Strona korzysta z plików cookie zgodnie z info.

REMEMBER - jest opcja zmiany ustawien przegladarki :D

The Valley of Oblivion Strona Główna The Valley of Oblivion
The Soundrops official forum

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Gero 40/40
Autor Wiadomość
Witt
arcy


Dołączył: 20 Sty 2011
Posty: 1801
Skąd: śąę
Wysłany: 2016-04-25, 15:17   

Nie dość, że Ultima, Motorek to jeszcze ten Dante :) .
_________________
Słowianie na mchu jadali
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-25, 15:43   

przesuchaeś link? (łink)
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Witt
arcy


Dołączył: 20 Sty 2011
Posty: 1801
Skąd: śąę
Wysłany: 2016-04-25, 16:13   

Włączyłem, ale to jednak nie jest moja chromatyka emocjonalna :) .
_________________
Słowianie na mchu jadali
 
 
otoKarbalcy


Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2270
Skąd: ynawia
Wysłany: 2016-04-25, 16:42   

Uważam, że trzas na Armię, Tyma oras Blur, uważam.
_________________
Znitrz olimpijski nas prwAdzi
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-26, 09:43   

zgadza się! :)

gero 14/40 - ArMia

Ta sama dziewczyna, która słuchała Turnaua, była związana z Dominikanami, więc znajomy rodziców przyniósł bilety na koncert zespołu Deus Meus w Zamku, od razu je capnąłem i wykrzyknęłem "chcesz, Zenon, chodzić?" (na koncert Deus Meus oczywiście). Na bilecie wyszczególnieni byli rożni znamienici goście, ale z nich wszystkich kojarzyłem tylko Mieczysława Szcześniaka, z piosenki o japku które spada na głowę, czip czip czip czip i dejl, no i z jakiegoś przedstawienia teatru Wierzbak, w którym ów grał gościnną rolę, i które nasza klasa w liceum strasznie zakrzyczała na spotkaniu z twórcami.

Ale teraz był trzeci rok studiów i trwało dość poważne rozbicie dzielnicowe w mojej duszy, z którego ów koncert Deus Meus, z którym wiązałem jedynie nadzieje predmatrymonialne, skorzystał w sposób, który do dziś nie mieści mi się w głowie. Zaczęło się od jakiegoś utworu opartego na powtarzanym w kółko zaśpiewie "błogosławcie Pana", któremu towarzyszyły pojemne slajdy przedstawiające piękno okoliczności przyrody. Śpiewał dość przystojny gość w białej czapce we wzorki, no już tak głupi nie byłem i skojarzyłem, że to musi być ten Budzyński z Armii, choć wtedy nie znałem ani jednej armijnej nuty. Koncert się toczył i raz nawet powiedzieli, żeby chwycić się za "ręce z sąsiadem", a ja nawet nie zauważyłem ani nawet nie zauwaumarłem, że jest to dobry moment by przekazać jej (miała pseudonim jak tytuł jednej piosenki z trzeciej płyty Grzegorza Turnaua) jakieś podprogowe pink-fluidy millości, tak byłem zaaferowany tym co się dzie-yeah na scenie. W kulminacyjnym momencie Tom Budzyński wziął do ręki czerwonego fendera i zaintonował "jedyny Pan, prawdziwy Bóg...", co zrobiło na mnie już takie wrażenie, że od razu w poniedziałek (koncert był w sobotę) poszedłem sobie kupić pierwszą płytę 2TM2,3 (którą już Paweł miał i bardzo zachwalał, ale trafił na nią z rozgałęzienia Zeppelin - Nirvana - Houk, więc nie myślałem, że to dla mnie),a potem kasety "Legenda" i "Duch", a jeszcze jedna koleżanka z grupy na studiach wręczyła mi kasety "Exodus" ze słowami: "ja już nie będę tego słuchać", gdyż przerzuciła się na muzykę czarną (acz jednak pojechała ze mną później na pierwszy festiwal Song of Songs).

Przy "Legendzie" i zwłaszcza "Duchu" doznawałem uczciwych wzlotów, ale jednak gdzieś na dnie mojego stawu krytyczno-recenzenckiego pojawiała się lekka nutka zawodu, że to jednak nie jest jak Yes (!) Stałem się wtedy - w morzu zarzutów różnych zwolenników Armii o różnorakiej maści "zdrady" estetyki punkowej - bodaj jedynym funem, który zarzucał zespołu, że nie gra prog-rocka, cokolwiek komiczne. Jednak i tutaj moje potrzeby zostały W PEŁNI zaspokojone, gdy moja koleżanka Kasia Cylka (tysiąckrotne dzięki) przyznała, ze trochę słucha Armii i ma nawet na kasecie osławiony album "Triodante", po który byłbym gotów i wikingów popłynąć nawet na drugi koniec rzeki Bogdanka, czyli undergroundem pod Placem Wielkopolskim.

Istotnie, "Triodante" (to był koniec roku 1998) dało mi taki zastrzyk wszelkiego rodzaju estetycznego i duchowego dobra, że na przykład przestałem bać się wieczorów (pokłosie jednego letniego dnia nad jeziorem), zaprzyjaźniłem się z Samotnością (w pociągu do Nowego Targu, za oknami którego na moich niedowierzających oczach odbywał się teledysk do utworu "Pieśń przygodna"), którą wcześniej niezdrowo przeklinałem, no i w ogóle mogłem dumnie nosić koszulki Armii i Tymoteusza i przestać się bać, że mnie napadnie jakieś penerstwo na Starym (bo tłumaczyłem sobie, że wtedy przechodzący obok chrześcijanie NA PEWNO przyjdą mi w sukurs).

Zaraz potem została wydana piękna płyta "Droga" i jakoś tak machinalnie zacząłem sobie nucić: "GDR - all the Heavens" i tak mi to pasowao, że może bym jakiś CAŁY tekst przetumaczył? A może dwaa?

Pieśń przygodnistycznościowa
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
elsea


Dołączył: 12 Lut 2011
Posty: 929
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-04-26, 10:29   

Pięknie :)
Chyba tę historię już słyszałam (możliwe to?), ale w ogóle to mnóstwo radości mi daje to odkrywanie :)

Myślałam sobie o czymś podobnym na moją "40", ale na pewno nie mogłaby to być muzyka li i jedynie. Prędzej książki/autorzy. Armia jednak po prostu powinna być gdzieś wśród ważnych, skoro
Lodge napisał/a:
pokazać listę inspiracji, niż listę Top40


Ale pewnie i tak mi nic z tego nie wyjdzie... jak zwykle... :-? 8-)
_________________

 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-26, 11:11   

wyjdzie! dawaj! ja chętnie poczytam o Ursuli i nawet Dżo Lezbos (no wiem, że on raczej w anty40 by był...)
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
lodgelady 
Jersey girl

Dołączyła: 03 Lut 2011
Posty: 577
Skąd: NY
Wysłany: 2016-04-26, 11:13   

elsea napisał/a:
Myślałam sobie o czymś podobnym na moją "40", ale na pewno nie mogłaby to być muzyka li i jedynie. Prędzej książki/autorzy.

taaaak!
_________________
All shall be well, and all shall be well, and all manner of thing shall be well.

 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-27, 11:57   

gero 15/40 - radiohead

W końcu i ja trafiłem do pewnej grupy minikańskiej, która skończyła wprawdzie bardzo marnie, ale przynajmniej na początku naprostowała moje zbyt histeryczne podejście do muzyki rockowej. Koleżanka o ksywce Tengy pewnego dnia wręczyła mi kasetę "OK Computer" ze słowami: "po prostu trzeba tego posłuchać". Dałem się namówić i nie pożałowałem (wcześniej słyszałem tylko numer Creep, Paweł był zachwycony udziwnieniami melodii, trochę a la Round Triangle - zajec! zajec! ty mienia sllyszysz? riejdiohied kradli z triangelsów! slyszu, slyszu...) To był idealny album by przywrócić mnie classic rockowi, nagrany niby w 1997, ale brzmiący zupełnie jakby nie zdarzyła się w międzyczasie dżuma syntezatorów i plastiku, album zaczyna się przecież od gitary, tamburynu i mellotronu. Siora też się wciągnęła i nasz duet The Tourist stał się pierwszym "hitem" zespołu The Soundrops, który założył się właśnie wtedy, w roku 1999, gdy mieliśmy coś tam zagrać w kaplicy i wiadomo było, że Adam nie wystąpi. Nazwa "Soundrops" była wtedy tylko roboczą przykrywką do jak mi się wtedy zdawało popłuczyn po Triangelsach i naprędce zmontowanej, grubymi nićmy szytej i od zawsze kruchej konstelacji Ger-Paf-Mag i nigdy bym nie przypuszczał, że i nazwa i co ważniejsze skład zostaną - mimo wielu trzęsień ziemi i jeszcze groźniejszych cisz na morzu - niezmienne do dziś. "I-diot, slow down..."

Już Siora zadbała o to, żeby pojawiły się u nas kolejne i wcześniejsze wydawnictwa. Już wtedy zauważyłem, że najbardziej ciągnie mnie do najbardziej odległych numerów ich dyskografii - stron B, numerów z EP-ek, czy wręcz w ogóle nie wydanych, jak przepiękny numer właściwe Yorke'a solo z kasety video "Meeting People Is Easy". Zastanawia mnie czy czasem nie robili tego celowo, ale chyba nie, skoro owe "Follow Me Around", na wyraźne życzenie widzów, po latach włączyli do koncertowych setlist, ale jakoś za szybko i zbyt zwarto to grali i to już nie było to. W każdym razie, niech żyje mini-album "My Iron Lung", najlepsze wydawnictwo Radiohead, zakrzyknown szaleniec!

Andy, can you turn on the lights so we can see the people, 'cos we haven't seen them yet...

Follow Me Around
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Crazy


Dołączył: 14 Lut 2011
Posty: 2076
Wysłany: 2016-04-27, 22:48   

elsea napisał/a:
moją "40"


bardzo interesującą oną!
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-28, 11:00   

gero 16/40 - blur

Blur też pojawiło się u mnie pod koniec studiów, głównie dzięki mojemu koledze Majkelowi, który millowall ich równie pieczołowicie jak kiedyś ja Beatlesów i trochę tego mi się udzieliło, co było o tyle łatwe, że w oczywisty sposób zespół ten podłapał beatlesowskie vibesy i zaadaptował je do własnych celów, i to tak udatnie, że kupiłem to w już późnawym wieku lat 25, kiedy powoly kończy się czas wycinania główek z gazet muzycznych.

Oczywiście samym imażem Blur by u mnie nic nie zawojowało. Przez długi okres puszczałem pienia Majkela i Tengy koło uszu, czasem zanosząc się ironicznym stukotem brwi, ale kiedyś przyuważyłem na Vivie Zwei akustyczne wykonania utworów This Is a Low oraz Woodpigeon Song, które mnie wręcz olśniły (strasznie żałuję, że nie ma tego nigdzie w necie). Były jeszcze cztery teledyski na francuskim kanale MCM (Chemical World w neopastoralnych kolorach) i już poszło... Bardzo miło wspominam śpiewanie z Majkelem numeru Sunday Sunday z książeczki od płyty "Modern Life Is Rubbish" (w której były rozpisane akordy) do jego wskazówek, gdyż w tym czasie jeszcze nie słyszałem ani nuty (potem zdziwiłem się, że akurat ten numer wyszedł im tak kwadratowo).

Jakoś - znowu dzięki Siorze - szybko narosła w domu cała dyskografia Blur do "Trzynastki", którą w sumie łyknąłem niemal w całości, jakoś machając ręką na czasem plastikowe bębny, bo tyle przecież działo się ciekawych rzeczy w melodiach i harmoniach (ciekawe że Albarn tak lubował się w rejestrach falsetowych i niemal falsetowych mając takie niesamowite DOŁY (wokalne), co słychać np. w Tender i Chemical World). "Trzynastka" była mocnym albumem, mimo że nagle zabrakło elementów ludycznych i różnorakiego "la-la-la", a już brak Coxona na "Think Tank" przeżywałem o wiele bardziej niżbym chciał. W ogóle podobała mi się w Blur nieprzewidywalność, co dotyczy zarówno tego jak będzie wyglądał każdy następny album, ale też jak wypadnie dana piosenka na danym koncercie... O właśnie, koncert... Mimo że NA PEWNO patrząc na same piosenki Radiohead jest u mnie wyżej niż Blur, to Blur na Openerze był dla mnie duużo większym przeżyciem niż Radiohead na Cytadeli i to na pewno nie tylko dlatego, że na Blur staliśmy o wiele bliżej sceny. Jednak nie da się wyeliminować czynnika osobowościowego z muzyki, szkoda, hehe...

Woodpigeon Song
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-29, 10:27   

gero 17/40 - (the) bee gees

Nawet ja od zawsze wiedziałem, że bee gees to gostki z brodami na twarzy i na klacie, którzy śpiewają disko falsetami. Pierwsza jas-kwadraciki tego, że jest inaczej nastompiła gdzieś pośrodku liceum, gdy Herbert przysłał mi składankę na której był numer Lonely Days - zrobił on na mnie duże wrażenie, po nocnej sesji w Radiu Obywatelskim wracałem sam przez miasto i śpiewałem sobie na głos: "lonely days/lonely nights/where will be without my woman..." Refren ten zresztą powracał tak długo w różnych policealnych zakątkach, aż w końcu zacząłem sobie twardo na to pytanie odpowiadać: "I'll be fine"... Później, będąc w Schwarzwaldzie, odkryłem pierwszy "nieaustralijski" album Bee Gees i nie mogłem się nadziwić jaka świeża jest ta radosna psychodelia.

Pod sam koniec studiów trafiło mi się na pewną grupę przyjaciół w Wrocławia, byliśmy razem zimą na Podhalu i zrobiliśmy sobie wieczór z moją gitarą i perkusją Vacka zrobioną z odwróconego drewnianego krzesła. Grałem wszystko co pamiętałem, a im było wciąż mało, więc zapowiedziałem numer właśnie z "Bee Gees 1st", o którym myślałem że nikt nie słyszał, a oni wpadli w wielką radość, bo ten numer (jak się okazało wyszedł na wydanej w tym czasie koncertówce "One Night Only") był u nich przebojem imprezy sylwestrowej... To był jeden z najbardziej niespodziewanych zbiegów okoliczności muzycznych w moim życiu, ale nie mówmy zbyt głośno, bo się ziemia obsunie...

W tym czasie odkryłem też bardzo ważny przymiot piosenki pop: POJEMNOŚĆ HIBERNACYJNĄ. Okazało się nagle, że niektóre zespoły tak wspaniale nie domykają swoich utworów, że natych-miast odsyłają mnie do natych-wsi, hehe, to znaczy, że potrafią przywołać widoki, nastroje czy wręcz stany ducha z poprzednich rozstawień rzeczywistości. Oczywiście można to nazwać zwykłą "nostalgią", ale nie chodzi mi tu o sentymentalne wspominki, tylko o... (na albumie "Eternity" Soundrops jest cała tego wykładnia). W każdym razie wczesne Bee Gees miało tego niesłychanie dużo i też na bardzo długo mi tego starczyło. Niestety już na trzeciej/czwartej płycie zamknęło się wieko tej czarownej studzienki i zamknęli swoją stylistykę w nieznośnych balladach śpiewanych trzęsącymi się z bólu (zapewne wyrostków robaczkowych, a takie były fajne, australijskie, szkooda) głosami. Generalnie Bee Gees skończyli się na Kiblem All, gdy odszedł od nich ten perkusista blondynek i z nazwy zniknęło na zawsze "The". Cóż zrobić, serdecznie polecam debiut...

New York Mining DIsaster
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
elsea


Dołączył: 12 Lut 2011
Posty: 929
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-04-29, 10:50   

super to jest!

mnie nadal trudno uwierzyć w bee gees... ;-) ale powoli, powoli, kroplą drążysz skałę :)
_________________

 
 
Stój, Halina!
Wall-R'Us


Dołączył: 08 Cze 2011
Posty: 704
Skąd: Ashbury-Haight
Wysłany: 2016-04-29, 12:38   

Bee Gees 1st jest jedną z najlepszych płyt na świecie!
_________________
When in doubt, relax, turn off your mind, float downstream.

GREETZ FOR THE CROAK'ERS!

 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-04-30, 10:59   

gero 18/40 - clannad

Na różnej maści wyjazdach coraz częściej śpiewaliśmy duety z Siorą, co zapewne przyczyniło się do tego, że bardziej przychylnym uchem spoglądałem na wokalistki, do tamtej pory byłem bowiem pod względem muzycznym nieprawdopodobnym seksistą, żeńskie wokale były dla mnie w muzyce co najmniej zbędne (oczywiście były wyjątki: Lisa Gerrard, Angelika...). W tych trudnych miesiącach przestawiania się z życia studenckiego na prawdziwe i jeszcze trudniejszych miesiącach przestawiania się z kaset na płyty CD spojrzałem zatem bardziej przychylnym uchem na wyższe rozstawy harmonii i na Poddaszu w większym stopniu zagościli i Clannad, i na przykład Crosby i jego załoga na pigułkach.

Jednym z prezentów na osiemnastkę Siory była kaseta Clannad typu greatest hits, ale z ciekawą innowacją: na stronie A znajdował się wybór folkowych archiwaliów z lat 70-tych, a na B - zestaw popowych produkcji z lat 80-tych. Ani jedne ani drugie mi tak do końca nie podeszły i do dzisiaj jedynym albumem Clannad, który przekonuje mnie w całości jest jednak Legend, może dlatego, że produkował go Tony Clarke, "szósty członek Moody Blues".

Z kolei jednak na każdej późniejszej i wcześniejszej płycie jest co najmniej jeden numer, który dorównuje wysokościom Scarlet Inside (ciekawe, że najwięcej bym takich zgarnął z bardzo w sumie popowej płyty "Banba"). No to witamy w dorosłym świecie, w którym kupuje się całą płytę dla jednego numeru (po namyśle stwierdzam jednak, że jest to dorosły świat Piotrusia Pana jednak). W każdym razie takie numery jak Sunset Dreams, Bridge of Tears, czy z innej strony An Tull, dostarczyły mi dużo paliwa na szare dni w środku tygodnia, więc jestem zespołowi wdzięczny.

Nigdy nie byłem na koncercie Clannad, ale to nic, bo koncert Moyi w Farze był bardziej clannadowaty niż moyowaty, co zresztą nie jest w moich ustach tak do końca komplementem, bo Moya Brennan jest bodaj jedynym wykonawcą, którego cenię bardziej solo niż w macierzystym zespole (jeszcze przypomina mi się tutaj Justin Sullivan). Ale i tak tego wieczoru zdarzyły się trzy magiczne momenty. Pierwszy, kiedy w ogóle wszedłem spóźniony do środka i okazało się, że (!) w mojej parafii właśnie wykonują wiązankę piosenek z Robin Hooda (!), wrażenie nie z tego świata. Drugi, gdy poszedłem porozmawiać i (!) moja ulubiona wtedy wokalistka na świecie PRZEPRASZAŁA MNIE, że nie zagrali nic z mojej ulubionej płyty ("Misty-Eyed Adventures", jeszcze się tu pojawi w tych rozliczeniach) (!)

No i trzeci, kiedy zagrali ten numer, który tak znałem niejako od podszewki, bo wiele razy śpiewaliśmy go z Siorą "po gaelicku" na życzenie, nie zdając sobie sprawy nie tylko z tego, że to zdaje się jedyny numer w którym można usłyszeć główne wokale i Moyi, i Enyi, ale też z tego o czym śpiewamy. No to zobaczmy.o czym to w ogóle jest. O, wyprowadzają krowy na pastwisko, good, pastoral!

Mhòrag 's na ho rò gheallaidh
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group