Strona korzysta z plików cookie zgodnie z info.

REMEMBER - jest opcja zmiany ustawien przegladarki :D

The Valley of Oblivion Strona Główna The Valley of Oblivion
The Soundrops official forum

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
MY POST IS MY CASTLE!
Autor Wiadomość
Witt
arcy


Dołączył: 20 Sty 2011
Posty: 1801
Skąd: śąę
Wysłany: 2015-10-31, 08:19   

Wysłałem swojego posta w momencie gdy ten Gera kończył się tak:

Lodge napisał/a:
Pod koniec roku 2008 rozpoczoł się u mnie kolejny


Sialalala, sialalala! :D

Ale dobrze, żeś mi napisała który, bo zapomniałem śledzić rozwój Gerowego wpisu i nie przeczytałbym.

Gero, czy będzie więcej? Czy można podsuwać Ci tytuły?
_________________
Słowianie na mchu jadali
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2015-10-31, 09:18   

będzie :) można :)
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Żur ptak
kornik polny koronny


Dołączył: 29 Sty 2011
Posty: 1175
Skąd: z koronnych pól
Wysłany: 2015-10-31, 10:02   

Hehehehehehe, myślałem, że Witek po prostu pyta o datę tego wykonania "Acedii"...

Lodge napisał/a:
numer napisał się łatwo, jak słusznie zauważył niejaki Kamik na UT
Jak śmiał?! Dla mnie po FRIENDS, dobrze to czy źle, The Soundrops już nie są tym samym, co wcześniej.
_________________
jestem supłem tu
[ale] to nie jest happening
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2015-10-31, 10:17   

też widzę tę zmianę i czasem nad tym ubolewam

tymczasem pozosta-yeah-my przy Fręc

otoKarbalcy napisał/a:

6. Pastures Green


Do dziś jest to pewnie mój ulubiony tekst soundropski, muzykę też bardzo lubię, choć poza motywem A -C/A -H/A (czyli tym który wchodzi po I shall not want) i paralelnym do niego, choć przetworzonym, motywem końcowym za dużo nowego nie wnosi. No ale jesteśmy na wysokości trzechsetnego numeru i już trzeba się powoli pogadzać z zamkniętościami muzy i co więcej własnych wizji. Ten numer przynajmniej dobrze domyka pewne sprawy i wygląda na dość ponadczasowy w wymowie, więc orajt.

Powstawał zresztą bardzo długo. Jeszcze w poprzednim tysiądzleciu (hehe) wiedziałem, że chcę napisać numer pt. zielone pastwiska, który zresztą bierze się oczywiście z Psalmu 23, a nie z określenia pastoral rock. To zresztą bardzo ciekawe, określenie "rock z pastwisk", które zaproponował niejaki KTWSG na UT, nie do końca odpowiada temu czym jest pastoral rock (no i wiadomo, że tytuł wątku wziął się bardziej z kasety Song from the Pastures), ale bardzo mi odpowiada, choć polskie słowo "pastwisko" ma w sobie element przaśności, która w muzyce Soundrops na pewno jest, ale ja bym nie chciał ;) Z kolei pastoral jest w moim pojęciu dość sterylny: człowiek z miasta niezobowiązująco wyjeżdża do lasu i na łąki żeby naładować baterie duszy, na pewno nie mając zamiaru zostać na noc na sianie czy mkolwiek takim. Taka jest muzyka Pink Floyd z lat 1968-72, zwłaszcza A Pillow of Winds, który skierował mnie dawno temu na ustalone z góry pozycje songwriterskie.

Gdy przychodził pomysł na Pastures Green, filozofia gatunku pastoral nie była mi jeszcze znana, choć samo sformułowanie tak. Oczywiście wyszedłem od linijki pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach i zobaczymy co dalej. Jako człowiek bardziej uszu niż oczu nie posiadam w zanadrzu wielu wizji czy nawet obrazów w głowie, ale tu było mi wiadomo, że akurat ta linijka rozgrywa się na zboczu góry prowadzącej od Sanatorium Kolejowego w stronę schroniska Muflon.

O moich fascynacjach Dusznikami pisałem już wiele, tu i tam, ale jej początki nie są wcale takie świetlane jak mogłoby się wydawać. Jeździliśmy tam co roku latem przez całą podstawówkę, najpierw w czwórkę potem bez taty i tak naprawdę wtedy wcale nie było i tam tak dobrze. Nie było na czym słuchać muzyki, moje kuzynki mnie nie lubiły, a między mamą i jej bratem i jego żoną działy się jakieś mętne niesnaski. Z tych wszystkich wyjazdów zostało mi kilka sytuacji już wtedy zauważonych (na prawach strzału Nieba w mordę :) ), oczywiście przejazdy pociągami, ulga związana z brakiem szkoły... i dopiero w dalszej kolejności nieznośna ilość obrazów i odczuć, które wtedy nie mogły zostać dostrzeżone przez różne naciski i które w późniejszych latach (gdzieś tak od 2000, kiedy kupiłem sobie po raz pierwszy mapę tych okolic) zaczęły do mnie powracać, prześladować mnie i domagać się powtórnego... przeżycia? W ogóle chyba podobny mechanizm dotyczy większości moich słynnych "przeżyć mistycznych"... Te które zadziałały WTEDY, zadziałały na prawach odskoczni od różnych psychologicznych (właśnie, nie duchowych) obciążeń, a te które zadziałały POTEM, były właśnie spóźnionymi zachwytami nie przeżytymi wtedy więc - na mocy spóźnionego prezentu - pukającymi do drzwi klaty potakwczasie. Niepotrzebnie tylko dałem się nabrać i jeździłem tam przez długie lata ich szukać, bo myślałem że to wciąż tam jest. (A może jednak jest?)

Jak wspomniałem, podczas tych podstawówkowych wyjazdów zdarzyło się jednak kilka takich momentów, które już wtedy jakoś zauważyłem i dostrzegłem ich wagę. Jednym z nich była popołudniowa posiadówka na wspomnianym zboczu góry Muflon (zdaje się, że nazywa się ona Ptak, tak naprawdę, zatem śpiewamy jeest w górach ptak...) Jakoś wtedy matka czy może nawet Ojo uczyli mnie jak się nazywają różne rodzaje chmur i jaką oznaczają pogodę, co sprawiło, że z energią typową dla wzorowego ucznia zacząłem częściej spoglądać w niebo niczym Benek i pokazywać: cirrusy... kulonimbusy... Było to jakoś na wysokości piątej klasy czy coś i jedno popołudnie z barankami na niebie jakoś totalnie mi zapadło na głowę... To zbocze wtedy wyglądało zupełnie inaczej niż teraz, kiedy jest zarośnięte i bure, wtedy pasły się tam i krowy i kuracjusze, trawa była soczysta i słodka, a człowiek mały wzrostem i wszystko wydawało się świeże i nieogarnione. Wszystkie drogi na łące prowadziły w ważne strony i było tak daleko do września i szkoły, że kraina rozlewała się pogodnie i świetlanie na wszystkie zakamarki duszy lub tylko muzgó :) O tym jest właśnie linijka He lets me count the lambs in the sky.

Pierwszą zwrotkę napisałem jeszcze wtedy gdy dopiero obczajałem te mapy:) Był rok 2003 i po dwuletniej przerwie zawitałem znowu do Ziemi Kłodzkiej, w towarzystwie Morelki, Kropli, Basi i Drtky. Było to wprawdzie w czasie ferii zimowych i to w marginalnie położonym Radkowie, ale miałem jeszcze wtedy w głowie tyle iluzji związanych z tą krainą, że skrawek góry pozwalał mi na różnorakie odloty. Wstęp do piosenki napisał się więc szybciutko i myślałem, że tak już zostanie do końca, jako pewna medytacja nad rzeczonym Psalmem.

Z niejasnych powodów musiało przepłynąć sześć lat żebym do tego powrócił, pewnie dlatego, że jakoś nigdy niestety nie mogłem - z własnej zresztą winy - pojąć, na dłużej niż na kilka rozświetlonych chwil, że istotnie niczego mi nie braknie, mimo że z perspektywy lat na pewno tak było.

Dalszą część utworu odkluczył dopiero wers-łącznik I shall not want. W ogóle na początku nie zdawałem sobie sprawy, że to to właśnie jest odpowiednikiem niczego mi nie brakniego, no bo tłumaczy się to jagby "nie będę pragnąć". Nie wiem które tłumaczenie jest bliższe oryginałowi, w sumie ciekawe, ale ta angielska wersja skłoniła mnie do ciągu odpowiedzi na pytania czego fajnie byłoby jak bym nie pragnął. Jest to mój ulubiony fragment utworu, tym bardziej, że w nagraniu z każdym kolejnym dwuwersem dokłada się nowa harmonia wokalna. Łopatologiczne ale jakie skuteczne!

Na szczęście przez te sześć lat zdążyłem poznać Whittka i odwiedzić Ledżendery Krasne. Linijka za tymi wzgórzami jest Królestwo Niebieskie naszła mnie wprawdzie jeszcze przed czasami forumowymi, szkoda że nie pamiętam w którym miejscu Ziemi Kłodzkiej, ale w Krasnem okazało się niezbicie, że na tych wzgórzach stoi antena, która dzisiaj wisi na obrazie na ścianie na Podadszu, dzięki uprzejmości pani Heleny Zimowskiej. Ten fragment piosenki wieńczy linijka all I need is friendship and love, w takiej kolejności gdyż A. pasowało do konceptu albumu Friends B. miałem już wtedy wrażenie, że przyjaźnie "udają mi" się w życiu bardziej niż miłości...

Wszystko co jest w tekście od I shall not want napisało się na szlaku niebieskim z Karłowa do Dusznik, który niespodzianie stał się niejakim klasykiem, bo w różnych składach szedłem nim dużo razy - ponieważ przechodzi się tam przez Skały Puchacza, wersja 2.0 piosenki miała na niektórych stronach hostingowych podtytuł Eagle Owl Rocks.

Samo nagranie było czystą przyjemnością i poszło jak z płatka, zwłaszcza dumny byłem z pomysłu zdublowania tamburynu. Potem jednak coś mi nie brzmiało, a nie... potrzebowałem wave'a żeby na youtube'a dać (w tamtym czasie miksowałem nowo nagrane utwory tylko do mp3, żeby nie obciążać pamięci kompa, zmieniłem ten głupi zwyczaj dopiero w 2011)., więc nagrałem wspomnianą drugą wersję, nieco ciemniejszą i z osobnym wstępem na gitarze akustycznej. Druga wersja brzmi o niebo lepiej, choć w pierwszej lepiej udał się trudny do zaśpiewania wers I shall not want...

No i jeszcze jedno na koniec - ostatnia linijka: no longer past... Naprawdę szczerze to pisałem, na pytanie jednak jak wychodzi mi przykładanie ręki do pługa odpowiem: hm :)

"Niech pan tu mi nie hmyka" - powiedział dyrektor Marczak.
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2015-10-31, 23:37   

otoKarbalcy napisał/a:

7. The Way Will Find You Love


Końcówka liceum nie należała do szczególnie udanych wewnątrz zespołu The Round Triangle, a już zwłaszcza dla Adama. Nie dość, że zakręciłem się wokół dziewczyny ma którą miał oko i ku swemu zaskoczeniu dowiedział się pewnego dnia, że rozszerzamy skład zespołu o Wiolonczelę i Trąbkę :oops: , to jeszcze Paf oświadczył, że do wyjaśnienia sprawy nie będzie więcej grał coverów zespołów wątpliwych pod względem duchowym, w tym The Beatles. Oznaczało to, że z naszego repertuaru z dnia na dzień znikły numery This Boy i Yes It Is, które z wielkim zapałem śpiewaliśmy na trzy głosy i jak widać do dzisiaj nam to dość nieźle wychodzi. Na początku trzymałem stronę Ada, ale po pół roku przeszedłem z krwawą gorliwością do obozu Pawa ;)

Ceniony przez Was utwór The Way Will Find You Love narodził się jako próba wynagrodzenia Adowi wycofania tych trzygłosowych cacek. Muzykę pisałem pod koniec 1996 i był to jedyny raz w historii mojego songwritingu gdzie organicznie myślałem trójgłosową harmonią, normalnie wymyślam akordy i melodię i dopiero potem co ja paczę czy gdzieś by nie warto trójgłosa dać. Pamiętam, że w oryginalnej wersji refren kończył się w sumie zupełnie jak Neverending Story (w sensie, w momencie: happy to praise the Li-aaa-ive, na tym "live" był opad melodyczny jak to aaa-aaa-aaa w Story). Dobrze, że jednak miałem wtedy fobię wszelakich plagiatów, więc szybko zauważyłem Kradzież i zmieniłem na chyba ciekawsze coś, co mi się przez przypadek wyłoniło na roboczej kasecie z eksperymentami wokalnymi do kolejnych części słynnego utworu Le Su'char. :)

Cała piosenka (w sensie: muzyka) napisała się bardzo szybko, ale i tak od razu miałem poczucie, że to "dobre jest" i rzeczywiście Adam mocno docenił ją. Trudniej pisało mi się tekst, w czym nie pomagał fakt, że pierwsze parę miesięcy roku 1997 przyniosło mi pierwszą w życiu blokadę twórczą, która spowodowana była nasileniem moich problemów "religijnych" ;) Jakoś tam napisałem pierwszą wersję tekstu, której przesłanie sprowadzało się do tego, że nie mam w sobie żadnej miłości i proszę Najwyższego, żeby mi ją dał. Nawet dzwoniłem do Pawa czy to zgodne z naszą religią hehe i on powiedział, że no chyba o to właśnie chodzi, ale potem sam stwierdziłem, że to jednak przesadzona interpretacja, bo jako dobrze stworzony człowiek jakąś tam w sobie miłość muszę mieć. Dzisiaj myślę, że miałem wtedy bardzo dobrą intuicję i szkoda, że tamten tekst sienie zachował (piszę te słowa bardzo pogodnie, zawsze jest przecież nadzieja).

Nowy tekst przynajmniej był niezły pod względem stylistycznym. Na szczęście mijał rok od czasu, kiedy nie tylko nowe moje teksty zaczęły być stricte religijne, ale też zacząłem przerabiać dawne, żeby się zgadzały z moim wtedy katolickim zacietrzewieniem (najbardziej jaskrawy przykład: piosenkę Ad/Ger pt. Don't Believe In Love przerobiłem na I Believe In Love, ze słusznych przesłanek, ale strasznie to nie pasowało do zbolałej melodii [potem była jeszcze wersja Don't Believe In Her :) ]) Na szczęście jakoś połapałem się, że gęste smarowanie kanapek piosenkowych słowem "Bóg" nie bardzo rozwiązuje obecne w moich numerach od zawsze dylematy i zaczęło do mnie docierać, że kilka numerów z roku 1996 brzmi cokolwiek groteskowo (Ad tu się bardzo przysłużył, po wysłuchaniu numeru The Smile From the Cross, chyba słusznie zakpił: "no, z takimi piosenkami mógłbyś się wybić w jakimś duszpasterstwie!" - chodziło mu głównie o to, że są nieautentyczne... chyba miał rację, bo moje "nawrócenie" było przecież przeraźliwie na smutno)

Postarałem się zatem o coś głębszego niż swoista wersja sacro-polo. Nie wyszły z tego żadne teologiczne głębiny, ale chyba dość gibka song of praise. W refrenie, zamiast "Jesus", rozścieliłem słowa "Way", "Truth" i "Life" i wskazało to piosence jakiś kierunek. Jeszcze lepiej poszło w zwrotkach, gdzie - chyba nie do końca świadomie - rozścieliły się "faith", "hope" i "love". Linijka Southwards and seldom look North odnosiła się do przerabianej w liceum antynomii między bezpiecznymi słońcami post-antyku i dzikim i nieokiełznanym Romantyzmem. Opowiadając się przeciw Północy (choć o dziwo tylko "procentowo", patrz seldom) próbowałem pewnie okiełznać swoją nieuporządkowaną naturę, czy lepiej: naturalne nieuporządkowania ;) Najlepsza była linijka hope/and Son-how you'll conquer the slope, miałem wątpliwości czy można tak Jezusa (Son) ukryć bądź co bądź w sucharze, ale przy całej swojej śmiałości było to rozwiązanie tak dyskretne, że zostawiłem. Szkoda, że następna linijka jak z telenoweli... Innym słabszym elementem tekstu jest to, że sam w sumie nie wiem co tam ma być w refrenie: you'll find... no właśnie, co... the love? a love? her love?

Zdaje się, że robiąc ze słowa "faith" czasownik, którym nie jest, nie całkiem zdawałem sobie sprawę z nowatorstwa takiego ruchu. Prawdziwy wstyd dla studenta drugiego roku anglistyki przyniosło "you was" z ostatniej linijki drugiej zwrotki, które niezauważenie przetrwało w oficjalnej wersji przez jakiś rok i tak też śpiewaliśmy to w premierowym wykonaniu jako The Round Triangle. Cóż, "was" rymowao się z "roads" hehehe.

To pierwsze wykonanie nastąpiło podczas bardzo udanego występu Triangelsów na auli przy okazji wernisażu plastycznego w Marii Magdalenie. Było to w maju 1997, a więc zupełnie tuż po napisaniu tekstu, co znaczyło, że musieliśmy ten numer mega szybko opracować. Śpiewaliśmy go do jednego mikrofonu i Adam wyjątkowo trzymał teczkę z tekstem. To był bardzo dobry koncert oparty - przez moje paranoje na tle copyrightów - wyłącznie na autorskim repertuarze i bardzo dużo utworów zostało wtedy bardzo dobrze przyjętych przez około 70 osób na widowni, z których większość nas zupełnie zresztą nie znała. Swój koncertowy debiut miały wtedy też takie numery jak Laid Up w Jealousy, The Pression, instrumental Adama pt. Warsaw i nawet Utwór czyli (a jednak!) North, ale czułem że The Way Will Find You Love był chyba najlepiej odebrany, mimo tego że trochę zaplątałem się w zapowiedzi, kiedy w pokrętny sposób próbowałem wytłumaczyć jasną rzecz, że tytuł jest odwróceniem znanego angielskiego powiedzenia love will find a way.

Soundropsowych wersji "studyjnych" było chyba z sześć, ale zawsze mi coś nie grało. Na składance Travellling Eternity Road była dość dobra, ale wszystkie głosy ja śpiewałem, więc znowu nie to, z kolei w wersjach z Morelką i Pawem nie mogłem osiągnąć czy to odpowiedniej proporcji między głosami, czy to odpowiedniego tempa, czy to tematów zabrakło. Ostatecznie razem nagraliśmy dość dobrą wersję chyba dwa lata temu, którą potem jeszcze dopaliłem. Trochę źle brzmi technicznie, nawet jak na nasze standardy, ale jest w niej mniej więcej taki klimat jaki chciałem osiągnąć:
https://www.youtube.com/watch?v=l2lW4vLEuRw

P.S. a sprawa z Beatlesami pewnie nigdy nie będzie dla mnie jednoznatrzna:

_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2015-11-01, 20:23   

otoKarbalcy napisał/a:

8. Therrabeautic


To jeden z naprawdę niewielu numerów napisanych przeze mnie w roku 1999. To był jednak chwalebny dołek twórczy, bo wiązał się z co najmniej trzema zmianami na lepsze, które się wtedy u mnie dokonały i z których niniejszy numer również wynikał.

Po pierwsze, wyszedłem wtedy z najsurowszej fazy mojej "religijności", która wcześniej przyprawiała mnie niemal o obłęd a mal o niejakie uszczerbki na zdrowiu. Trafiłem wtedy do pewnego duszpasterstwa, bardzo dziwnego, ale an tamten moment dla mnie dość zbawiennego. Ksiąc którego nazwisko tu miłosiernie pominę, mimo że sam nie był najbardziej stabilną emocjonalnie osobą na świecie - a może właśnie dlatego - bardzo pilnował, żeby jego podopieczni byli normalni pod względem duchowym. Później wprawdzie coś mu odwaliło i też najpierw postawił idiotyczne wymagania co do powiedzmy gorliwości a potem było jeszcze gorzej, ale w roku 1999 na szczęście na szczęście przestałem się nawracać według własnych straszliwych widzimisiów, ale mocno zluzowałem. Miało też na to swój wpływ to, że poznałem wtedy muzykę Armii i duchowość "radykalnych", która była absolutnie daleko od mojego faryzeizmu. Oczywiście do dziś mam nadwrażliwe sumienie, ale da się z tym żyć i jest coraz lepiej, a wtedy proces zdrowienia został zapoczątkowany i w mojej duszy po wielu miesiącach skwaru na własne życzenie wreszcie powiał duch wolności. Uff, uff, uff - powiedzieli Osedżowie.

Po drugie, miałem już za sobą wtajemniczenie w błogości samotnych eksploracji górskich i łąkowych. Bo to wcale nie było tak, że od zawsze byłem samotnikiem, który uwielbiał samotne romantyczne przechadzki. Pierwszy raz poszedłem sam w góry dopiero po liceum, i to w Szwarcwaldzie, a do tego czasu nigdy nawet nie jechałem sam na wakacje. Po części wynikało to z jakichś moich niedorozwojów socjalnych, ale też po prostu byłem normalnym chłopakiem, który nie lubi być sam, ba - gardzi i boi się samotności i generalnie jej nienawidzi. Samotne wyprawy bliżej i dalej polubiłem dopiero na pierwszym roku studiów, głównie dzięki książkom deMello, w roku 1997 niemrawo poszedłem na moją pierwszą wycieczkę po Górach Stołowych i tak się zaczęło poważne życie na zielono. A jeśli chodzi o samotność, to w wyniku różnych okoliczności musiałem jechać sam nocnym pociągiem do Nowego Targu z "Triodante" w głowie i wtedy stała się ona z wroga przyjacielem.

Po wreszcie trzecie, tak się złożyło, że po raz pierwszy od siódmej klasy podstawówki nie byłem w nikim zakochany. Bardzo się starałem, ale nikt mi nie podpadał pod tajemne harmoniki kręgi, a jak już tagzwana Natalia Morska się trafiła, to życzliwi z hukiem wywalili mi ją z głowy ;) I bardzo dobrze, nie dość że dusza to i psycha i serce mogły w pełni odetchnąć. Bardzo dobrze wspominam tamten trzaz, a wydana w roku 2001 kaseta nazywała się "Interm" dlatego, że był to błogosławiony okres przejściowy między jednym nie do końca zdrowym zakochaniem a drugim, na które musiałem z grubsza czekać do roku 2002, pomijając jakieś tam błahe historie, o których więcej przy numerze Will.

W stanie takiego właśnie uspokojenia pisałem numer Prayer, tak się wtedy nazywał. Jestem z powrotem i jestem na nowo, rozglądając się tu za Tobą... Co tu więcej tłumaczyć. Nie do końca dźwigłem wtedy ten temat i ostatnio musiałem kilka wersów podrasować, ale numer był dla mnie ważny, tym bardziej że i melodia była taka jakaś pojemna i w miły sposób niedomknięta. Tak naprawdę numer Prayer powstał bardzo niedaleko Towards i przez jakiś czas były dla mnie równie dobre i wyznaczały jakieś nowe w ogóle poziomy mojego songwritingu, właśnie przez swoją niedomkniętość. Nie jestem do końca pewien, ale Prayer graliśmy nawet chyba na pierwszym koncercie Soundrops pod koniec 1999, pamiętam że zrobiliśmy wtedy z Pawłem bardzo fajny aranż partii gitar, graliśmy te pojemne akordy równocześnie w różnych przewrotach, co super podwajało przestrzenie, ale żaden z nas niestety nie pamięta to.

Na kasecie "Interim" numer wciąż nazywał się Prayer, ale wtedy już mi nie wyszedł i przestał mi się jawić jako "tak samo dobry jak Towards". Gdy przyszło go nagrywać na kompie, to już istne przeprawy z nim były, najpierw wyleciał z internetowego "Interimu", tak fatalnie wyszedł, a potem wszedł niby na "From Time to Time", ale z trzech pierwotnych wersji podobał mi się tylko ostatni akord w którejś z nich, bo taki basowy dźwięk w poprzek harmonii przesunął mi gdzieś jakiś horyzont. Ale generalnie wszystko było ociężałe i toporne, nie mogłem złapać dogodnego tempa, głos nie dawał rady tych wysokich linijek dostać i w ogóle nie słychać tych wewnętrznych przestrzeni w ogóle. W Tym roku zrobiłem jakąś nową wersję, ale znowu jest tylko "w miarę" niestety... Jestem zadowolony tylko z dygresji I'm so small... itd., no potem też ujdzie, ale pierwsze dwie zwrotki znowu są jakieś tragiczne, a to i tak najlepsza z tych wszystkich wersji, o proszę:
https://www.youtube.com/watch?v=EQ6yw7IMYkI

(EDIT: okazuje się, że ta wersja powyżej to jest jakiś wcześniejszy mix, na bandcampie kanty w pierwszy dwóch zwrotkach wydają się nieco przygładzone, dobre i to):
https://thesoundrops.bandcamp.com/track/therrabeautic

Aha, tytuł... Ponieważ nie mógł być taki łopatologiczny, o: Prayer, to już zupełnie namąciłem :roll: Słowo "therrabeautic" jest pomieszaniem znaczeń słów następujących: "therapeutic", "beauty" oraz "Terra" :mrgreen:

nie wszystko może się oodać, najwidoczniej :(


Na youtubie jest jeszcze dość fajna wersja koncertowa, Paw śpiewa pierwszą zwrotkę, a ja drugą, przynajmniej trochę buja przynajmniej:
https://www.youtube.com/watch?v=9VJ5mjvDzqY
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
otoKarbalcy


Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2270
Skąd: ynawia
Wysłany: 2015-11-02, 11:31   

Lodge napisał/a:
Na youtubie jest jeszcze dość fajna wersja koncertowa, Paw śpiewa pierwszą zwrotkę, a ja drugą, przynajmniej trochę buja przynajmniej:
https://www.youtube.com/watch?v=9VJ5mjvDzqY


Łomatko, jak ja tam fałszuję, brrr :evil:
_________________
Znitrz olimpijski nas prwAdzi
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group