-12, 22:41

Szczerze mówiąc o wiele bardziej mi się podoba Twoja lista, którąś dała na początku tego wątku!

Dzięki temu, że odświeżyłaś, to widzę, że ja już listę zrobiłem, o czym zapomniałem... Na pierwszy rzut oka to wiele się w niej nie zmieniło, tylko na bank wskoczy Wastes of Loneliness i Calm Narrow Street. Tylko dokąd doskoczą?

Witt - 2013-02-12, 22:43

Crazy napisał/a:
Tylko dokąd doskoczą?


Przegwizdane. Najcięższy toptę :) .

Fengari - 2013-02-12, 23:11

Crazy napisał/a:
Szczerze mówiąc o wiele bardziej mi się podoba Twoja lista, którąś dała na początku tego wątku!

Ale dużo w sumie się nie zmieniła. Kilka nowych kawałków się pojawiło i wypchnęło kilka starych, boli, ale cóż... życie. ;) Trochę się pozamieniało miejscami - no tak jak choćby biedne Flodi, o którym już pisałam na UT, że się przejad mi niestety. Ale wciąż uważam, że to super kawałek! Może trzeba by pomyśleć o zwiększeniu objętości toptę przez wprowadzenie miejsc takich, jak np. 9 i 3/4 ;)

A ja patrząc na Twoją listę przypomniałam sobie o dołączeniu pozdro dla Skies!

otoKarbalcy - 2013-02-13, 10:06

To i ja przekleję z UT, bo uważam, że zasłużyłem. Dla mnie zrobić listę, to mynka, panie (Pozdro Fen!), więc docencie tej :)

1. Calm Narrow Street (LP “Half”)
2. Burn The Dark (LP “Outward”)
3. Morn Of Plenty (LP “Weathertop”)
4. Long Summer Days (LP “August”)
5. Acedia (LP “Friends”)
6. Pastures Green (LP „Friends”)
7. The Way Will Find You Love (LP “Night”)
8. Therrabeautic (LP „From Time To Time”)
9. Flodigarry (LP „Friends”)
10. gods (LP „Friends”)

11. Weak And Precious (LP “Outward”)
12. Will? (LP “Interim”)
13. The Larch (EP “Future Perfect In The Past”)
14. The River Bank (LP “Downhill Uphill”)
15. Do Not Fear (LP “Downhill Uphill”)
16. Laid Up With Jealousy (LP „1000-500-100-900”)
17. Up (LP ”Good Reinerz”)
18. December (LP “ON”)
19. The Schwarzwald Diary (LP „Rightunders”)
20. Wambierzyce (LP “August”)
21. I Mean Love (LP “Outward”)

Mam już dość przeklejania w dół i w górę, niech więc i tak zostanie. Tylko nie pytajcie, czemu gods som wyżej od Up, albo czemu niektóre piosenki w ogóle tu som. Bo tak temu!

Lodge - 2013-02-13, 13:12

otoKarbalcy napisał/a:

1. Calm Narrow Street


chciałem tu nadmienić, że Otek miał pewien wkład w napisanie utwu Calm Narrow Street

było to pewnego upalnego sierpniowego dnia (nawet pamiętam datę dziennom: 8/8/92), wiadomo było, że Bliźniaczki pod koniec sierpnia wyjeżdżajo do Stanów na rok, więc nie pozostało nam nic innego jak iść zobaczyć ten ich słynny dom na ul. (jak się okazało) Calmnarrow. Umówiliśmy się z Pawłem pod kościołem Bernardynów (czyli pod szkołą, tak ironicznie) i poszliśmy na dzielnicę Grunwald gdzie ów dom stał nawet do dziś, zachodząc przy okazji do Adama na Norwida, ale go nie było. Po drodze była dość kupa śmiechu oprócz w momentach gdy nam się przypominało, że przecież możemy na Nie wpaść po drodze i co wtedy? (Wymyśliliśmy, że idziemy niby na stadion kupić bilety na Lecha P.) Calmnarrow Str. okazaa się leżeć w bardzo malowniczym zakątku niedaleko ul.Grunwaldzkiej, w takiej mini-dzielnicy willowej. Automatycznie zwolniliśmy kroku i zaczęliśmy gadać ciszej i rozglądać się z większym respektem. Sama Calmnarrow spełniłą nasze wszelkie młodzieńcze oczekiwania i byliśmy na niej jeszcze razem kilka razy, ostatnio w roku 2002 i wtedy czytaliśmy pod sklepem spożywczym urywki mojej gazety "71", z Baśnią o Przejeździe Kolejowym.

(Zawzioł się w sobie przejazd kolejowy i w świat pojechał, trafił do niewielkiego miasteczka w którym gościnny wójt zaproponował mu noglegg. "Dziękuję... - odpowiedział zapytany - "jestem tylko przejazdem...")

Tego dnia jednak '92 wróciliśmy tramwajem do miasta i tam Paweł poszedł do Levis'a na Mielżyńskiego kupić sobie nowe dżinsy. Ponieważ w tamtym okresie przymierzania (let alone "kupowanie") jakichkolwiek ubrań naPawało mnie wręcz obrzydzeniem, zaproponowaem że poczekam przed sklepem. Zaczęły mijać dugie minuty i nawet kwadrans, a on nie wychodzi - myślę sobie: "liczę do stu i idę w dugą" - doliczyłem nawet do czystu i rzeczywiście poszłem, choć normalny człowiek oczywiście wszedby do środka i zapytał coś. No ale w wieku lat 16 dość łatwo było być Sydem Barrettem...

Wieczorem pojechałem do Swarzędza, cały nabuzowany słońcem ulicznych drzew i otwierający temacik sam mi wręcz wskoczył do głowy - szybko rozeznałem tonację i nagrałem by nie zapomnieć. Zwrotka ułożyła się sama chyba następnego dnia, natomiast częś środkowa przychodziła w mękach, linijka po linijce wyciągałem ją z limbo'a czy skąś i do dziś trochę ledwo to się toczy.

Bardzo miło wspominam też wykonanie w radiu, kiedy zażyczyłem sobie żeby główny temacik był grany przez różne rejestry syntha (w domyśle: różne instrumenty - ja zawsze chciałem zaczynać od wiolonczeli, ale Adam miał ambę na waltornię - po krótkiej kłótni wyszło na moje) - po trzeciej zwrotce wyprysnoł rejestr organu kościelnego i aż mną zatrząs.

Ale gdybym wtedy poszedł do tego Levis'a to by wszystko potoczyło się inaczej i zapewne napisałbym raczej piosenkę Creep.

otoKarbalcy - 2013-02-13, 16:00

Trochę się jednak wstydzę tego zdarzenia, bo też pomysł z robieniem zakupów, a Gerem na zewnątrz był gupi. I taki niemęski nieco. Coś jak: ty tu, kochanie, poczekaj se na zewnątrz, fajke se wypal, bo ja muszę KONIECZNIE nowe kozaczki przymierzyć i torebkę, bo przecież nie będę, jak ta baba ze wsi ostatnia, ciągle w tym samym chodziła! :roll: :D

Lodge napisał/a:
Otek miał pewien wkład w napisanie utwu Calm Narrow Street


To równie dobrze mogłeś napisać, że Levi Strauss miał pewien wkład w jego napisanie :lol: ;)

Fengari - 2013-02-13, 16:39

Lodge napisał/a:
(Zawzioł się w sobie przejazd kolejowy i w świat pojechał, trafił do niewielkiego miasteczka w którym gościnny wójt zaproponował mu noglegg. "Dziękuję... - odpowiedział zapytany - "jestem tylko przejazdem...")

:D
Lodge napisał/a:
normalny człowiek oczywiście wszedby do środka i zapytał coś.

No. Ja bym wszedła, wściekła jak byk na corridzie, sypiąc iskrami z nosa, i by powstała piosenka pod tytułem 'Kill'em all'. :mrgreen:
otoKarbalcy napisał/a:
więc docencie tej

Doceniamy! :D

Witt - 2013-02-13, 16:42

:D

ale!

:D


i to jeszcze:

Lodge napisał/a:
zapewne napisałbym raczej piosenkę Creep


:D

Otkiego też bym cytnął, ale może by nie chciał bym powielał o tych zgrabnych, męskich kozaczkach ;) .

elsea - 2013-02-14, 12:55

To bardzo ciekawe!
otoKarbalcy napisał/a:
I taki niemęski nieco
Ha.
Ale coś Ty tak długo tam robił?? (jak ja nie cierpię przymierzalni! Macie jakąś bajkę o Przymierzalni?)

Lodge napisał/a:
Zawzioł się w sobie przejazd kolejowy i w świat pojechał, trafił do niewielkiego miasteczka w którym gościnny wójt zaproponował mu noglegg. "Dziękuję... - odpowiedział zapytany - "jestem tylko przejazdem..."
Ha.

PS oczywiście żadnego topa tena nie mogę zrobić, bo nie mam znajomości...

otoKarbalcy - 2013-02-14, 16:15

elsea napisał/a:
Ha.
Ale coś Ty tak długo tam robił??


Nie pogrążaj mię, bo to jeszcze potęguje niemęskość całego zajścia. No naprawdę nie wiem, no nie wiem, nie mogę się zdecydować czy lepsze będą te z z szafirowymi zapinkami i tymi ślicznymi - ach ślicznymi!!! - burgundowymi obcasikami - czy może te śliwkowe! No nie wiem po prostu... :oops:

Lodge - 2013-02-14, 23:43

otoKarbalcy napisał/a:

2. Burn The Dark


ten numer jest już dokumentnie podpisany Ger/Paf bo i stotnie pasjonujący riff przedni powstał pośrodku drugiej klasy na korytarzu przed salą 112 - wtedy już regularnie przynosiliśmy do szkoły gitary a w tamtym czasie dodatkowo chłopaki grali na korytarzu w coś w rodzaju fudbolu amerykańskiego, co mi się nie mieściło w głowie, że ich nikt nie opieprzył za to, bo piłka po ścianach i oknach ścielała się gęsto - Paweł chyba zrobił otwarcie na akordach E - A/E, a ja kontynułację H/E - A/E , a może i odwrotnistycznie...

utwór otrzymał roboczą nazwę SLUMS, co było akronimem idiotycznego zwrotu "M**** S**** und Saint Louis i tak sobie przetrwał dwa i pó lat w formie instrumentalnego kuriozum, choć energetycznego

gdy Wiolonczela pedziała mi w sierpniu '95, ze "ma wątpliwości" i takie tam, bardzo starałem się, żeby ta historia była jednak inna niż poprzednia - po przedniej pierwszy napisany numer to opus czarnum Down, a teraz było paczcie jak dobrze! energ i up! Pamiętam, że zwrotkę i inne do tego utworu układałem w kuchni pacząc na Ratusz (nie podkreśliło mi "pacząc" :shock: ) i dziwiłem się skąd we mnie tyle słoneczka i zapamiętania

stąd, że wtedy dzięki Książeczkom Demello'a odkryłem dla siebie chrześcijaństwo w znaczeniu Żywego Boga, który pomaga w życiu - mimo kolejnego odrzucenia trudny okres wejścia w życie studenckie jako szary członek szarej grupy I/6 (w odróżnieniu od "gwiazdorskiej" IVA) przeszedłem wręcz morowo - morowo i zapalczywie

zespół The Round Triangle miał się wciąż dobrze i ciągle prezentowałem chopakom nowe utwy - Paf nie posiadal się z radosci na to co z robiłem z naszym SLUMS i tylko upewniał się, czy linijka all you need is faith and hope and love jest aby na poważnie...

tej samej jeszcze jesieni, w którąś niedzielę, zrobiłem w cztery godziny partie wiolonczeli i trąbki do tego numeru i First Day of Spring, gdy już to w pocie czoła (sprawdzając na gitarze jaki to dźwięk i potem wpisując go na pięciolinię) spisałem na papierze nutowym antyoświeciło mnie, że przecież do wiolonczeli trzeba zapisywać w kluczu basowym i znowu godzina transponowania...

utwór spodobał się także Adowi, niestety pierwsze dwa wykonania koncertowe były nieco horrorystyczne; na koncercie w harcówce (paź '96) podkręciłem gitarę elektryczną ażdo bólu, a potem pod koniec zapamiętałem się w solówce ala Chędriks i resztę koncertu dograłem już walcząc z oskarżeniami, ze właśnie przed chwilą miałem atak opętania... z kolei przed koncertem na auli (Maj '97), w radiu usłyszałem utwór oparty o podobną progresję akordową co refren Burn (o co w sumie nietrudno) i próbowałem przekonać chłopaków, żeby jednak tego nie grać, bo to plagiat, to grzech, to antracyt, mimo że na próbach żarł jak tralala... pamiętam jak Paw tłumaczył mi jak dziecku sydowobarettowemu, że ger spokojnie, to nic złego, zagrajmy, no... I zagraliśmy, mimo że Adam się pogubił z kartką z setlistą i zaanonsował nam: "a teraz... Break the Down!" poszło i na końcu zagrał wstrząsającą partię trąbek z syntha, best moment koncertu, na którym był przecież i Utwór i Road Without Crossing...

do dziś mam niece obiekcje, że utwór ułożył się, napisał i gra się nieco "za łatwo", ale ładnie wypadł na wszystkich czterech występach Soundrops, na których był grany - w "studio" za to udał się dopiero za czwartą wersją, kiedy zrobiliśmy go raczej akustycznie niż "ciężko" i to był ruch w dobrą stronę

Witt - 2013-02-15, 07:45

Lodge napisał/a:
walcząc z oskarżeniami, ze właśnie przed chwilą miałem atak opętania


Że co?

Lodge - 2013-02-15, 09:25

no, oskarżeniami wewnętrznymi oczywiście
Lodge - 2013-02-15, 16:23

otoKarbalcy napisał/a:

3. Morn Of Plenty


Utwór został napisany szast prast migalonem na początku lipca tuż przed tym jak miałem nagrywać kasetową wersję Weathertopu. Cała fabuła tej kasety ściśle odwzorowywała historię potyczek sercowych z Kroplą, która rozegrała się bardzo szybko (od zdaje się kwietnia (What Does It Change?) do czerwca 'o2 i obejmowała wszelkie kolory od odrzucenia przez nadzieję znikąd aż do nieoczekiwanego udania się (tekst do specyficznie pojętej bossa-novy Twelve Days Into napisałem rzeczywiście 12 dni po naszym że tak pem zejściu się na wieczornej or even nocnej ławeczce pod Areną). Morn of Plenty przyszedł mi do głowy nieplanowo w Swarzędzu i z tych wszystkich "ważnych" numerów Soundrops napisał się najłatwiej i w ogóle sam - w zwrotce przesuwałem ten sam akord w górę gryfu, w refrenie - inny akord w górę i w dół. Melodia przyszła sama i nawet nie musiałem jej nagrywać na magnet - zapiętałem po pierwszym razie. Tekst ułożyłem nosząc jakieś chyba cegły z boiska do ogrodu. Być może Witt wyczuwa tę całą załatwość numeru i dlatego nie darzy go zbytnim uznaniem. Załatwość dotyczy i tekstu, który poszedł znowu bez trudu, a refreny już zupełnie na skróty: tu niezobowiązujące nawiązanie do Lkiena, ówdzie gra słów z podtekstem duchowym. Tytuł też jest poślednim sucharem: Horn of Plenty (czyli tak w ogóle róg obfitości) to angielska nazwa grzyba Lejkowiec dęty:



Przy tej całej trzpiotowatości, numer jest dla mnie bardzo ważny. Po raz pierwszy moja "kaseta dla Ukochanej" kończyła się prawdziwie a nie udawanie szczęśliwym zakończeniem - nie że zostawiłaś mnie ale się pozbierałem i kocham nawet lepiej niż przettem, ale udało się i wszystko przed nami! Miałem wtedy 26 lat, był początek lata i to naprawdę wyglądało jak spory prześwit w Mrocznej Puszczy (out of Mirkwood...) Owszem, numer nic wielkiego muzycznie nie odkrywa, ale mnie samego urzeka świetnie zarysowaną "finalizacją spraw" i świetnie oddaje mój stan ducha z tamtych dni - udało się, trzeba się zebrać w sobie i iść w świat, hurra! Zamykający album wers See of Rome (Stolica Święta) położyłem jako błogosławieństwo i pieczęć, bo ta historia wydawała się wtedy pełna małych interwencji z góry (na zasadzie mogło nic nie być a jest to wszystko)...

Gdy pisałem ten tekst, Kropla była na obozie harcerskim w Kamienicy Królewskiej niedaleko Gdańska a ja miałem tam do niej pojechać na ostatnie dwa dni i razem wrócić. Kasetę Weathertop nagrałem w dwa dni brakujące do mojego wyjazdu, na szybko, nie mogłem wtedy znaleźć dobrej chromowej kasety (zaczęły już wtedy znikać z rynku) i niestety musiałem taśmę-matkę zrobić na kasecie żelaznej, co znaczyło, że pseudo-stereofoniczne chórki dogrywane przez słuchawki nie miały takiej siły wyrazu jak powinły (inna sprawa, że akurat na tym albumie z jakiegoś powodu odszedłem nieco od wielogłosów, za to głównym atutem była nowo zakupiona "gitara Soundrops", która wtedy w miarę stroiła...). Na całej tej kasecie był tylko jeden pod tym względem wstrząsający moment - właśnie ostatni refren Morn, kiedy to na słowie LOVE zrobiła się nagle świetna panorama w czterogłosie. Tego efektu nie udało mi się powtórzyć w żadnej z czterech czy nawet pięciu wersji cyfrowych...

Fengari - 2013-02-15, 18:30

Lodge napisał/a:
oskarżeniami, ze właśnie przed chwilą miałem atak opętania

Nie martw się, miałam kiedyś, po serii katechez na temat New Age, taką fazę, że się bałam wziąć kilku głębszych oddechów na uspokojenie - żeby się nie okazało, że to jakiś element jogi i żeby mnie co nie opętało...

A solówka swoją drogą, szkoda, że się nie uwieczniła gdzieś. :)

otoKarbalcy - 2013-02-16, 00:37

Lodge napisał/a:
tylko upewniał się, czy linijka all you need is faith and hope and love jest aby na poważnie...


Ja pierdolę. Też macie tak, że nie chcielibyście cofnąć się w czasie? Ja bym nie chciał nawet o dzień, w czym utwierdzam się jeszcze bardziej, jak takie rzeczy się przypominajo :oops:

Lodge - 2013-02-16, 16:52

family & friends głosują:

SZWAGIER:

01. Long Summer Dayz
02. Burn The Dark
03. Pastures Green
04. Darkness Darkness
05. The Larch
06. Grammar Song
07. Fruitless Tree
08. Scruples
09. Laid Up with Jealousy
10. One More Time Up

OJO:

1. Drops
2. Railman
3. A Nettle
4. The Valley of Oblivion
5. Flodigarry
6. The Choice
7. Soar
8. Pastures Green
9. Forever Green
10. Holy Blow

MAMA:

1. May I?
2. Flodigarry
3. The Choice
4. Railman
5. Drops
6. The Heart of the Sky
7. Burn the Dark
8. Against the Walls
9. Soar
10. The Valley of Oblivion

A.
(alfabetycznie)
Calm Narrow Street
Grammar Song
I Am Off
Long Summer Days
Morose Rose
Rivendell
The Wastes of Loneliness
This Is My Last Love Song For You
Towards (byłoby na pierwszym)
TV Lorien

:)

Witt - 2013-02-16, 18:42

Mi najbardziej podoba się ostatnia :) .
Crazy - 2013-02-17, 14:52

Mogę sobie ponarzekać? Chyba mogę, to ponarzekam.
Obawiam się, że nie wyniknie z tego głosowania żaden spójny wizerunku zespołu w oczach fanów. Dotychczas - tu i na ultimie - pojawiło się osiem głosów i łącznie uwzględniono w nim 59 różnych piosenek (!!), co jest jakimś daleko idącym ewenementem. Ledwie kilka z nich dostało trzy lub cztery głosy, co znaczy, że wśród tych kilku, które się powtarzają, też brakuje bardzo wyraźnych liderów, piosenek, które by stanowiły taki trzon w oczach słuchaczy.

Już słyszę Gera, który się cieszy, że spójny wizerunek nie wynika i wcale nie musi! Nie zdziwi mnie, jak usłyszę, że to może nawet najlepiej, jak każdy głosuje na co innego ;) Ale ja mam inaczej. Ja lubię widzieć, że są rzeczy "powszechnie uważane za najlepsze" i lubię widzieć, że są osoby, które patrzą inaczej i zauważają to, co inni omijają, a czasem i nie lubią przysłowiowej Opowieści zimowej lub Schodów do nieba. To ma wartość - i osobistą (że ktoś idzie pod prąd oczywistościom), i poznawczą (bo dzięki niemu inni mogą zauważyć to, czego większość nie dostrzega) - ale ta wartość objawia się według mnie w kontraście właśnie z tym mainstreamem. Zresztą w ogóle nie lubię deprecjonowania mainstreamu w jakiejkolwiek sztuce. Jak wiadomo, posuwam się nawet do godnego politowania poglądu, że oskary dostają filmy naprawdę dobre! ;)

Dla mnie z takiej listy, gdzie będzie sto ileś piosenek, a zwycięzca zdobędzie 40 punktów, niewiele wynika. Oczywiście bardzo interesujące mogą być poszczególne listy z osobna. Ale chodziło mi o ostateczne podliczenie. I szkoda mi tego, bo zabawa w topteny trwa od wielu lat, sam robiłem filmowe, i zawsze z wielkim zainteresowaniem patrzyłem na wynik końcowy. Okazywało się np., że Pippin prawie zawsze ma na pierwszym to, co wygrało a Gero prawie nigdy ;) To też sporo mówi o ludziach i ich gustach.

Ale jest jeszcze druga sprawa, o której milczenia być nie może.
Jest (jak mawia prezes Kaczyński) rzeczą niebywałą, że nikt* nie głosuje na Trainy. Nie może być NATO zgody! :evil: (głos obeiktywisty!!1).




* jeden Smok dał, ale na jakiejś pośledniej pozycji i cóż to jest?... w pierwszym poście tego wątku, tym sklejonym ze starszych, każdy miał to w dziesiątce: i Fen, i Lodge, i Morella... i Braun też by miał!

Lodge - 2013-02-17, 15:25

a jestem MEGA szczęśliwy, że w dorobku Soundrops nie ma rzeczy "powszechnie uważanej za najlepszą"

zespół Soundrops zawsze będzie stał po stronie wolności tworzenia i wolności odbioru, to po pierwsze

po drugie, i tak pewne utwory się już zdążyły powtórzyć - tylko zapewne nie takie, które wskazują, ze "ktośsięzna" i nie takie, które przysłowiowy Pippin uznałby za godne powtórzenia, co jak sądzę znaczy: najbardziej podobne do jakichś innych utworów powszechnie uznawanych za wartościowe

ale to już nie jest mój problem ;) jako twórca większości powyżej przytoczonych utworów powiedziałbym, że dla mnie ideałem byłoby jak by każdy głosujący miał zupełnie inną listę, bo to by potwierdzało, że wszystkie utwory są po prostu ważne

P.S. nie znaczy to, że uważam przysłowiowego Pippina za jakiegoś idiotę, któremu przysłowiowy "Tylko Rock" musi pokazać które utwory są dobre a które nie - ja po prostu (w odróżnieniu do niego) uważam, że nie ma jakiegoś Wzorca Doskonałego Utworu, do którego warto by się odnosić lub który warto by było obalać (to znaczy oczywiście takie kanony istnieją, ale moim zdaniem sąone oparte na mrzonkach i ustanowione sztucznie, np. przez ilość sprzedanych płyt)

"kariera" internetowa Soundrops, np. na laście, ale też na UT, jest dla mnie fascynująca z tego właśnie względu, że nie ma do czego się odnieść - no i koniec końców wszystkie głosy mają równe prawa i skwapliwie z nich korzystajo :mrgreen:

geming - 2013-02-17, 21:08

Wydaje mi się, że brak ogólnego kierunku upodobań wobec twórczości zespołu wśród jego fanów wynika z tego, że nie jest on powszechnie znany, i trafić można tylko poprzez jakieś tam swoje muzyczne preferencje, dzięki którym Soundrops pojawia się jako sugestia.
A jak widać te "skrzydła" są zwyczajnie szerokie.

[ i tu od razu pewna uwaga - za ch**a nie mogę zrozumieć zarzutu o monotonny charakter twórczości S. :shock: :shock: :shock: :shock: :shock: ]

Samego materiału jest tyle i to tak różnego, że wielu fanów, różnych odmian rocka znajduje całkiem sporo dla siebie. Z mojego doświadczenia wynika, że trudno to towarzystwo w szufladkę wsadzić, czyż to kurwa nie piękne? :-o :idea:

Crazy - 2013-02-18, 00:05

Lodżu - czasem mnie zaskakujesz i mówisz rzeczy, albo podobają Ci się rzeczy, których się nie spodziewałem. Tym razem jednak trafiłem Cię w dziesiątkę ;)

A ponieważ wiedziałem, że zawsze podkreślasz wszelkie kwestie wolnościowe, również w tym ostatnim poście, dlatego też pozwoliłem sobie na w/w uwagi, choć wiedziałem, że się nie spodobają.

Cytat:
"kariera" internetowa Soundrops, np. na laście, ale też na UT, jest dla mnie fascynująca z tego właśnie względu, że nie ma do czego się odnieść

e, jak nie ma? toż wrzucasz co tydzień te listy z lasta i można by z nich zrobić podsumowanie (widzę w tym Marka Niedźwieckiego!), ewidentnie Flodigarry wychodzi na Wasz przebój wszechczasów!

Cytat:
uważam, że nie ma jakiegoś Wzorca Doskonałego Utworu, do którego warto by się odnosić lub który warto by było obalać

ale ja też tak uważam, natomiast mówiłem nie o wzorcu doskonałości, tylko pewnym społecznym fakcie, a może po prostu statystycznej większości osób, które uważają rzeczoną Opowieść zimową, Schody do nieba czy inny Czas apokalipsy za the best. Ja akurat uważam, że warto się odnosić/ obalać, ale do tego, że "większość to lubi", a nie że jest to wzorzec.

otoKarbalcy - 2013-02-18, 08:06

Crazy napisał/a:
pewnym społecznym fakcie, a może po prostu statystycznej większości osób, które uważają rzeczoną Opowieść zimową, Schody do nieba czy inny Czas apokalipsy za the best. Ja akurat uważam, że warto się odnosić/ obalać, ale do tego, że "większość to lubi", a nie że jest to wzorzec


Crazy, ale to przypomina już raczej pracę dyplomową z socjologii/psychologii, niż rozmowę o muzyce, doesn't it? :)

Choć osobiście o wiele bliżej mi do pozycji subiektywistycznych, niemniej ciekawie mi się czyta Twe posty. Dyskusja trwa, spór nierozstrzygnięty, ale bynajmniej nie jałowy :!:

Co do mojej listy, to co najmniej kilka piosenek znalazło się tam z sentymentu (związanego z ich powstawaniem lub graniem lub okolicznościami około lub z czymś jeszcze innym). Oczywiście nie tylko, bo też mają ładną melodię albo przysłowiowe coś w sobie, niemniej głównie chodziło jednak o ten sentyment...

Jeżeli chodzi o zarzut jednorodności, o którym wspomniał Maq, to to wynika chyba z jednorodności środków technicznych przy nagrywaniu, ewentualnie z jednorodności brzmień. Oczywiście Ger stosuje mnóstwo różnych chwytów, efektów itd, ale podstawą zawsze są głosy (tu trudno coś zmienić) i gitara akustyczna (tu też pole modyfikacji jest ograniczone) plus brak właściwie sekcji (choć to już mniej). W konsekwencji, jak ktoś posłucha pobieżnie, to usłyszy w wielu utworach ten sam głos, tę samą gitarę i ten sam brak sekcji. Dopiero o krok dalej jest coś więcej. Dlatego taki zarzut można generalnie moim zdaniem olać - wiadomo, że ta muzyka raczej nie będzie święcić triumfów na dyskotekach, a i jako dzwonki do smartfonów też pewnie nie zawojuje świata. A to, że dla paru (-dziesięciu) chociaż osób jest ważna i dobra, o czym chyba świadczy też to forum, to już potwierdza, że ma sens.

Takie poniedziałkowe refleksje...

Witt - 2013-02-18, 15:15

Podoba mi się to co pisze Otokar.
Crazy - 2013-02-18, 23:40

Cytat:
Crazy, ale to przypomina już raczej pracę dyplomową z socjologii/psychologii, niż rozmowę o muzyce, doesn't it?


ależ does, lecz całkiem celowo :) Przecież takie listy, rankingi, badanie gustów - to właśnie jest -logia, i to nie muzykologia!

otoKarbalcy - 2013-02-19, 09:08

No, OK, tak, tylko chodzi mi o to, że to może coś mówi o odbiorcach, ale o muzyce już nie. Problem w tym, że na podstawie takich list, rankingów itd w kolejnym kroku próbuje się formułować oceny muzyki. I tu z listologii przechodzi się niepostrzeżenie do muzykologii, tak, jak by wartość konkretnych utworów była warunkowana ich społecznym (statystycznym) odbiorem. I tu tkwi problem i to jest ta koncepcja syntezy, która mi nie za bardzo odpowiada...

Choć przyznać też trzeba uczciwie, że Ty w postach powyżej takich ocen nie formułowałeś, tylko pisałeś ściśle o obrazie słuchaczy na podstawie list, a nie o samych piosenkach. Chyba ;) :)

Fengari - 2013-02-19, 16:42

Crazy napisał/a:
każdy miał to w dziesiątce: i Fen

W moim przypadku Trainy spotkał ten sam los, co Flodiego - przesyt po prostu. Przy czym do Flodiego mam pewien sentyment, którego nie mam do Trainów, skądinąd istotnie świetnych.
Crazy napisał/a:
ewidentnie Flodigarry wychodzi na Wasz przebój wszechczasów!

Bo ja wiem? Na laście owszem - choć ostatnio przebija go The Choice (nie płaczę z tego powodu, też świetny kawałek ;) ) - ale jak jeszcze były te rankingi z wp - to tam statystyki były zupełnie inne, więc pomijając fakt, że Flodi jest super, to trzeba by wziąć też pod uwagę jakieś tajemnicze mechanizmy lasta wpływające na to, co on promuje i niczego nie spodziewającym się słuchaczom wrzuca do radiów. ;)

Do istoty sporu odnosić się nie będę, bo nie mam sprecyzowanego zdania. Ale wiem, że ucieszę się, jak zobaczę, że w ostatecznym rankingu moje ulubione piosenki też znajdą uznanie. Nie wiem, czy to przez jakąś formę obiektywizmu, czy raczej przez uczucia przywiązania do nich i tego, że im po prostu życzę, żeby cały świat je lubił. ;) :)

Crazy - 2013-02-19, 17:19

Cytat:
Problem w tym, że na podstawie takich list, rankingów itd w kolejnym kroku próbuje się formułować oceny muzyki (...) Ty w postach powyżej takich ocen nie formułowałeś, tylko pisałeś ściśle o obrazie słuchaczy na podstawie list

Nawet nie tyle o obrazie słuchaczy, co o obrazie zespołu. Ale właśnie OBRAZIE zespołu, a nie muzyce zespołu. Od pierwszego posta, którym tu rzuciłem kamień, piszę o obrazie zespołu. Rzeczywiście nie formułuję ocen muzyki na zasadzie: "pewnie, że Flodigarry jest najlepsze, zresztą patrz, na laście ma najwięcej odsłuchów, to chyba o czymś świadczy". Natomiast interesuje mnie to, że (przysłowiowe) Flodigarry ma najwięcej odsłuchów, bo to tworzy mi obraz zespołu, który wykreował w takiej a takiej stylistyce największy hit ;) , a potem jak np. zobaczę, że drugim największym hitem będzie taki Choice, to zacznę sobie myśleć: "o, ci soundropsi to jednak największe wzięcie mają, jak Ger i Morella wezmą i zaśpiewają razem", i to jest obraz zespołu, no a fakt przy okazji słuchaczy. Nie jest to zaś muzykologia, bo jednocześnie ciesząc się ze zwycięstwa Flodiego i Choice'a w topie wszechczasów Trójki, będę wiedział swoje, że najbardziej zarąbistym utworem jest Dusk.

Z kolei myślałem sobie, że w głosowaniu na forum Armii prym wieść będą Trainy jako utwory (czy tam utwór) stylistycznie wyróżniające się, bliższe rockowi po prostu a nawet armiowemu rockowi w szczególności, więc gdyby rzeczywiście wiodły, to bym uznał to za naturalną kolej rzeczy (która przeraża Budynia) i to by był obraz zespołu w kręgach armijnych. Teraz widać już, że mylnie postawiłem hipotezę, szukam więc innego obrazu, jaki Soundrops mają tu czy tam... no i nie mogę znaleźć.

Lodge - 2013-02-19, 20:56

i bardzo dobrze, że nie mają obrazu :) :) :)

EDIT: po zastanowieniu, odpowiada mi jedna możliwa łatka, którą można by przypiąć The Soundrops - "dziwadła" ;)

Charczący Wuj - 2013-07-13, 21:41

Słuchałem sobie tego i owego... no dobra, słuchaliśmy "Wpatek", bo mój syn ma teraz wielką fazę na ten utwór i się domaga. No i przez jutubowe skojarzenia dotarłem do "The Way Will Find You Love". Kurde, to jednak jest bardzo dobre! Ciepłe, bardzo bitlesowe, wzruszyłem się całym klimatem. :)
Zrobiła mi się z tego piosenka wieczoru.

Witt - 2013-07-13, 22:32

Dla mnie oba numery to ścisła czołówka :D .
Lodge - 2015-10-29, 10:21

odkopuję ten wątek, bo ostatnio widziaem, że Maczek zmienił na UT swoją dziesiątkę Sdrps, może by i tu przeklejił aktualistyczny standing też

u mnie ostatnio bardzo zyskao Stare Bojanowo (myślę, że jest to kwintesencjonalny nr Sdrps, ale nie z tych balladowych) , więc też zrobię update:

1-2. Towards/Overthere
(jeszcze nie jestem gotowy, żeby to zakwestionować, ale na pewno jest do ruszenia)

3. Lantern Waste/Autumn Way
4. Dusk
5. The First Day of Spring (zwłaszcza w wersji z mello i ptaszkami)
6. Stare Bojanowo (Nowe Bojastaro)
7. Deep Autumn
8. The Half of Way
9. Railman
10. The Other Side

11. Morn of Plenty
12. The House Afar
13. The Train Away
14. Drops
15. Window Birds
16. Beyond What Was
17. The Way Will Find You Love
18. North
19. Love Comes to Train
20. The Train Home

a w ogóle odkryłem tu, że jakieś strasznie dogłębne komentarze do listy otKa są :) to chyba trzeba kontynułować, bo nastepny w kolejce jest Long Summer Days :)

Witt - 2015-10-29, 10:40

A nie wiem czy książę zauważył na laście, że powstała moja autorska wstępna kompilacja The Soundrops? Prawie że nic się nie zgadza :mrgreen: .
Lodge - 2015-10-29, 11:01

książe to Otek, ja to baron :) :) :)

a widziałem oczywiście, że dużo Sdrps suchaeś ostatnio, fajnie że nic się nie zgadza, jak to mówią samotność, cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi hłe hłe

a tymczasem

otoKarbalcy napisał/a:

4. Long Summer Days


Widzę, że ten numer spotyka się z niemal uniwersalnym poparciem wszystkich zwolenników Sdrps i trochę się boję, że mogę to zepsuć pisząc o inspiracjach doń, bo są dość nawet jak na mnie dziwaczne. Jakby co, to Winnetou ostrzegał, Nanap-neaw nie posłuchał...

Pierwszy był tu tekst, który powstał w roku 2011, pod koniec dość udanego lata. Napisałem go w autobusie 67, zawsze wracałem od Paoliny przedostatnim w rozkładzie, ale i tak zwykle był zupełnie pusty, zatem można sparafrazować wiestrza: jak pusty autobus w lecie mija dzień za dniem... Miałem wtedy policzmy 35 lat i postanowiłem (choć to za duże słowo, wiadomo że inspiracje przychodzą przez klatę a nie przez muzgó) zrobić numer o generalnie odchodzących letnich euforiach (a może jednak nie?) Pełnia lata zawsze wykazywała się u mnie tym, że wracało się po nocy do domu w krótkim rękawku, o!, najlepiej po jakiejś lunatycznej nasiadówie czy manerowaniu, ewentualnie z dworca. Tytuł narzucił się sam, Moody Blues nagrali numer dokładnie o tym samym tytule, tylko że u mnie miało tak naprawdę być trochę o long summer nights..., choć głównie chodzi wiadomo o to, że długi jest dzień, nie noc...

Tak się złożyło, że tamtego lata zostałem zaproszony na wesele Kai z Arki Noego i okazjonalnie z Luny. Mimo że Kmieta żartobliwie a może nie ostrzegał ją przede mną, udało nam się na chwilę zbudować bardzo fajną więź, z którą jej nadchodzący ślub zupełnie się nie gryzł (byłem nawet na jednej czy dwóch imprezach neo, hehe) Dlatego też na chwilę zostawiłem na boku znaną wszystkim nienawiść do wesel i nawet chętnie pojechałem do takiej wioski Niedźwiedź za Ostrowem Wlkp. (sam, Paolina była chyba w Anglii wtedy), bo ślub miał być w tamtejszym kościele, a after miał się odbyć przy tamtejszym mini-zoo. Jak dla mnie wszystko tam było trafione w dziesiątkę, część jadalna odbywała się w takim niby ranczo a ludzie tańczyli przed nim na dworze, nawet ja (choć niewiele, nie do końca pasowaaa mi muza). Oczywiście poznałem dużo fajnych ludzi, np. córkę Ślimaka (która coś tam źle zrozumiała i myślała, że oni mówią "Gerard" do jednego szympansa z tego mini-zoo, potem długo mnie przepraszała choć ja miałem nieustającą bekę), gitarzystę zespołu Kristen (który czasem gra z Trzaską) i wiolonczelistę z Luny. Gdy miałem na chwilę dość tłumów, mogłem niepostrzeżenie wykraść się do zdrowych wielkopolskich lasów, które sterczały wszędzie dookoła. Ale ten obrazek hot wedding night/ a thousand dancers (raczej setka niż tysiąc, tak naprawdę, ale słowo hundred nie ma jakoś mocy) wjechał do piosenki prosto z Niedźwiedzia. To była zdecydowanie taka noc, po której dugo chciało się dalej żyć.

Numer Long Summer Days słynie też pewnie z dwóch laseczek, które doń weszły na prawach gwiazd. Do dzisiaj nie wiem jak mogłem na pytanie Crazy'ego z UT "Vicky czy Kristina?" odpowiedzieć, że oczywiście Scarlet. Scena gdy ten cwaniaczek zdołuje zbałamucić Vicky pod egidą koncertu flamenco etc. jest dla mnie wręcz wstrząsająca, ale obie panie weszły do piosenki na grubo bardziej niewinnych zasadach, po prostu jako spersonifikowane nieważne zauroczenia, których przecież pełno po świecie chodzi i dobrze. Co ciekawe, widziałem w życiu tylko jeden film z Jessiką Albą i to cokolwiek nieudany, natomiast wszystko przez... Kazika. Gdy zaczął rzucać kurwami na forum Kultu, oczywiście od razu poleciałem tam szukać taniej sensacji, lecz największą uwagę przyciągnął we mnie, i słusznie, następujący podpis jednego z użytkowników:



oczywiście należy to zrozumieć jako:
(Jessica Alba zaprasza byś posłuchał płyty August)

(Winnetou ostrzegał...)

gdy w następnym roku nagrywałem numer Forever Clouds na August i mi wyraźnie nie szło, zrobiłem sobie przerwę, machinalnie chwyciłem bas i od razu ułożyło się wszystko w godzinę i pół, łącznie z nagraniem. Mimo że w utworze występują trzy różne partie basu, trochę za mało jest w nim właśnie basów, w sensie niskich częstotliwości, wciąż nie mogę się zabrać za mastering tego (i przy tym za nową wersję Forever Clouds, ostatnio słuchaliśmy u Witka tego albuma i ten numer wyraźnie odstawał razem z kumara bro, no nic, dobrze że na youtubie nie ma Clouds)

bardzo lubię Long Summer Days

Stój, Halina! - 2015-10-29, 21:17

Piękna historia; nie powinna się czasem znaleźć na czajldhudzie?!


Lodge napisał/a:
"Vicky czy Kristina?"


Rzecz jasna: María Elena!

Witt - 2015-10-29, 21:59

Lodge napisał/a:
gitarzystę zespołu Kristen


Hehe, pochwal się Pilotowi, on ich wielbi, my nie :mrgreen: . Bo nawet nie znamy.

Ale historia wspaniała. Cóż za lekkość formy :D .

Lodge - 2015-10-29, 23:02

otoKarbalcy napisał/a:

5. Acedia


Słowo acedia poznałem pod koniec studii w książce tagzwanego Michała Zioły trapisty. Wtedy jednak "zły duch południa" mógł mi się kojarzyć tylko z wszechogarniającym leniem przed sesją egzaminacyjną.

Do roku 2008 jedynym moim (uświadomionym) problemem życiowym była nieodwzajemniona miłość, czyli problem niewielki, choć cierpienia niemałe. Był wprawdzie epizod roku 2003, kiedy okazało się, że nie idzie mi w miłości prawdziwszej a - co gorsza - świat mi już nie funduje mistycznych zachwytów, ale z pierwszym problemem radziłem sobie tak, że pewnie po prostu trafiłem na niewłaściwą osobę, a drugi jakoś omijałem przez mnożenie różnorakich wycieczek i luminacji, w czym zresztą "niewłaściwa osoba" nieźle mi sekundowaa.

Pod koniec roku 2008 rozpoczoł się u mnie kolejny festiwal nieprzyjemnych zaskoczeń od strony słabej i grzesznej natury własnej. Życzyłbym sobie, żebym wziął się do jego opisywania tak zawzięcie jak do tamtych "czerni odrzucenia". Bo w tamto w liceum, wbrew radom dokładnie wszystkich dookoła, wszedłem tak głęboko (w sensie: w dzienniku i piosenkach), że po latach zrozumiałem wszelkie mechanizmy moich słabości i z Łaską Bożą problem się właściwie skończył, a przeszłość wybieliła. No ale wtedy było o tyle łatwiej, że - mimo że cierpiący - to ja byłem ten "dobry", a którakolwiek mnie nie chciała: ta "zła". Teraz coraz wyraźniej widziałem, że to we mnie jest słabość i to słabość ogromna, więc nie było miło się temu przypatrywać. Na szczęście pozostawała nadzieja, że w słabości moc się doskonali. Mimo wszystko mam do siebie żal jako do artysty, że nie potrafiłem w nowych piosenkach zmierzyć się z tym tak prawdziwie jak z tamtym w liceum. O ileż na przykład łatwiej było zwalić wszystko na jakąś acedię...

Ale może jestem wobec siebie zbyt surowy, bo na pewno w tych ciężkich chwilach ociężałości i gnuśności było coś z acedii, czyli ataku z zewnątrz. I trzeba przyznać, że ten numer spraw nie demonizuje. Przyznaje na przykład, że do ciężaru dokładają się tak codzienne sprawky jak łakomstwo i powiedzmy nieużyteczne zakupy. No i jednak wyraźnie stoi, że it's all my fault, choć to mi nieszczerze tu brzmi, tak jakby czekał, że ktoś powie: "nie twoja!"

To był chyba drugi numer, który pisałem na album Friends (po Flodi) i zdaje się, że zacząłem od linijki I feel like going out but I am watching "Friends", co akurat Siora robiła metodycznie pykając odcinek po odcinku (bo nie mogła znaleźć pracy, a też była jakoś dziwnie chora i przez parę miesięcy nie wychodziła z domu), ale ja się chętnie dołączałem. Bardzo jestem zadowolony z linijki my lines are getting shorter (jakoś też bardzo szczęśliwie mi się to zaśpiewao na głosy), wiadomo im starszy man, tym trudniej mu muza przypykooje... Z kolei linijka o drzewie za oknem jest cynicznie przesadzona, nie mogę powiedzieć, żeby mnie kiedykolwiek natura prześladowała, problem był tylko w tym że przestała mi dostarczać mistykaliów, ale to akurat powinienem był pamiętać z "Czterech miłości" Lewisa, że tak na pewno się stanie... No ale drzewo nie odda, więc można je kopnąć ze złości, c'nie?

W każdym razie numer napisał się łatwo, jak słusznie zauważył niejaki Kamik na UT, w pewnym sensie za łatwo, natomiast dużo przyjemności sprawiło mi jego nagranie. W ogóle, nagrywanie albumu "Friends" szło niemal jak z płatka, bardzo mi chyba Pan Bóg pomagał, bo po latach wszystko jakoś się trzyma kupy, mimo nie zawsze strojącej gitary akustycznej (z tej płyty tylko dwa numery nagrałem od nowa i podmieniłem - Laughters i Pastures Green). Pamiętam jak przyszedł Maczek i zamknąłem się w kuchni, ale jego obecność sprawiła, że zacząłem się niejako popisywać, stad te szalone slide'y na końcu, a już zupełnie nie wiem skąd przyszedł ten niesymetryczny motyw na samym końcu... Na pewno nagrywając ten numer miałem poczucie spełnienia artystycznego, a też i - przepraszam za słowo - frajdy, gdy szykowałem to uderzenie gitary elektrytrznej (nawet Budzy to docenił, powiedział mi z nutką podziwu, że ale takie fuzzy słyszałem na tej płycie waszej... Zresztą gdy mówiłem Tomowi, że nagrywam płytę i będzie się zaczynała od numeru Acedia i zapytałem czy wie o co chodzi, to ów z niejakim politowaniem powiedział, że jasne, Gero, album Luna mógłby równie dobrze nazywać się "Acedia"...)

Jeszcze dodam, że pozostali Soundropsi polubili numer bardziej niż ja i często dają to jako propozycję do setlisty. Nie wiem czy wyjdzie kiedyś lepiej niż w linku poniżej, to wykonanie trochę niezgodne z przesłaniem, bo gdzież w acedii taka energia, no ale pomijając kontekst wyszło chyba ciekawie (choć już w drugiej linijce pomylyłem teks):
https://www.youtube.com/watch?v=QBdUsMaakWI

Witt - 2015-10-29, 23:05

rok?
Magdalena Maria - 2015-10-31, 07:39

Witt napisał/a:
rok?


Jeszcze 2015

Witt - 2015-10-31, 08:19

Wysłałem swojego posta w momencie gdy ten Gera kończył się tak:

Lodge napisał/a:
Pod koniec roku 2008 rozpoczoł się u mnie kolejny


Sialalala, sialalala! :D

Ale dobrze, żeś mi napisała który, bo zapomniałem śledzić rozwój Gerowego wpisu i nie przeczytałbym.

Gero, czy będzie więcej? Czy można podsuwać Ci tytuły?

Lodge - 2015-10-31, 09:18

będzie :) można :)
Żur ptak - 2015-10-31, 10:02

Hehehehehehe, myślałem, że Witek po prostu pyta o datę tego wykonania "Acedii"...

Lodge napisał/a:
numer napisał się łatwo, jak słusznie zauważył niejaki Kamik na UT
Jak śmiał?! Dla mnie po FRIENDS, dobrze to czy źle, The Soundrops już nie są tym samym, co wcześniej.
Lodge - 2015-10-31, 10:17

też widzę tę zmianę i czasem nad tym ubolewam

tymczasem pozosta-yeah-my przy Fręc

otoKarbalcy napisał/a:

6. Pastures Green


Do dziś jest to pewnie mój ulubiony tekst soundropski, muzykę też bardzo lubię, choć poza motywem A -C/A -H/A (czyli tym który wchodzi po I shall not want) i paralelnym do niego, choć przetworzonym, motywem końcowym za dużo nowego nie wnosi. No ale jesteśmy na wysokości trzechsetnego numeru i już trzeba się powoli pogadzać z zamkniętościami muzy i co więcej własnych wizji. Ten numer przynajmniej dobrze domyka pewne sprawy i wygląda na dość ponadczasowy w wymowie, więc orajt.

Powstawał zresztą bardzo długo. Jeszcze w poprzednim tysiądzleciu (hehe) wiedziałem, że chcę napisać numer pt. zielone pastwiska, który zresztą bierze się oczywiście z Psalmu 23, a nie z określenia pastoral rock. To zresztą bardzo ciekawe, określenie "rock z pastwisk", które zaproponował niejaki KTWSG na UT, nie do końca odpowiada temu czym jest pastoral rock (no i wiadomo, że tytuł wątku wziął się bardziej z kasety Song from the Pastures), ale bardzo mi odpowiada, choć polskie słowo "pastwisko" ma w sobie element przaśności, która w muzyce Soundrops na pewno jest, ale ja bym nie chciał ;) Z kolei pastoral jest w moim pojęciu dość sterylny: człowiek z miasta niezobowiązująco wyjeżdża do lasu i na łąki żeby naładować baterie duszy, na pewno nie mając zamiaru zostać na noc na sianie czy mkolwiek takim. Taka jest muzyka Pink Floyd z lat 1968-72, zwłaszcza A Pillow of Winds, który skierował mnie dawno temu na ustalone z góry pozycje songwriterskie.

Gdy przychodził pomysł na Pastures Green, filozofia gatunku pastoral nie była mi jeszcze znana, choć samo sformułowanie tak. Oczywiście wyszedłem od linijki pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach i zobaczymy co dalej. Jako człowiek bardziej uszu niż oczu nie posiadam w zanadrzu wielu wizji czy nawet obrazów w głowie, ale tu było mi wiadomo, że akurat ta linijka rozgrywa się na zboczu góry prowadzącej od Sanatorium Kolejowego w stronę schroniska Muflon.

O moich fascynacjach Dusznikami pisałem już wiele, tu i tam, ale jej początki nie są wcale takie świetlane jak mogłoby się wydawać. Jeździliśmy tam co roku latem przez całą podstawówkę, najpierw w czwórkę potem bez taty i tak naprawdę wtedy wcale nie było i tam tak dobrze. Nie było na czym słuchać muzyki, moje kuzynki mnie nie lubiły, a między mamą i jej bratem i jego żoną działy się jakieś mętne niesnaski. Z tych wszystkich wyjazdów zostało mi kilka sytuacji już wtedy zauważonych (na prawach strzału Nieba w mordę :) ), oczywiście przejazdy pociągami, ulga związana z brakiem szkoły... i dopiero w dalszej kolejności nieznośna ilość obrazów i odczuć, które wtedy nie mogły zostać dostrzeżone przez różne naciski i które w późniejszych latach (gdzieś tak od 2000, kiedy kupiłem sobie po raz pierwszy mapę tych okolic) zaczęły do mnie powracać, prześladować mnie i domagać się powtórnego... przeżycia? W ogóle chyba podobny mechanizm dotyczy większości moich słynnych "przeżyć mistycznych"... Te które zadziałały WTEDY, zadziałały na prawach odskoczni od różnych psychologicznych (właśnie, nie duchowych) obciążeń, a te które zadziałały POTEM, były właśnie spóźnionymi zachwytami nie przeżytymi wtedy więc - na mocy spóźnionego prezentu - pukającymi do drzwi klaty potakwczasie. Niepotrzebnie tylko dałem się nabrać i jeździłem tam przez długie lata ich szukać, bo myślałem że to wciąż tam jest. (A może jednak jest?)

Jak wspomniałem, podczas tych podstawówkowych wyjazdów zdarzyło się jednak kilka takich momentów, które już wtedy jakoś zauważyłem i dostrzegłem ich wagę. Jednym z nich była popołudniowa posiadówka na wspomnianym zboczu góry Muflon (zdaje się, że nazywa się ona Ptak, tak naprawdę, zatem śpiewamy jeest w górach ptak...) Jakoś wtedy matka czy może nawet Ojo uczyli mnie jak się nazywają różne rodzaje chmur i jaką oznaczają pogodę, co sprawiło, że z energią typową dla wzorowego ucznia zacząłem częściej spoglądać w niebo niczym Benek i pokazywać: cirrusy... kulonimbusy... Było to jakoś na wysokości piątej klasy czy coś i jedno popołudnie z barankami na niebie jakoś totalnie mi zapadło na głowę... To zbocze wtedy wyglądało zupełnie inaczej niż teraz, kiedy jest zarośnięte i bure, wtedy pasły się tam i krowy i kuracjusze, trawa była soczysta i słodka, a człowiek mały wzrostem i wszystko wydawało się świeże i nieogarnione. Wszystkie drogi na łące prowadziły w ważne strony i było tak daleko do września i szkoły, że kraina rozlewała się pogodnie i świetlanie na wszystkie zakamarki duszy lub tylko muzgó :) O tym jest właśnie linijka He lets me count the lambs in the sky.

Pierwszą zwrotkę napisałem jeszcze wtedy gdy dopiero obczajałem te mapy:) Był rok 2003 i po dwuletniej przerwie zawitałem znowu do Ziemi Kłodzkiej, w towarzystwie Morelki, Kropli, Basi i Drtky. Było to wprawdzie w czasie ferii zimowych i to w marginalnie położonym Radkowie, ale miałem jeszcze wtedy w głowie tyle iluzji związanych z tą krainą, że skrawek góry pozwalał mi na różnorakie odloty. Wstęp do piosenki napisał się więc szybciutko i myślałem, że tak już zostanie do końca, jako pewna medytacja nad rzeczonym Psalmem.

Z niejasnych powodów musiało przepłynąć sześć lat żebym do tego powrócił, pewnie dlatego, że jakoś nigdy niestety nie mogłem - z własnej zresztą winy - pojąć, na dłużej niż na kilka rozświetlonych chwil, że istotnie niczego mi nie braknie, mimo że z perspektywy lat na pewno tak było.

Dalszą część utworu odkluczył dopiero wers-łącznik I shall not want. W ogóle na początku nie zdawałem sobie sprawy, że to to właśnie jest odpowiednikiem niczego mi nie brakniego, no bo tłumaczy się to jagby "nie będę pragnąć". Nie wiem które tłumaczenie jest bliższe oryginałowi, w sumie ciekawe, ale ta angielska wersja skłoniła mnie do ciągu odpowiedzi na pytania czego fajnie byłoby jak bym nie pragnął. Jest to mój ulubiony fragment utworu, tym bardziej, że w nagraniu z każdym kolejnym dwuwersem dokłada się nowa harmonia wokalna. Łopatologiczne ale jakie skuteczne!

Na szczęście przez te sześć lat zdążyłem poznać Whittka i odwiedzić Ledżendery Krasne. Linijka za tymi wzgórzami jest Królestwo Niebieskie naszła mnie wprawdzie jeszcze przed czasami forumowymi, szkoda że nie pamiętam w którym miejscu Ziemi Kłodzkiej, ale w Krasnem okazało się niezbicie, że na tych wzgórzach stoi antena, która dzisiaj wisi na obrazie na ścianie na Podadszu, dzięki uprzejmości pani Heleny Zimowskiej. Ten fragment piosenki wieńczy linijka all I need is friendship and love, w takiej kolejności gdyż A. pasowało do konceptu albumu Friends B. miałem już wtedy wrażenie, że przyjaźnie "udają mi" się w życiu bardziej niż miłości...

Wszystko co jest w tekście od I shall not want napisało się na szlaku niebieskim z Karłowa do Dusznik, który niespodzianie stał się niejakim klasykiem, bo w różnych składach szedłem nim dużo razy - ponieważ przechodzi się tam przez Skały Puchacza, wersja 2.0 piosenki miała na niektórych stronach hostingowych podtytuł Eagle Owl Rocks.

Samo nagranie było czystą przyjemnością i poszło jak z płatka, zwłaszcza dumny byłem z pomysłu zdublowania tamburynu. Potem jednak coś mi nie brzmiało, a nie... potrzebowałem wave'a żeby na youtube'a dać (w tamtym czasie miksowałem nowo nagrane utwory tylko do mp3, żeby nie obciążać pamięci kompa, zmieniłem ten głupi zwyczaj dopiero w 2011)., więc nagrałem wspomnianą drugą wersję, nieco ciemniejszą i z osobnym wstępem na gitarze akustycznej. Druga wersja brzmi o niebo lepiej, choć w pierwszej lepiej udał się trudny do zaśpiewania wers I shall not want...

No i jeszcze jedno na koniec - ostatnia linijka: no longer past... Naprawdę szczerze to pisałem, na pytanie jednak jak wychodzi mi przykładanie ręki do pługa odpowiem: hm :)

"Niech pan tu mi nie hmyka" - powiedział dyrektor Marczak.

Lodge - 2015-10-31, 23:37

otoKarbalcy napisał/a:

7. The Way Will Find You Love


Końcówka liceum nie należała do szczególnie udanych wewnątrz zespołu The Round Triangle, a już zwłaszcza dla Adama. Nie dość, że zakręciłem się wokół dziewczyny ma którą miał oko i ku swemu zaskoczeniu dowiedział się pewnego dnia, że rozszerzamy skład zespołu o Wiolonczelę i Trąbkę :oops: , to jeszcze Paf oświadczył, że do wyjaśnienia sprawy nie będzie więcej grał coverów zespołów wątpliwych pod względem duchowym, w tym The Beatles. Oznaczało to, że z naszego repertuaru z dnia na dzień znikły numery This Boy i Yes It Is, które z wielkim zapałem śpiewaliśmy na trzy głosy i jak widać do dzisiaj nam to dość nieźle wychodzi. Na początku trzymałem stronę Ada, ale po pół roku przeszedłem z krwawą gorliwością do obozu Pawa ;)

Ceniony przez Was utwór The Way Will Find You Love narodził się jako próba wynagrodzenia Adowi wycofania tych trzygłosowych cacek. Muzykę pisałem pod koniec 1996 i był to jedyny raz w historii mojego songwritingu gdzie organicznie myślałem trójgłosową harmonią, normalnie wymyślam akordy i melodię i dopiero potem co ja paczę czy gdzieś by nie warto trójgłosa dać. Pamiętam, że w oryginalnej wersji refren kończył się w sumie zupełnie jak Neverending Story (w sensie, w momencie: happy to praise the Li-aaa-ive, na tym "live" był opad melodyczny jak to aaa-aaa-aaa w Story). Dobrze, że jednak miałem wtedy fobię wszelakich plagiatów, więc szybko zauważyłem Kradzież i zmieniłem na chyba ciekawsze coś, co mi się przez przypadek wyłoniło na roboczej kasecie z eksperymentami wokalnymi do kolejnych części słynnego utworu Le Su'char. :)

Cała piosenka (w sensie: muzyka) napisała się bardzo szybko, ale i tak od razu miałem poczucie, że to "dobre jest" i rzeczywiście Adam mocno docenił ją. Trudniej pisało mi się tekst, w czym nie pomagał fakt, że pierwsze parę miesięcy roku 1997 przyniosło mi pierwszą w życiu blokadę twórczą, która spowodowana była nasileniem moich problemów "religijnych" ;) Jakoś tam napisałem pierwszą wersję tekstu, której przesłanie sprowadzało się do tego, że nie mam w sobie żadnej miłości i proszę Najwyższego, żeby mi ją dał. Nawet dzwoniłem do Pawa czy to zgodne z naszą religią hehe i on powiedział, że no chyba o to właśnie chodzi, ale potem sam stwierdziłem, że to jednak przesadzona interpretacja, bo jako dobrze stworzony człowiek jakąś tam w sobie miłość muszę mieć. Dzisiaj myślę, że miałem wtedy bardzo dobrą intuicję i szkoda, że tamten tekst sienie zachował (piszę te słowa bardzo pogodnie, zawsze jest przecież nadzieja).

Nowy tekst przynajmniej był niezły pod względem stylistycznym. Na szczęście mijał rok od czasu, kiedy nie tylko nowe moje teksty zaczęły być stricte religijne, ale też zacząłem przerabiać dawne, żeby się zgadzały z moim wtedy katolickim zacietrzewieniem (najbardziej jaskrawy przykład: piosenkę Ad/Ger pt. Don't Believe In Love przerobiłem na I Believe In Love, ze słusznych przesłanek, ale strasznie to nie pasowało do zbolałej melodii [potem była jeszcze wersja Don't Believe In Her :) ]) Na szczęście jakoś połapałem się, że gęste smarowanie kanapek piosenkowych słowem "Bóg" nie bardzo rozwiązuje obecne w moich numerach od zawsze dylematy i zaczęło do mnie docierać, że kilka numerów z roku 1996 brzmi cokolwiek groteskowo (Ad tu się bardzo przysłużył, po wysłuchaniu numeru The Smile From the Cross, chyba słusznie zakpił: "no, z takimi piosenkami mógłbyś się wybić w jakimś duszpasterstwie!" - chodziło mu głównie o to, że są nieautentyczne... chyba miał rację, bo moje "nawrócenie" było przecież przeraźliwie na smutno)

Postarałem się zatem o coś głębszego niż swoista wersja sacro-polo. Nie wyszły z tego żadne teologiczne głębiny, ale chyba dość gibka song of praise. W refrenie, zamiast "Jesus", rozścieliłem słowa "Way", "Truth" i "Life" i wskazało to piosence jakiś kierunek. Jeszcze lepiej poszło w zwrotkach, gdzie - chyba nie do końca świadomie - rozścieliły się "faith", "hope" i "love". Linijka Southwards and seldom look North odnosiła się do przerabianej w liceum antynomii między bezpiecznymi słońcami post-antyku i dzikim i nieokiełznanym Romantyzmem. Opowiadając się przeciw Północy (choć o dziwo tylko "procentowo", patrz seldom) próbowałem pewnie okiełznać swoją nieuporządkowaną naturę, czy lepiej: naturalne nieuporządkowania ;) Najlepsza była linijka hope/and Son-how you'll conquer the slope, miałem wątpliwości czy można tak Jezusa (Son) ukryć bądź co bądź w sucharze, ale przy całej swojej śmiałości było to rozwiązanie tak dyskretne, że zostawiłem. Szkoda, że następna linijka jak z telenoweli... Innym słabszym elementem tekstu jest to, że sam w sumie nie wiem co tam ma być w refrenie: you'll find... no właśnie, co... the love? a love? her love?

Zdaje się, że robiąc ze słowa "faith" czasownik, którym nie jest, nie całkiem zdawałem sobie sprawę z nowatorstwa takiego ruchu. Prawdziwy wstyd dla studenta drugiego roku anglistyki przyniosło "you was" z ostatniej linijki drugiej zwrotki, które niezauważenie przetrwało w oficjalnej wersji przez jakiś rok i tak też śpiewaliśmy to w premierowym wykonaniu jako The Round Triangle. Cóż, "was" rymowao się z "roads" hehehe.

To pierwsze wykonanie nastąpiło podczas bardzo udanego występu Triangelsów na auli przy okazji wernisażu plastycznego w Marii Magdalenie. Było to w maju 1997, a więc zupełnie tuż po napisaniu tekstu, co znaczyło, że musieliśmy ten numer mega szybko opracować. Śpiewaliśmy go do jednego mikrofonu i Adam wyjątkowo trzymał teczkę z tekstem. To był bardzo dobry koncert oparty - przez moje paranoje na tle copyrightów - wyłącznie na autorskim repertuarze i bardzo dużo utworów zostało wtedy bardzo dobrze przyjętych przez około 70 osób na widowni, z których większość nas zupełnie zresztą nie znała. Swój koncertowy debiut miały wtedy też takie numery jak Laid Up w Jealousy, The Pression, instrumental Adama pt. Warsaw i nawet Utwór czyli (a jednak!) North, ale czułem że The Way Will Find You Love był chyba najlepiej odebrany, mimo tego że trochę zaplątałem się w zapowiedzi, kiedy w pokrętny sposób próbowałem wytłumaczyć jasną rzecz, że tytuł jest odwróceniem znanego angielskiego powiedzenia love will find a way.

Soundropsowych wersji "studyjnych" było chyba z sześć, ale zawsze mi coś nie grało. Na składance Travellling Eternity Road była dość dobra, ale wszystkie głosy ja śpiewałem, więc znowu nie to, z kolei w wersjach z Morelką i Pawem nie mogłem osiągnąć czy to odpowiedniej proporcji między głosami, czy to odpowiedniego tempa, czy to tematów zabrakło. Ostatecznie razem nagraliśmy dość dobrą wersję chyba dwa lata temu, którą potem jeszcze dopaliłem. Trochę źle brzmi technicznie, nawet jak na nasze standardy, ale jest w niej mniej więcej taki klimat jaki chciałem osiągnąć:
https://www.youtube.com/watch?v=l2lW4vLEuRw

P.S. a sprawa z Beatlesami pewnie nigdy nie będzie dla mnie jednoznatrzna:


Lodge - 2015-11-01, 20:23

otoKarbalcy napisał/a:

8. Therrabeautic


To jeden z naprawdę niewielu numerów napisanych przeze mnie w roku 1999. To był jednak chwalebny dołek twórczy, bo wiązał się z co najmniej trzema zmianami na lepsze, które się wtedy u mnie dokonały i z których niniejszy numer również wynikał.

Po pierwsze, wyszedłem wtedy z najsurowszej fazy mojej "religijności", która wcześniej przyprawiała mnie niemal o obłęd a mal o niejakie uszczerbki na zdrowiu. Trafiłem wtedy do pewnego duszpasterstwa, bardzo dziwnego, ale an tamten moment dla mnie dość zbawiennego. Ksiąc którego nazwisko tu miłosiernie pominę, mimo że sam nie był najbardziej stabilną emocjonalnie osobą na świecie - a może właśnie dlatego - bardzo pilnował, żeby jego podopieczni byli normalni pod względem duchowym. Później wprawdzie coś mu odwaliło i też najpierw postawił idiotyczne wymagania co do powiedzmy gorliwości a potem było jeszcze gorzej, ale w roku 1999 na szczęście na szczęście przestałem się nawracać według własnych straszliwych widzimisiów, ale mocno zluzowałem. Miało też na to swój wpływ to, że poznałem wtedy muzykę Armii i duchowość "radykalnych", która była absolutnie daleko od mojego faryzeizmu. Oczywiście do dziś mam nadwrażliwe sumienie, ale da się z tym żyć i jest coraz lepiej, a wtedy proces zdrowienia został zapoczątkowany i w mojej duszy po wielu miesiącach skwaru na własne życzenie wreszcie powiał duch wolności. Uff, uff, uff - powiedzieli Osedżowie.

Po drugie, miałem już za sobą wtajemniczenie w błogości samotnych eksploracji górskich i łąkowych. Bo to wcale nie było tak, że od zawsze byłem samotnikiem, który uwielbiał samotne romantyczne przechadzki. Pierwszy raz poszedłem sam w góry dopiero po liceum, i to w Szwarcwaldzie, a do tego czasu nigdy nawet nie jechałem sam na wakacje. Po części wynikało to z jakichś moich niedorozwojów socjalnych, ale też po prostu byłem normalnym chłopakiem, który nie lubi być sam, ba - gardzi i boi się samotności i generalnie jej nienawidzi. Samotne wyprawy bliżej i dalej polubiłem dopiero na pierwszym roku studiów, głównie dzięki książkom deMello, w roku 1997 niemrawo poszedłem na moją pierwszą wycieczkę po Górach Stołowych i tak się zaczęło poważne życie na zielono. A jeśli chodzi o samotność, to w wyniku różnych okoliczności musiałem jechać sam nocnym pociągiem do Nowego Targu z "Triodante" w głowie i wtedy stała się ona z wroga przyjacielem.

Po wreszcie trzecie, tak się złożyło, że po raz pierwszy od siódmej klasy podstawówki nie byłem w nikim zakochany. Bardzo się starałem, ale nikt mi nie podpadał pod tajemne harmoniki kręgi, a jak już tagzwana Natalia Morska się trafiła, to życzliwi z hukiem wywalili mi ją z głowy ;) I bardzo dobrze, nie dość że dusza to i psycha i serce mogły w pełni odetchnąć. Bardzo dobrze wspominam tamten trzaz, a wydana w roku 2001 kaseta nazywała się "Interm" dlatego, że był to błogosławiony okres przejściowy między jednym nie do końca zdrowym zakochaniem a drugim, na które musiałem z grubsza czekać do roku 2002, pomijając jakieś tam błahe historie, o których więcej przy numerze Will.

W stanie takiego właśnie uspokojenia pisałem numer Prayer, tak się wtedy nazywał. Jestem z powrotem i jestem na nowo, rozglądając się tu za Tobą... Co tu więcej tłumaczyć. Nie do końca dźwigłem wtedy ten temat i ostatnio musiałem kilka wersów podrasować, ale numer był dla mnie ważny, tym bardziej że i melodia była taka jakaś pojemna i w miły sposób niedomknięta. Tak naprawdę numer Prayer powstał bardzo niedaleko Towards i przez jakiś czas były dla mnie równie dobre i wyznaczały jakieś nowe w ogóle poziomy mojego songwritingu, właśnie przez swoją niedomkniętość. Nie jestem do końca pewien, ale Prayer graliśmy nawet chyba na pierwszym koncercie Soundrops pod koniec 1999, pamiętam że zrobiliśmy wtedy z Pawłem bardzo fajny aranż partii gitar, graliśmy te pojemne akordy równocześnie w różnych przewrotach, co super podwajało przestrzenie, ale żaden z nas niestety nie pamięta to.

Na kasecie "Interim" numer wciąż nazywał się Prayer, ale wtedy już mi nie wyszedł i przestał mi się jawić jako "tak samo dobry jak Towards". Gdy przyszło go nagrywać na kompie, to już istne przeprawy z nim były, najpierw wyleciał z internetowego "Interimu", tak fatalnie wyszedł, a potem wszedł niby na "From Time to Time", ale z trzech pierwotnych wersji podobał mi się tylko ostatni akord w którejś z nich, bo taki basowy dźwięk w poprzek harmonii przesunął mi gdzieś jakiś horyzont. Ale generalnie wszystko było ociężałe i toporne, nie mogłem złapać dogodnego tempa, głos nie dawał rady tych wysokich linijek dostać i w ogóle nie słychać tych wewnętrznych przestrzeni w ogóle. W Tym roku zrobiłem jakąś nową wersję, ale znowu jest tylko "w miarę" niestety... Jestem zadowolony tylko z dygresji I'm so small... itd., no potem też ujdzie, ale pierwsze dwie zwrotki znowu są jakieś tragiczne, a to i tak najlepsza z tych wszystkich wersji, o proszę:
https://www.youtube.com/watch?v=EQ6yw7IMYkI

(EDIT: okazuje się, że ta wersja powyżej to jest jakiś wcześniejszy mix, na bandcampie kanty w pierwszy dwóch zwrotkach wydają się nieco przygładzone, dobre i to):
https://thesoundrops.bandcamp.com/track/therrabeautic

Aha, tytuł... Ponieważ nie mógł być taki łopatologiczny, o: Prayer, to już zupełnie namąciłem :roll: Słowo "therrabeautic" jest pomieszaniem znaczeń słów następujących: "therapeutic", "beauty" oraz "Terra" :mrgreen:

nie wszystko może się oodać, najwidoczniej :(


Na youtubie jest jeszcze dość fajna wersja koncertowa, Paw śpiewa pierwszą zwrotkę, a ja drugą, przynajmniej trochę buja przynajmniej:
https://www.youtube.com/watch?v=9VJ5mjvDzqY

otoKarbalcy - 2015-11-02, 11:31

Lodge napisał/a:
Na youtubie jest jeszcze dość fajna wersja koncertowa, Paw śpiewa pierwszą zwrotkę, a ja drugą, przynajmniej trochę buja przynajmniej:
https://www.youtube.com/watch?v=9VJ5mjvDzqY


Łomatko, jak ja tam fałszuję, brrr :evil:


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group