Strona korzysta z plików cookie zgodnie z info.

REMEMBER - jest opcja zmiany ustawien przegladarki :D

The Valley of Oblivion Strona Główna The Valley of Oblivion
The Soundrops official forum

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Gero 40/40
Autor Wiadomość
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-11, 12:09   

gero 25/40 - Simon & Garfunkel

Ich składanka największych przebojów (ta najwcześniej wydana, z trzema wersjami koncertowymi) była ze mną od zawsze, może dlatego trochę nie ufam tym ich NAJPOPULARNIEJSZYM hitom, bo TROCHĘ nie wytrzymały u mnie presji tysięcy odsłuchań (i odegrań!) tak dobrze jak np. piosenki Beatlesów.

Ale to duet dla mnie STRASZLIWIE ważny. Jakoś w drugiej klasie nauczyliśmy się z Adamem śpiewać Sound of Silence nuta w nutę jak oni (ja oczywiście niższy głos Simona, Ad umiał być tenorem) i zawsze dawało nam to niezwykłą przyjemność i niezwykłe także poważanie o kogokolwiek kto akurat znalazł się na naszej drodze. Jeszcze milej wspominam ten moment gdy wyuczyliśmy się w trójkę harmonii w Scarborough Fair (tu śpiewałem kontrmelodię Canticle) i pewnie wygraliśmy szkolny konkurs piosenki tuż przed maturą, to był jedyny raz kiedy pozwoliłem sobie na jakiekolwiek połączenie muzyki z zawodami, byliśmy jednak wtedy tak dobrzy i tak butni, że nie było z tym problemu.

Oczywiście jak zawsze próbowałem dogrzebać się do jakichś pięknych przestrzeni w mniej znanych kawałkach i z songwriterem tak wielkiej klasy jak Paul Simon oczywiście mi się łatwo udało. Jeszcze Leaves That Are Green ktoś tam kojarzy, ale jak to się stało, że evergreenem nie została piosenka Sparrow? Ich opracowanie Benedictus raz poważyliśmy się wykonać z Adamem na mszy w Farze, ależ drżały nam głosy z przejęcia... W ogóle bardzo lubię ich pierwszą zapomnianą płytę - chociaż zwykle bardziej pasjonuję się pełniejszymi wielogłosami, już ich wczesne opracowania (np. tytułowa Wednesday Morning) są tak nasycone harmonicznie, że nie bardzo jest sens dodawać tam jakikolwiek trzeci głos.

Bardzo cenną rzeczą jest też to, że Simon i Garfunkel pozwolili nie raz połączyć we wspólnym śpiewaniu ludzi z mało zazębionych muzycznych światów, i to nawet bardziej niż Beatlesi. Niezapomniane było wykonanie Boxera na Poddaszu z Budyniem i Vaileyem, a już prawdziwym hitem było to, że okazało się, że Brus Li zna na pamięć koncert z Hyde Parku i właściwie wszystko zaśpiewaliśmy - razem z Crazy'm i Morelką, wiadomo - po Wigilii Forumowej w 2007 roku. Ja akurat nie pałam do tych wykonań aż tak wielką miłością, przeszkadza mi tandetne pianino elektryczne i już zauważalny piach w głosie Garfunkela (to znaczy, że TAK WIELKI wokalista śpiewał z gardła?), ale przez szacunek do wszystkich współwykonawców daję dziś właśnie stamtąd American Tune
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Crazy


Dołączył: 14 Lut 2011
Posty: 2075
Wysłany: 2016-05-12, 20:54   

Cytat:
Niezapomniane było wykonanie Boxera na Poddaszu z Budyniem i Vaileyem, a już prawdziwym hitem było to, że okazało się, że Brus Li zna na pamięć koncert z Hyde Parku i właściwie wszystko zaśpiewaliśmy - razem z Crazy'm i Morelką, wiadomo - po Wigilii Forumowej w 2007 roku.

W Central Parku oczywiście ;) , ale to mało ważne - są to rzeczywiście niezapomniane wspomnienia, takie, które bym chciał może na tym telebimie w niebie...
Cytat:
ten moment gdy wyuczyliśmy się w trójkę harmonii w Scarborough Fair (tu śpiewałem kontrmelodię Canticle) i pewnie wygraliśmy szkolny konkurs piosenki tuż przed maturą

Tego wspomnienia mieć nie mogę, ale też bym to chciał na telebimie :!:

Ale ja ich lubię!
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-13, 09:56   

gero 26/40 - Tom

Tuż po Bożym Narodzeniu 2007 wybierałem się właśnie do Witka by zdobyć jakieś nowe wzgórza w zwycięskim składzie z Lackowej ("zero gwiazdek"), kiedy zadzwonił telefon z Księżyca, czy następnego dnia nie zaśpiewałbym chętnie jakichś harmonii na płytę. Bez wahania, choć z niejakim bólem wyrzuciłem bilet w góry i oczywiście całą noc prawie w ogóle nie spałem.

Następnego dnia Tomm zebrał mnie jak zwykle spod Bernardynów i przez całą drogę do Pustrzykowa doznawałem naprzemiennie obuchów (SIEKIERA!) euforii i ataków histerii, że sobie nie poradzę, na zewnątrz zachowując jak zwykle ryj grzecznego chlopca. Pierwszą rzeczą, którą miałem zrobić było... "o coś takiego...", śpiewał Tom, "...I love youu, I need youu..." Bardzo chętnie zaśpiewałem najpierw melodię, potem harmonię dolną a potem górną, uważając żeby w każdym refrenie było trochę inaczej. Pod koniec utworu zaszedł jeden groźny moment, gdy Tomm wymyślił, żebym zrobił w ostatnim refrenie jakieś improwizowane dogadywanie, spróbowałem na sucho i poszło, ale Robb powiedział, że nie ma gdzie już tego wcisnąć i czy może wjechać z tym na ścieżkę głównego wokalu. "Ależ proszę bardzo!" - rozpromienił się Tomm. Przez cały dzień było bardzo promiennie, śmiechów było tyle co w liceum, a niektóre nawet weszły potem na płytę i to od tyłu, jak ktoś się postara, znajdzie "pomidorową i mielonę..."

Potem Tom wgrał swoją kultową gitarę klasyczną do numeru Poza tym światem i znowu ja. Przy takich dobrych wibracjach wszystkie nieporadzenia opadły i puściły twórcze soki - wymyśliłem kontrmelodię do utworu Wiosna na wygnaniu ("trochę jak Żwirek i muchomorek", podsumował Robb, ever a fan of soft vocal harmonies, hehe) i tu już niestety słychać, że wokal baardzo niedospany, ale cały utwór jest tak dorodny, że na wodzie to eee... Nawet nie miałem czasu wpaść zachwyt nad tym, że występuję w tym samych utworach co Stopa i Marcin Pospieszalski, na przykład w Sercu, które poszło na następny ogień. Ten numer miałem już ośpiewany na koncertach Tomma, więc poszło dość dobrze, w jednym miejscu, na jednym ołu-ło-o zarwał mi się wprawdzie głos, ale Robb o dziwo stwierdził, że fajnie, brzmi jak dziecko w kołysce.

Tego samego dnia wgrałem jeszcze harmonie do utworów Umieraj (to był szok usłyszeć ten tekst, do tamtej pory znałem wersję ze słowem "Cameron" i nawet na prośbę Tomma podsyłałem esami jakieś trzysylabowe słowa po ang., ale to nie było to) oraz Na niebie ciągły ruch. Z tych dwóch moich kontrybucji jestem dzisiaj najbardziej zadowolony, choć łatwo nie było, hehe, w Ciągły ruch Robb najpierw mnie gonił, że śpiewam jak Myslovitz, a gdy zaproponowałem trzeci głos w górze (tak jak ćwiczyliśmy swego czasu z Kubą - utwór ten przecież powstał jako akustyczna wersja Wyludniacza Armii), bezceremonialnie powiedział, że nie bo fałszuję. Ale za to zażyczyłem sobie, żeby zrobić te 9w takim razie dwugłosowe) harmonie tak jak to kiedyś usłyszałem w New Horizons Moody Blues: główny wokal jest niejako otulony z lewej i z prawej strony podwojoną harmonią (oczywiście nie podwojoną ręcznie, tylko klasycznym overdubbem). Dziś zaśpiewał bym to bez duża o wiele lepiej, ale na wodzie to eee. A praca nad tą "armijną końcówką" w innym metrum to było już po prostu TO.

Następnego dnia miałem znowu przyjechać i znowu nie przespałem w nocy, bo wpadł mi do głowy pomysł na "poprzeczne chórki" w Halo halo i śpiewałem sobie je w głowie w tę i z powrotem, Tym razem Robba bardzo bolała głowa i oczywiście było mniej wystrzałowo, ale to tego dnia zaistniał moment, który do dziś wspominam w wielkim rozrzewnieniem. Tomm i Robb obrabiali wtedy numer tytułowy, który wtedy nie miał (i nie miał mieć) tekstu - składał się z instrumentalnej zwrotki a la Dead Can Dance i refreny ajajaj. Doszło do dyskusji co z tym ajajaj, Tomm chciał wyrzucić, Robb chciał zostawić - ja nieśmiało opowiedziałem się za zostawieniem. Wtedy Tomm poddał, żeby zrobić w ostatnim przebiegu harmonie wokalne i jakoś absolutnie bez trudu, właściwie w jednej czy dwóch sekundach, udało się to nam - na sucho - zaśpiewać: Tomm w głównej partii, Robb w górze (z dołożonym podwójnym aj) i ja w podstawie. Zdążyłem wtedy zauważyć, że właśnie siedzę w jednej klitce z moimi dawnymi bohaterami z Song of Songs i razem sobie śpiewamy na głosy jak w liceum. W tamtym momencie jakby zbiegły się wszystkie osie mojej muzycznej pasji i właściwie została ona w jakiś sposób spełniona, bo nawet gdybym już nic innego miał w życiu nie nagrać, to i tak to przecież zostanie na zawsze... Tomm od razu kazał nagrywać, Robb oczywiście, że gero nagra obie partie, ale ja zrzuciłem maskę grzecznego chlopca i powiedziałem "twardo", że jak Robb nie nagra to i ja nie nagram - w ostatniej minucie utworu Luna słychać zatem ten świetlany rozstaw głosów z reżyserki, choć Robb zauważył, że "na próbie wyszło lepiej". Na wodzie to...

Dopiero wtedy powiedziałem Tommowi o tym, że wymyśliłem "poprzeczne chórki" do Halo Halo. właśnie poszliśmy na obiad i Robb opowiadał o koncercie Suzanne Vegi i nagle Tomm przeprosił, że on nie może się skupić na rozmowie, bo myśli tylko o tych chórkach, hehe. Poszliśmy je zatem wgrać i tu już bardzo słyszę, że nie spaem dwie noce, cóż zrobić. Może w Niebie uda się wydać remastera Luny featuring wyspane wokale gera.

Zostało pół godziny i wtedy Tomm powiedział: "no to gero, twoje ostatnie podrygi w studiu" i puścił mi numer Tren, w którym nie wiedział co zrobić z bridge'ami. Powiedział, żebym coś zaśpiewał, no to coś zaśpiewałem. "Nie gero..." - zadrżałem, że się skompromitowałem, ale chodziło o... - "...nie śpiewaj "o-o-o", tylko bardziej "a-a-a"!" Ufffff.... No to zaśpiewałem na trzy głosy "a-a-a", zupełnie się nie przejmując, bo byłem pewny, że to pójdzie W TŁO! A tutaj naglę dostaję acetat i słyszę , że śpiewam wręcz leada, o nie!!!

Oczywiście mój wkład w płytę Luna jest ostatecznie marginalny. Bardzo się cieszę, że materiał jest nie mój i mogę otwarcie go wychwalać. Jak już wspomniałem, mógłbym już nic innego w życiu nie zaśpiewać, a i tak byłoby - dla tej płyty - warto spędzić długie, fantastyczne godziny na wsłuchiwanie się (krwią, a nie uchem) w harmonie wokalne i rozgryzanie ich, co w lewym kanale, co w prawym... Bo ten album przynosi - paradoksalnie, bo to jest przecież podróż w ciemnościach - prawdziwe Pocieszenie i prawdziwe U-noc-nienie. Nie wszystko jeszcze do końca rozumiem jak działają te cząstkowe śmierci i na jakiej zasadzie wypływa z nich życie, ale wiem jedno - ta LUNA świeci w każdą noc, nawet bezksiężycową i zawsze pomaga. Może nie tak jakbym chciał, ale zawsze.

Oto zatem Moody Blues na płycie Tomasza Budzyńskiego:
Na niebie ciągły Ruch Chorzów
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
otoKarbalcy


Dołączył: 19 Sty 2011
Posty: 2270
Skąd: ynawia
Wysłany: 2016-05-14, 01:41   

Ale na wodzie, to eee... Hehehe :D
_________________
Znitrz olimpijski nas prwAdzi
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-14, 08:36   

gero 27/40 - Czerwone Gitary

Kolejny zespół, który był jakoś zawsze around, ale tym razem przez duuugi czas nic z tego nie wynikało. Co z tego, że w liceum śpiewaliśmy Jedenastkę, na Studniówce Maturę (głównie po to, żeby wystąpiła linijka "MINUJE studniówka"), a ja nawet nagrałem sobie jakiś ciąg przeboyouth z radia na kasetę - po prostu nie mogłem tego wziąć za swoje, głównie przez w większości utworów niestety nieporadne teksty...

Gdy byłem na studiach, jakoś pojawiło się w domu charakterystyczne trzykasetowe wydawnictwo z pierwszymi trzema albumami. W końcu coś drgnęło - nie było to to samo co z Beatlesami, którzy zawsze byli dla nie ponad- i poza-czasowi, tym razem przyjąłem muzykę Czerwonych Gitar jako "starą" i jako przydatny soundtrack do opowieści Rodziców o niesamowitych rzeczach, które wisiały w powietrzu w latach 60-tych, nawet tutaj w rozkwicie reżimu. W takim ujęciu niezgrabne teksty i kanciate czasem wykonania przestawały przeszkadzać, a nawet dodawały tym piosenkom poblasku jakiejś świętej naiwności. Na podobnej zasadzie lubiłem wczytywać się w kwadratowe "młodzieżowe" dialogi w książce "Tabliczka marzenia" - no i wszystko pasuje, w okropnej adaptacji filmowej, w scenie "prywatki" rozbrzmiewa świetny numer Jak mi się podobasz.

Ta piosenka wyszła w epoce na EP-ce, co strasznie wyszło jej na złe i mi też, bo gdy złapałem drugą fazę zainteresowania Czerwonymi Gitarami w połowie pierszej dekady obecnego wieku, wydawnictwo "Kolekcja czwórek" było już out of print i utwór zdobyłem na jakiejś tandetnej składance, których pełno w sklepach. Co jest zresztą prawdziwym skandalem: w tej chwili dostępna dyskografia zespołu stanowi jeden wielki burdel - do dziś nie mam na płycie skądinąd znakomitego utworu Posłuchaj co ci powiem dziś, bo pomija go każda z dwudziestu śmieciowych składanek. Nie mówię już o tym jak - mimo wszystko - legenda zespołu została ośmieszona słynnymi przetasowaniami w składzie. Szkoda, bo klasyczne i mniej klasyczne składy z Krajewskim pozostawiły dużo numerów, których nawet nie bardzo mam jak się czepiać: Wróćmy nad jeziora, Nie licz dni, Anna M., pastoralna (!) Ballada pasterska, czy nawet przenadawane Kwiaty we włosach. I nawet tam, gdzie całościowo nie do końca wszystko mi gra, wciąż mogę sobie odcedzić MOMENTY, które do dziś mnie przeszywają, jak ten gdy Krajewski wchodzi z drugim głosem w Annie Marii.

Na szczęście gdzieś na początku roku 2008 udało mi się w ostatniej chwili zdobyć na kompakcie wydawnictwo "Czerwone Gitary 3/Na fujarce" i ta druga płyta bardzo mi się spodobała, choć oczywiście nie w całości. W tamtym czasie odkryłem też dogodne połączenie nocnym PKSem z Nowym Sączem i kiedy po raz pierwszy jechałem tak do Witka, w okolicach Bożego Ciała, w końcu z nowymi horyzontami w klacie, te piosenki jakoś bardzo dobrze zagrały przez ten noc, zupełnie nie staro, świetnie dopełniając gasnące widoki za oknem a potem wychodzące z nocy zjawy olbrzymich kominów na wysokości Krakowa, który już na zawsze miał trącać jakieś niezblokowane do końca struny. Noc nigdy nie jest "miła" i te dobroduszne śpiewanki Czerwonych Gitar stanowiły ciekawą otulinę, zwłaszcza ten numer, który przedstawiam z niejakim zawstydzeniem, bo kiedyś Siora go wręcz zlinczowała za grafomaństwo. A mnie cóż zrobić jakoś rusza i ta okaryna, i to wymienianie się wokalistów (Benek na głównym wokalu!), i to przemieszenie blach i smyków, i nawet jak zawsze zbyt dosadne bębnienie Skrzypczyka, i może nawet tekst...

Dawno i daleko
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-17, 13:22   

gero 28/40 - Doors

Ledwie tydzień temu siedzieliśmy z Witkiem pod mostem w Nowym Sączu i rozmawialiśmy o tym świetlanym cyklu 40/40 i zadał palące pytanie czy zespół Doors rzeczywiście nie zasługuje na bycie tu... Od razu pomyślałem sobie zacierając mózgowe ręce, że ależ tak, Doors bez Morrisona zasługuje, hehe...

Nie jest to do końca prawda, w końcu gdy ktoś do mnie dzwoni, to słyszy Riders On the Storm na czekanie, co wprawdzie wynika gównie z tego, że żaden inny wykonawca mojego 40/40 nie jest dostępny w usłudze, no ale nie ukrywam że numer piękny. Nie ukrywam też jednak, że na żadnym innym wykonawcy się aż tak bardzo nie zawiodłem. Pytanie czy Jim Morrison jest odpowiedzialny za słój mit, na który się tak bardzo nabrałem w wieku młodzieńczym, że muzyka była w gruncie rzeczy nieważna (a jak już doszła później do głosu, okazao się, że mnie w gruncie rzeczy nie rusza - a przynajmniej na pewno te wychwalane pod niebiosa za przeproszeniem partie instrumentalne w Light My Fire, pisząc pars prototyp...)?

Gdy pisałem pracę magisterską o wymowie brytyjskich rockersów, natrafiłem na bardzo ciekawą książkę niejakiego Dicka Bradleya pt. "Understanding Rock'n'Roll", w której dokonuje on kluczowego dla mnie rozróżnienia między brytyjskim i amerykańskim podejściem do sprawy. Już mniejsza o to z czego to wynika, ale okazuje się w uproszczeniu, że brytyjski rock zawsze parł ku zespołowości wykonań, stapiania wielości w jedno, z kolei amerykański wolał ustawienie: frontman + zespół akompaniujący. I wszystko jasne, przynajmniej jeśli chodzi o Doors - po prostu skreślam wszystkie te momenty gdy mamy do czynienia z układem Jim + reszta. Najlepsze dla mnie są "brytyjskie" płyty ze środkowego okresu, w którym wokalista jest wyraźnie częścią większej całości, śpiewa piosenki gitarzysty i daje się nawet wtłoczyć w trąbki, hehe. I wtedy jest zresztą niesamowity, bardzo lubię jego śpiew. Podobnie jak żałuję, że wynże wgryzły mu się w mózg i potem nie napisał już niczego tak poruszającego (mnie) jak Horse Latitudes.

Tak to mi się przez te lata porobiło z tą polifonią, nazywano mnie wprawdzie tyranem, ale nikomu by nie przyszło do głowy mówić o Gerard Nowak & The Soundrops, hę? To już byłaby wielka obraza :)

Na pierwszej płycie bez Jima The Doors poradzili sobie bardzo nieźle, nie dam sobie wmówić, że to kupa gówna, choć rzeczywiście Ray Manzarek powinien zapłacić jakąś karę za bycie głównym wokalistą. Ale co najmniej dwa numery na płycie Other Voices (oba o Jimie, więc i Jim niejako uczestniczy) są jak dla mnie tak świetne, że nawet Manzarek nie zdołał ich popsuć. I nie jest prawdą to, że lubię bo inni nienawidzą, o nie - gdzieś w roku 2008 kupiłem sobie w końcu płytę "Full Circle" i na tej zawiodłem się tak bardzo jak wszyscy (choć i na niej uda się znaleźć jeden wspaniały numer - The Piano Bird).

Mr Mojo - życzę nam spotkania po drugiej stronie i to nie na "feast of friends", ale tutaj już nie musisz Risin' - pacz jak sobie chopaki radzo bez Ciebie ;)

Hang On to Your Life


PS. znana skądinąd T. Kobieta tak skomentowała ten post:
z mojej strony Lajk (My Fire) smile emoticon bo super się to czyta
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-18, 12:38   

gero 29/40 - Fleetwood Mac

Gdy zespół Soundrops został roboczo założony w roku 1999, wydawało mi się, że to wszystko jest trochę na brudno i tymczasowo. Potem wynikły te przeróbki Armii, a potem nagranie w SP i jakoś samo z siebie to okrzepło i wyszło na świat. Dobrze, że trwało to tak długo, bo musiałem po prostu przyzwyczaić się do harmonii z głosem żeńskim. Na nagraniu z pierwszego koncertu Soundrops, głos Siory w ogóle nie przebija się przez nasze. Pierwszy raz kiedy miało to dla mnie sens nastąpił wtedy gdy opracowaliśmy Scarlet Inside, ale prawdziwy wybuch miał miejsce przy okazji Go Your Own Way - nagrałem sobie wersję koncertową na kasetę video i potem zaśpiewaliśmy to z Siorą - właśnie tak, ogniście i "za szybko", na słynnawej kasecie z bebechami pt. "Songs From Ventricles and Thresholds". Ale świetna była ta wersja live z 1977, niejako przynosząca oczyszczenie rozgrywkach rodem z telenoweli (czyt. Sodomie i Gomorze) między członkami zespołu i bolesnej acz komercyjnej płycie "Rumours", jakież tam są dziwne spojrzenia i gesty na linii Stevie-Lindsey, no i jeszcze raz: co za ogień. Wersja studyjna przy tym to wielki flak.

Najlepsze czasy dla zespołu Soundrops nastapiły w latach 2009-2010, kiedy strzepnęliśmy z siebie wspomnienie nieudanego występu po drugim meczu Legenda-Triodante w klubie Czytelnia i zaczęliśmy występować w różnych miejscach w Poznaniu. Na koncert wiosną 2010, w nieistniejącej już niestety Charyzmie, przygotowaliśmy w głównym secie wyłącznie autorskie numery, z jednym wyjątkiem, właśnie Go Your Own Way, tym razem już z udziałem Pawła, który śpiewał najniższą harmonię. Oczywiście skakaliśmy sobie z Siorą do oczu kto ma śpiewać te wysokie dośpiewy w refrenie (GO your own way!). Na swoje usprawiedlywienie mam to, że wtedy byłem w życiowej formie głosowej, cały numer wykonywaliśmyśmy o jeden ton w górę - z F do G, żeby było łatwiej grać, a i tak wszystko swobodnie wyciągałem na próbie na Poddaszu przed koncertem, na którą wpadł akurat Adam z rodziną i naprawdę trudno byłoby mi wybrać, który trójgłos, czy z nim, czy z Siorą wypadał lepiej (oczywiście Triangelsi też coś wtedy zaśpiewali). To był niesamowity czas, struny głosowe miałem świetnie naoliwione, a po próbie jeszcze sobie sam dla siebie zaśpiewałem I'm Looking Through You Beatlesów i też wszystko - jedyny raz w życiu - powyciągałem. Koncert udał się całkiem nieźle, choć ja miałem znowu wrażenie, że ze strony widowni "sunął lód" i - of all people - Tom Budzyński musiał mnie przekonywać, żeby wrócił na bis (ups).

W następnym miesiącu Budzy grał koncert na Starym Rynku w Poznaniu, przed którym była próba w Pustrzykowie, na której idiota nie miałem nic do picia. Wróciłem do domu i wychłeptałem z pięć litrów wody z kranu - czy to to, czy to nie to, w każdym razie skończyło się to dla mnie (jak to widzę teraz) zapaleniem krtani. Jeszcze ten koncert w sobotę odśpiewałem, ale w poniedziałek zupełnie straciłem głos. To były dni, przecież następnego dnia we wtorek miałem wystąpić na planie filmu "Podróż na wschód", a w piątek na koncercie z okazji 25-lecia zespołu Armia. Wtorek cały przeleciał z Mr. Tymiankiem i Mr. Podbialem w ryju, a i tak musiałem zaśpiewać Gdzie ja tam będziesz Ty oktawę niżej. W piątek w zaśpiewanie jednej zwrotki w Other Side musiałem włożyć całe swoje yes-testwo :) Całą parę w głosie odzyskałem na szczęście w następnym roku, ale takiej skali jak wtedy już nie.

Ale na szczęście Adam nagrał to wykonanie i gdzieś ma ten filmik. więc może jeszcze wypłynie. Na razie - original version:
Go Your Own Way live 1977
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-20, 16:51   

gero 30/40 - Anthony Phillips

W drugiej połowie pierwszej dekady XXI w. nastąpił rozkwit różnych mniej lub bardziej szemranych platform czytaj radj internetowych, które bardzo zmieniły oblicze rynku muzycznego. Najważniejszą z tych stron było dla mnie last.fm, na którą z powodzeniem wpuszczałem nagrania Soundrops i nie mogłem nadziwić się ilu ludzi tego (chętnie słucha) - do roku 2013, kiedy to strona została ostatecznie zniszczona i pozbawiona sensu, uzbierało się 12,000 (zarejestrowanych) słuchaczy. Były jeszcze inne, o których nikt już dzisiaj nie pamięta, takie jak niejakie radio we7, na którym było dużo Anthony'ego Phillipsa.

Miałem do niego zawsze dużo szacunku jako do jednego z olejów napędowych pierwszej odsłony Genesis - ta muzyka była tak świeża i tak "licealna", że nawet mogłem mu wybaczyć niemrawe chórki, które niemal zniszczyły kilka piosenek na rzeczonej "From Genesis To Revelation" Czytałem, że po odejściu z Genesis nagrał wręcz tony muzyki solowej, ale dopiero dzięki radiom internetowym mogłem jakąś tego część usłyszeć (dziś już mam kilka płyt). Z początkowego, piosenkowego okresu solowej działalności nie sposób nie wyróżnić nagranej z Mike'iem Rutherfordem płyty "Geese and the Ghost", na której jest dużo klimatów pastoralnych, a nawet jeden numer, który zupełnie brzmi jak Soundrops! Potem było wprawdzie różnie (zwłaszcza jak Ant brał się za śpiewanie, wtedy nie mógł pomóc nawet znakomity perkusista Michael Giles z pierwszego składu Crimson) czy też wprost nieciekawie (straszna płyta "1984", brrrr...), ale na szczęście odnalazł się jako kompozytor i wykonawca muzyki instrumentalnej, najczęściej filmowej & telewizyjnej. Przeważają tu oczywiście utwory na jedną gitarę akustyczną... Ant nie jest wymiataczem, ale mimo wszystko nazwę go wirtuozem. Technicznie większość z tych etiud jest do opanowania nawet dla mnie, ale najważniejsze jest to co nie jest zagrane, co tkwi między tymi dźwiękami - jakaś niewymowna tęsknota za takim światem, w którym mniej rzeczy się nie udało... Polecam zwłaszcza zbiorek pod tytułem "Pathways & Promenades", choć nie wiem komu, bo sam się antyzagalopowałem i nie zdążyłem kupić i teraz jest out of print...

Na razie śpiewają nie Gero & Morelka tylko Phil Collins i niejaka Vivian McAuliffe. Pastoral w pełnej zieleni, ale trochę dziwnie było usłyszeć, że ktoś tak po prostu na debiutanckiej płycie machnął sobie coś takiego, na co mi zeszło albumów dziesiętnaście, a to i tak jeszcze nie tam jest ;)

God If I Saw Her Now
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Witt
arcy


Dołączył: 20 Sty 2011
Posty: 1801
Skąd: śąę
Wysłany: 2016-05-20, 19:13   

Layk. Komeut ;) .
_________________
Słowianie na mchu jadali
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-21, 12:47   

gero 31/40 - Blossom Toes

Innym odkryciem radji internetowych był dla mnie zespół Blossom Toes - na starym dobrym Majspejsie odkryłem utwór I'll Be Late For Tea, który mnie wręcz olśnił, a to już niełatwa była rzecz w wieku lat 34... A potem już słuchałem całej płyty "We Are Ever So Clean", zapomnianego klejnociku psychodelicznego popu z 1967, trochę nierównego (po co te szkaradne wodewile), ale w najlepszych momentach dorównującego jangle-gitarowym piosenkom Lennona z płyty "Revolver". To właściwie był kolejny moment, kiedy opadły mi ręce, bo znowu odkryłem poniewczasie, że ktoś zagrał DOKŁADNIE to co ja chciałem (nawet mam - od 1994 roku - w zanadrzu tekst o bardzo podobnych sprawach co w piosence Mr Watchmaker)... Niestety zespół jest tak mało znany, że nawet na youtubie nie uświadczymy dwóch najbardziej radosno-beatlesowskich numerów, ale w dobrej wersji jest za to bardziej ospała piosenka "What On Earth", z czytelnym nawiązaniem do She Said She Said w codzie

W 2010 roku nagrywałem mój dziś ulubiony (na pewno jeden z trzech ulubionych) album Soundrops, "Good Reinerz" w całości poświęcony Ziemi Kłodzkiej, a w szczególności Górom Bystrzyckim (jednak szkoda, że ostatecznie wypadł z niej numer Kudowa Stone, to był dobry żart Cruelli...) W każdym razie do jednego z numerów dołączyłem w hołdzie cytat właśnie z niniejszej piosenki Blossom, sprawdził się tak dobrze jak drumla Witka. To był kolejny dobry rok, ten 2010...

What On Earth
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Witt
arcy


Dołączył: 20 Sty 2011
Posty: 1801
Skąd: śąę
Wysłany: 2016-05-21, 14:45   

Lodge napisał/a:
Kudowa Stone, to był dobry żart Cruelli


Przybliżysz?
_________________
Słowianie na mchu jadali
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-22, 08:08   

gero 32/40 – Nick Drake

Kolejne odkrycie rodem z lasta i pochodnych stron, choć zdaje się, że pierwszy raz słuchałem tego artysty u Toma Budzyńskiego. I znowu zdumienie, że ktoś z większą wprawą dopełnił rzeczy, które ja tylko przeczuwałem, i to najbardziej w liceum, kiedy fascynowały mnie na pozór nieprzystające do siebie akordy. Tym razem jednak poziom wykonawczy, zwłaszcza jeśli chodzi o grę na gitarze był dla mnie niedościgniony – zawsze byłem zbyt leniwy na zabawę alternatywnymi strojeniami, a już artykulacja Nicka Drake’a bywa wręcz nieskazitelna, nigdy tam nie dojdę. Za to kiedyś miałem chyba trochę podobny głos, zanim mi się na niemłodość obniżył, i zanim przestałem śpiewać tak bardzo gardłem. To tam nieważne, niesamowite jest to jak kojąca jest ta muzyka nagrana przecież przez człowieka targanego tyloma niespełnieniami. Na początku wolałem te bardziej bogate aranżacje zwłaszcza z płyty „Five Leaves Left”, ale teraz najlepszy jest dla mnie album „Pink Moon”, tylko gitara i głos – zwykle takie połączenie nudzi mnie przy trzecim kolejnym utworze, ale tutaj tyle się dzieje w tym graniu, że naprawdę wystarczy.

Właśnie, jest jeszcze jedna rzecz, która bardzo mnie porusza w Nicku Drake’u – jego śmierć, samobójcza czy nie, była spowodowana głęboką depresją u podłoża której leżał m.in. brak większego odzewu na jego twórczość. Ja też już kariery nie zrobię, co wynika przede wszystkim z osobistych nieudolności, a w dalszej kolejności z pychy i z chorobliwej niechęci do pójścia na jakiekolwiek ustępstwa w różnych kwestiach. Mogę się za to cieszyć całkowitą wolnością artystyczną, a jeśli przychodzi gorycz, że mało kto klika Soundrops na youtubie, mogę sobie pomyśleć o Nicku Drake’u i przypomnieć sobie, że dużo lepsi ode mnie mieli gorzej niż ja. od razu jest spokojniej.

Things Behind the Sun
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-26, 10:03   

gero 33/40 - Armia (cz.II)

Pod koniec roku 2012 ukazał się soundtrack do filmu "Podróż na wschód", na którym zabrałem głos w pięciu czy sześciu utworach, jednym z nich being nawet Towards the East, który - jak setki innych - nagrałem na Poddaszu w kuchni w programie Audacity (w moim przypadku raczej "Auda-Village") używając mikrofonu za 8 zł, w dodatku pożyczonego w roku 2002 od ex-girlfriend, a tu powędrował aż na prawdziwą płytę Armii!!! Nawet bez mego udziału (czy trafniej: pomimo mego udziału) album wydał mi się niesamowicie szczęśliwy, a już wieść, że będę gościnnie uczestniczył w trasie go promującej zelektryfikowała mnie jak ten parowóz...

No i tak w roku 2013 przemierzałem w busie duże połacie cry-u z zapartym tchem i ściśniętym ze wzruszenia sercem. Jako że w tamtym czasie cały mój zwyczajny świat zaczął się w sumie walić, te koncerty dostały niespodziewane dodatkowe zadanie stawiać mnie na nogi. I tak było – nigdy nie zapomnę tych wszystkich magicznych momentów…Tom niespodziewanie opiera się o moje plecy gdy śpiewamy (także z Kubą) w Rzeszowie trójgłos w numerze Breakout (ta harmonia była zawsze wstrząsająca, a jeszcze solówki prowadzące no właśnie dokąd… dla mnie osobiście ten numer był BEST SONGIEM na trasie)… Rafał podchodzi do mnie przy numerze Towards the East i wykonujemy „akustyczny pojedynek gitarowy”… Wymieniamy z Przemkiem znaczące spojrzenia zawsze gdy wykona jakąś karkołomne przejście… Paweł kopie mnie w kostkę we Wrocławiu gdy zaczynam wydziwiać, hehe… Kuba układa dłoń w literę „C”, bo taki jest akord w podejściu do ostatniej zwrotki w Katedrze, a ja zawsze zapominam… Karol pokazuje mi w Krakowie na komputerze genialne podanie piłki pod nogami w NBA… Żarciki z Amadem i Krzysiem,” gero, Wielki i Mały Kack…” No i inne niezliczone śmiechy – groteskowe, prześmiewcze, porozumiewawcze i perliste, ale też tak poważne rozmowy, że siedzę cicho bo nie chcę się wygłupić swoją niewiedzą i głupotą. Oczywiście też napięcia i niesnaski – wszystkie wzorowo rozwiązywane… Seminarium męskości i dorosłości. No i najlepszy moment trasy: siedzimy po koncercie wszyscy w małym pokoiku 112 (nominalnie zajmowanym przez Karola i mnie) w Szczecinie-Dąbiu, z mojego telefonu komórkowego sączy się niemal niezauważalnie płyta „Revolver”, a my opowiadamy sobie historie ze szkoły (wygrywa historia Karola z podsłuchem).

Dzięki, men, I will not forget!

Na filmie rzecz z Olsztyna, kiedy zrobiłem się tak gruby, że jak usłyszałem, trzeba było mnie na oficjalnych zdjęciach z koncertu fotoszopować, ups

Steam-Powered Train no.8
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Lodge 
pastoral rocker


Dołączył: 18 Sty 2011
Posty: 2795
Skąd: ęsowany
Wysłany: 2016-05-27, 08:01   

gero 34/40 - supergrass

Na pierwszą falę brit-popu załapałem się niejako z drugiej ręki - pierwszy raz usłyszałem Wonderwall na pierwszej imprezie na pierwszym roku studiów (wtedy co tak darliśmy ry-yeah, że sąsiedzi wezwali policję, a gdy ona już przyjechała, wszyscy już prawie poszli i we czwórkę siiedzielismy przy herbatce i Simonie & Garfunkelu) - Majkel włączył to Oasis i mówi: "a te wiolonczele to jakiś melotron czy coś" (ja ci dam "czy coś"!). Drugą już bardzo dobrze pamiętam myself, zwłaszcza wyjście na świat "Trzynastki" Blur, ale wtedy największe wrażenie zrobił na mnie numer Moving Supergrass.

No i teraz w 2013, kiedy zbiegło się bardzo dużo przeciwności, akurat ten zespół bardzo mi pomagał, niespodziewanie przywołując duchowe świetliki z końca studiów i przynosząc trochę wybuchowej energii. Niestety z Supergrass mam taki problem, że na 10 takich sobie numerów znajdzie się tylko jeden the-bitny, ale wtedy rzeczywiście się przelewa... choć znowu nie tak do końca, hehe... Sun Hits the Sky jest niesamowicie odległy, ale po co pod koniec ta mielizna (bo nie można tego nazwać nawet improwizacją)... Going Out ma niesamowitą zwrotkę, w Top 10 zwrotek ever, ale może jakiś refren by dać, Gaaz? Mary zaczyna się świetnie, a potem, że tak pem, zgliszcza... It's Not Me ma super refren, ale z kolei zwrotka kuleje (ale się zrobił upierdliwy na stare lato!)

Jednak gdy to się wszystko zbierze, zostaje dużo wielkich momentów, a numer Moving pozostaje w całości jednym z moich ulubionych utworów. Tysionc przesuchań nie zabiło magii tych glissand(ów) na wokalu pod koniec każdej frazy w zwrotce, mocne wejście refrenu niezmiennie daje mi kopa, a ta lekko "mellotronowa" barwa Hammonda zawsze koi, nawet gdy w łączniku między zwrotką a refrenem wybuchają jakieś straszne nuty od tyłu... Życie...

No i prywatnie kibicuję zakazanej buźce wokalisty, bo jest niemal w punkt rówieśnikiem Triangelsów, o siedem dni starszy od Pawła i o miesiąc i trzy dni starszy ode mnie. Jeszcze cię dogonie, Gaaz! :)

Moving
_________________
what will you do?
I will fight the zając of despair

Maire Brennan
 
 
Crazy


Dołączył: 14 Lut 2011
Posty: 2075
Wysłany: 2016-05-27, 14:38   

Nie wiem czy tylko dlatego, ze Luna jest dla mnie taka istotna, czy jest w tym kawalek obiektywnej prawdy ;) , ale wpis 26/40 wydaje mi sie sercem i szczytem tych wszystkich wpisow.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group